Marcin Kędryna

Marcin Kędryna: Myszy i ludzie

Marcin Kędryna: Myszy i ludzie
Marcin Kędryna

Idzie jesień. Z każdego spaceru z psem przynoszę grzyby. Zaczęło się od pojedynczych kurek. Teraz są już i prawdziwki i podgrzybki. I maślaki. W zeszłą niedzielę mój sąsiad Tomek wyciągnął mnie na wycieczkę. Najpierw jechaliśmy kilkanaście kilometrów leśnymi drogami. Bardziej stan faktyczny oddawałoby określenie bezdroża, ale skoro w pewnym miejscu, obok półmetrowej prawie głębokości kolein stał znak: ograniczenie do trzydziestu, to jednak musiała być droga publiczna. Za miejscowością, której nazwy z powodów oczywistych nie podam, było pole. A właściwie łąka. Skoszona parę tygodni temu. I na tej łące rosły kanie (nazywane gdzieniegdzie sowami). Rosły w ilości takiej, że w trzy osoby (sąsiad Tomek był z synem Karolem), w trzydziestu ponad stopniowym upale, zebraliśmy dwie torby z Ikei (te takie niebieskie) i wiadro. Wciąż się zastanawiamy czy mieszkańcy miejscowości (obok tego pola) nie jedzą kań, czy zjedli ich tyle, że już im się kań jeść nie chce.

Idzie jesień. Koty znoszą myszy do domu. Po kilka dziennie. Chowem te myszy na trawniku przed domem. Jeżeli kiedyś jacy archeolodzy zrobią tam wykopaliska będą mogli dojść do wniosku, że miało tu miejsce jakieś mysie Verdun. Gdyby chociaż koty te myszy jadły, byłby z tych śmierci jakiś pożytek, a tak jedynym uzasadnieniem może być kontrola populacji.

Życie myszy polnych nie jest godne pozazdroszczenia. Mieszka sobie taka mysz w norce, w polu. I właściwie jest bezpieczna, bo jej w zbożu nie widać. Później przychodzą żniwa. Na ściernisku nie ma się gdzie schować, więc i koty i drapieżne ptaki mają żniwa.
Nie jestem specjalistą od życia myszy – znakomita większość tych, które widuję nie żyje. Nie wiem więc, czy myszy się przygotowują jakoś do żniw. No bo i jak? Jedynym sposobem jest chyba mnożenie się na potęgę. Tak, by była szansa na to, że nawet przy dziewięćdziesięciu procentach strat, dało się gatunek przedłużyć. Ludzie mają więcej możliwości, by się do trudnego czasu przygotować.

Byłem w zeszłym tygodniu na Kielcach, na Międzynarodowym Salonie Przemysłu Obronnego. Ileż człowiek potrafi wymyślić patentów, by wykończyć bliźniego. Albo by bliźniemu udaremnić wykończenie siebie. Pierwszy raz na kieleckich targach byłem w 2015 roku. Wyglądały zupełnie inaczej. Skromniej. W tym roku – jak tłumaczył mi wiozący mnie do centrum miasta taksówkarz – były największe w historii. Nie brakowało żadnej poważnej firmy z branży. No i z tego, co można było usłyszeć, było bardzo konkretnie. W znaczeniu: zwykle polska zbrojeniówka pokazywała tekturowe modele czegoś, co raczej nie miało szans na to, by trafić do produkcji, ale za to było bardzo drogie. Dziś jest inaczej. Setki miliardów wydawanych na obronność przynoszą efekty.
Znajomy czeski dyplomata zachwycał się naszą współpracą z Koreą. Tłumaczył, że to nie zakupy, że to inwestycje. Opowieści o tym, że zagraniczne zakupy wykańczają naszą zbrojeniówkę zupełnie do tego obrazu nie przystają. Cóż, mamy kampanię wyborczą. Przez najbliższy miesiąc większość historii, które będziemy słyszeć, z rzeczywistością nie będzie miało zbyt wiele wspólnego.
Przez lata funkcjonowaliśmy w rzeczywistości polnych myszy przed żniwami. Z różnicą taką, że jakoś specjalnie się nie mnożyliśmy. Dziś wiemy, że czas żniw może przyjść. Ale jesteśmy na to coraz lepiej przygotowani.

Marcin Kędryna

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.