Marcin Kędryna

Marcin Kędryna: Pigułka nowoczesności

Marcin Kędryna: Pigułka nowoczesności
Marcin Kędryna

Mam osobiste porachunki z posłem Arłukowiczem. Sprzed trzynastu lat. Z powodów rodzinnych spędziłem wtedy w szpitalach trochę czasu i nudzący się lekarze opowiadali mi, jak system kontraktów NFZ prowadzi do prywatyzowania szpitali.

To było w szpitalu pierwszym, później bywałem w drugim, który był ponoć pierwszym w Polsce sprywatyzowanym razem z budynkami. Prywatny właściciel oszczędzał na personelu. Na przykład jedną pielęgniarkę zgłaszał NFZ-owi jako trzy. Nosiła więc trzy telefony i w zależności od tego, który dzwonił, zgłaszała się jako inny oddział. NFZ kontrolował zawsze pojedynczy oddział, więc nie było problemu. Ktoś czegoś nie dopilnował, nie podano heparyny i skończyło się źle.
Arłukowicz, jako minister zdrowia, był twarzą tego systemu. Twarzą z trochę rozbieganym wzrokiem.

Mimo czasu, który upłynął, wciąż słucham Arłukowicza z niechęcią. Ze dwa tygodnie temu powiedział jednak mądre zdanie. Złą informacją jest, że tylko jedno. W „Kawie na ławę” rozmawiano o rządowym projekcie nowelizacji prawa farmaceutycznego, liberalizującej dostęp do tzw. antykoncepcji awaryjnej, do pigułki dzień po. Liberalizującej w sposób taki, że bez konsultacji z lekarzem mogłyby kupować ją piętnastolatki.
Arłukowicz mówił o tym, że pigułka dzień po nie może zastępować antykoncepcji. Że można ją stosować wyłącznie w sytuacji wyjątkowej.

Łatwo to zrozumieć, kiedy się czyta w ulotkach tych pigułek, że do lekarza należy iść, jeżeli skutki uboczne będą trwać dłużej niż dwa miesiące. To znaczy, że producentowi raczej nie mieści się w głowie, że ktoś będzie próbował stosować je częściej. A jak będzie w rzeczywistości?
Jestem na tyle stary, żeby pamiętać czasy, gdy za antykoncepcję robiła aborcja. Początek lat dziewięćdziesiątych. Bardziej to było popularne wśród kolegów niż koleżanek, być może dlatego, że ich kosztowało to tylko pieniądze.

Dzisiejsze piętnastolatki nie są raczej mądrzejsze od ówczesnych dwudziestolatków. Zasadniczo piętnastolatki nie są jakoś specjalnie mądre. Poza wyjątkami, rzecz jasna. Ale wyjątki, jak sama nazwa wskazuje, nie są zbyt popularne. Nie pozwalamy piętnastolatkom palić, nie pozwalamy pić alkoholu, nie pozwalamy prowadzić samochodów, nie pozwalamy kupować Red Bulla, generalnie na mało im pozwalamy, a nagle wymagamy od nich, żeby byli odpowiedzialni za swoje zdrowie. Od wszystkich piętnastolatków. I od tych, którzy są jak dorośli, i tych, którzy wciąż nie przestali być dwunastolatkami.

W tym samym programie Anna Maria Żukowska tłumaczyła, że, po pierwsze, przy antykoncepcji awaryjnej czas ma znaczenie, więc nie można czekać na termin u ginekologa, po drugie, wizyta może kosztować i pięćset złotych, a młodzież nie ma kasy. Od przedstawicielki sejmowej lewicy wolałbym chyba słyszeć, że będzie walczyć o dostępność lekarzy ginekologów. Byłoby to oczywiście bardziej skomplikowane. Wolny dostęp do pigułek dzień po jest prostszy. Rzekł bym: po korwinowsku prostszy. Jestem w sumie w stanie sobie wyobrazić rodziców, którzy są pomysłem zachwyceni, gdyż spada z nich odpowiedzialność. Nie będą musieli wiedzieć o wpadkach swoich dzieci. Dzieci będą to załatwiać we własnym zakresie. Ci sami rodzice zachwyceni są też pewnie likwidacją zadań domowych, ale to już inna historia.

Przed chwilą skończyłem oglądać debatę o CPK, w internetowym Kanale Zero. Po prawie trzygodzinnej dyskusji zostałem z przekonaniem, że nie istnieją poważne argumenty przeciw tej budowie. A skoro nie istnieją, a dyskusja trwa, to znaczy, że CPK nie powstanie.
Za to będziemy mieć nowoczesną, europejską Polskę z niczym nieograniczonym dostępem do antykoncepcji awaryjnej.

Marcin Kędryna

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.