Marcin Kędryna

Marcin Kędryna: Rozwiążże się, Sejmie!

Marcin Kędryna: Rozwiążże się, Sejmie!
Marcin Kędryna

Od pewnego czasu mój wewnętrzny państwowiec, kiedy tylko może, żąda wcześniejszych wyborów. Uważa on z pełnym przekonaniem, że ancien régime mimo wszystkich manian, które odwalał, starał się sprawiać pozory tego, że wszystko robi w zgodzie z artykułem 7. konstytucji.

Czyli że to, co robią organy władzy publicznej, odbywa się na podstawie i w granicach prawa.

Mógł sobie na to pozwolić, gdyż w 2015 roku wygrał wszystkie wybory - i prezydenckie, i parlamentarne. Innymi słowy, wyborcy dali mu prawo, by w ich imieniu zmieniał prawo. I le régime prawo zmieniał. Kiedy próbował zmieniać bardziej niż zapowiadał w swoim wyborczym programie, na drodze stawał mu prezydent. Zapomnianym, choć najbardziej znaczącym przykładem było weto do ustawy o Regionalnych Izbach Obrachunkowych. Le régime, zmieniając tę ustawę, praktycznie likwidował samorządy - zgodnie z jej brzmieniem można było z błahego powodu usunąć dowolnego wójta, burmistrza czy prezydenta miasta. Naprawdę błahego powodu.

Andrzej Duda ustawę wystrzelił w kosmos, tłumacząc, że likwidacja samorządów wymagałaby zmiany konstytucji, a na taką le régime nie ma odpowiedniej liczby głosów, zresztą też się na nią z wyborcami nie umawiał.

Le régime actuel, a konkretnie Donald Tusk, wyborów nie wygrał. Rządzi w koalicji z partiami, które startowały z różnymi programami. Niekiedy nawet bardzo różnymi. Łączył je stosunek do praworządności, odmienianej przez wszystkie przypadki. Werbalny, jak się po wyborach okazało. A nawet gołowerbalny.

Le régime actuel nawet nie próbuje zmieniać prawa. Działa od niego niezależnie. Głośno mówiąc, że ma do tego upoważnienie wyborców. Kłopot polega na tym, że - patrząc na wyniki wyborów - nie widać dowodów na to, że takie upoważnienie wyborców ma.

Donald Tusk zachowuje się, jakby miał większość konstytucyjną, a co najmniej liczbę głosów potrzebną do przełamania prezydenckiego weta. Nie sprawdza tego w głosowaniach, żeby nie marnować czasu. Skoro jest o tym przekonany, niech doprowadzi do wcześniejszych wyborów.

Jeżeli w ich wyniku uzyska większość konstytucyjną albo przynajmniej tę konieczną do obalania prezydenckiego weta, będzie mógł na swoją modłę reformować Polskę. Na legalu, praworządnie - to zakończy rozwalanie państwa. Będzie sobie mógł nawet uchwalić amnestię dla ministrów Sienkiewicza i Bodnara. A nawet, jeżeli zechce, dla marszałka Hołowni. I wszystko będzie w porządku.

Ale jeżeli takiej większości nie uzyska, nie będzie mógł opowiadać, że taką większość ma i że robi to, na co pozwalają mu wyborcy.
Wszelkie opowieści o kompromisie konstytucyjnym, przy obecnym podziale głosów, mają się do rzeczywistości tak jak obietnice wypłaty pieniędzy z KPO w dzień po wyborach. Nic z tego nie będzie. A prawnicza wojna na górze będzie schodzić coraz niżej i niżej, i niżej. Bo skoro marszałek Sejmu może sobie wybierać sędziego, który ma rozstrzygać jego sprawę, to dlaczego nie może tego zrobić zwykły Kowalski (zbieżność nazwisk z parlamentarzystą Solidarnej Polski jest zupełnie przypadkowa). Osiągniemy stan, w którym problem, czy ważniejsze jest nielegalne orzeczenie legalnej izby Sądu Najwyższego, czy legalne orzeczenie izby nielegalnej, będzie właściwie śmieszny.

Profesor Ryszard Piotrowski tłumaczy, że jedynym wyjściem z obecnej sytuacji jest stosowanie prawa. Mój wewnętrzny państwowiec mu wtóruje, żądając natychmiastowych wyborów. Mój wewnętrzny PiS-owiec milczy, ale to już trwa od pewnego czasu.

Marcin Kędryna

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.