Marcin Kędryna

Marcin Kędryna: Z kagankiem pod strzechy

Marcin Kędryna: Z kagankiem  pod strzechy
Marcin Kędryna

Przez całe lata byłem właściwie przekonany, że starość moja wyglądać będzie w ten sposób, że dnie całe spędzać będę pod miejscowym sklepem, w towarzystwie amatorów bardziej lub mniej, ale jednak podłego alkoholu, wprowadzając ich w meandry geopolityki, dyplomacji, tłumacząc, jak działa Sejm, dzieląc się osobistymi obserwacjami dotyczącymi postaci światowej polityki, międzynarodowych organizacji i tym wszystkim, czego bardziej lub mniej przypadkiem dowiedziałem się przez ostatnią dekadę. Opowieści byłyby ciekawe, więc pewnie bym na brak słuchaczy nie narzekał, a co jakiś czas, ktoś by i piwo postawił.

Niestety, nieodpowiedzialną swoją polityką społeczną, zły PiS pozbawił mnie szansy na spełnienie tego marzenia. 500+, likwidacja praktycznie bezrobocia, podniesienie płacy minimalnej, a co za tym idzie – płac w ogóle, pozbawił sensu istnienia mój wiejski sklep, gdyż sensem tym było sprzedawanie na zeszyt. Sklepu nie ma. I raczej nie będzie. Plany legły w gruzach. Muszę więc wymyślić jakieś nowe. Co, muszę przyznać, nieco mnie frustruje.
I z tej frustracji może wynikać to, iż zdarza mi się szydzić z wyznawców dr. Bartosiaka. Z niego samego szydzić przestałem już jakiś czas temu, kiedy dotarło do mnie, że zrealizował on mój plan. Z tym, że w profesjonalny sposób. Otóż o geopolityce opowiada on nie pod wiejskim sklepem, tylko na poważnych imprezach i jego słuchacze nie tyle stawiają mu piwo, co płacą prawdziwe pieniądze. Szydzę z wyznawców dr. Bartosiaka, gdyż często traktują oni jego słowa jak prawdę objawioną i na jakąkolwiek ich próbę falsyfikacji reagują agresją, nie przyjmując do wiadomości, że słowa te mają być pretekstem do dyskusji. Dyskusji, której wpływ na przyszłość świata nie jest jakoś specjalnie ważny, gdyż to, co któryś z wielbicieli pana doktora sądzi o tym, jaką politykę wobec Ukrainy będzie prowadził Donald Trump naprawdę nie będzie mieć na tę politykę jakiegoś specjalnego wpływu. Swoją drogą, gdyby mnie ktoś pod tym sklepem, którego nie ma, o to zapytał, odpowiedziałbym, że problem z Trumpem polega nie na tym, jaką politykę będzie wobec Ukrainy prowadził, tylko na tym, że nikt nie może dziś być pewien, jaka ta polityka będzie.

W zeszłym tygodniu byłem na konferencji „Dolny Śląsk. Mikrokosmos Inwestycji”. Dolnośląski Fundusz Rozwoju zaprosił mrowię interesujących panelistów. Gwiazdami imprezy byli jednak prelegenci ze „Strategy&Future”. I o ile można się wyzłośliwiać w kontekście wymiany kinetycznej z dominacją eskalacyjną, której istotą jest asymetryczne wykorzystywanie przewagi na różnych szczeblach drabiny eskalacyjnej (to z generatora cytatów z dr. Bartosiaka), to na pewno warto było posłuchać Marka Budzisza. Analityk, z ogólnie dostępnych danych dotyczących ukraińskich finansów, wyciągnął dość przerażające wnioski. Ukraina w przyszłym roku na wojnę wyda więcej pieniędzy niż zbierze w podatkach. Tylko na wojnę. Innymi słowy, bez zewnętrznego finansowania ukraińskie państwo się rozleci. Zewnętrzne finansowanie będzie konieczne, nawet gdy Ukraina wojnę wygra, w znaczeniu: wyrzuci rosyjskie wojska ze swojego terytorium. Znaczy to, że my, Europa, będzie musiała w ukraińską obronność inwestować. I to nie przez lata, tylko przez dekady. Bo jak nie, to czeka nas wojna z Rosją.

O tym, że gdyby upadła Ukraina, czeka nas wojna z Rosją, bardzo mówią głośno Amerykanie. Musimy się do tej wojny przygotowywać, bo nie ma pewności, że Ukraińcom się uda, bo mimo całego ich bohaterstwa i determinacji nie będą się niestety bronić w nieskończoność. Jeżeli pomoc tzw. wolnego świata nie będzie wystarczająca, w końcu skończą się im ludzie, których będą mogli na front posyłać.

Amerykanie mówią o tym, że czeka nas wojna z Rosją, jednocześnie zajmują się swoimi sprawami wewnętrznymi. Republikanie blokują pieniądze dla Ukrainy, gdyż w ten tylko sposób mogą wywierać presję na Demokratów w kwestii ich polityki migracyjnej, która – zupełnie jak europejska, przynosi identyczne efekty, z tą różnicą, że na większą skalę. Od początku prezydentury Bidena, amerykańskie służby zatrzymały siedem milionów migrantów. Coraz więcej Amerykanów (również wyborców demokratów) ma tego dość, niestety administracja jest zakładnikiem radykalnej mniejszości – miejscowych „Silnych Razem”, ich własnych Ochojskich, którzy o jakimkolwiek przykręcaniu śruby migrantom nie chcą słyszeć. Biden, zamiast rozwiązywać problem, w bardzo polskim stylu, nazywa oponentów sługami Kremla. I nie wiadomo, jak długo to jeszcze potrwa.
A my w Polsce zajmujemy się samobiczowaniem (jak nas bardzo Ukraińcy oszukali), ekscytacją nowym wspaniałym rządem (nowym, choć ze starymi ministrami, którzy poprzednim razem nie wykazali się specjalnymi talentami w polityce bezpieczeństwa), czy latającym z gaśnicą po Sejmie wariatem, którego 26895 rodaków uczyniło swoim tam przedstawicielem.
Może więc warto słuchać niosących pod strzechy kaganek geopolitycznej oświaty, inaczej ta geopolityka przypomni o sobie w najmniej odpowiednim momencie.

Marcin Kędryna

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.