Od pół roku szukam sofy i wciąż jestem w kropce
Od zawsze cierpię na perfekcjonizm. To nieuleczalna choroba, która, niestety, nie polega na tym, że wszystko robię bezbłędnie. Robię jak wszyscy - czasem wychodzi, czasem nie, zawsze jednak pozostaje perfekcjonistyczny wyrzut sumienia, poczucie, że mogło być LEPIEJ. Rodzi to jednocześnie lęk przez czynieniem czegokolwiek w obawie, że efekt nie dosięgnie ustawionej zbyt wysoko poprzeczki. Ustawionej nie wiem przez kogo i po co.
Ta poprzeczka jednak zawsze tam jest, z czego często niezadowoleni są ludzie, którzy dla mnie pracują. Dla większości z nich, tak myślę, jestem natrętnym upierdliwcem, dla niektórych - źródłem mobilizacji.
Dla mnie z kolei każde ich niedociągnięcie jest ciosem w serce, prawie tak bolesnym jak te, które sobie moim perfekcjonistycznym nożem sam zadaję od dziecka - bo tę chorobę najpewniej odziedziczyłem po rodzicach.
Podlewam przekleństwo nawozem ze sztuki, której dzieła są bezbłędne. Do takiej sonaty h-moll Chopina nie można się przyczepić, „Zwiastowania” Leonardo Da Vinci nie sposób poprawić, Hefajstejonowi w Atenach - nic dodać, nic ująć.
Artykuł dostępny wyłącznie dla prenumeratorów
- dostęp do wszystkich treści Dziennika Polskiego,
- codzienne wydanie Dziennika Polskiego,
- artykuły, reportaże, wywiady i multimedia,
- co tydzień nowy numer Ekstra Magazynu.