Marcin Kędryna: Najzieleńsi z zielonych

Czytaj dalej
Marcin Kędryna

Marcin Kędryna: Najzieleńsi z zielonych

Marcin Kędryna

Przez cztery ostatnie dni nasza instalacja fotowoltaiczna wyprodukowała kilowatogodzinę energii. Z drobnym haczykiem. Czyli tyle, ile w takim czerwcu panele produkują w pięć minut. Nieoczekiwanie, na początku grudnia, spadł śnieg. Spadł i zasypał. Handlowiec, który nam instalację sprzedawał, pytany o problem śniegu, odpowiadał, że problem problemem nie jest, bo panele same się odśnieżają. W sumie prawda. W końcu kiedyś śnieg znika. Tak w każdym razie bywało do tej pory. W każdym razie efekt jest taki, że prądu z fotowoltaiki nie ma i trzeba ciągnąć z sieci. I to nie jest wyłącznie problem naszej instalacji.

Tak samo jest u sąsiada, tak samo też na pobliskiej farmie, gdzie zaśnieżone stoją dziesiątki paneli. Czyli nie dość, że robią prądu mniej, bo zima, to jeszcze nie robią wcale, bo śnieg. Z oczywistych powodów w lecie bywa zupełnie inaczej. Okoliczne instalacje prądu robią tak dużo, że sieć ma problem, by ten prąd przyjąć. Mechanik samochodowy, trzy wsie dalej, który instalację montował niedawno, ma już falownik, który - gdy w sieci jest prądu zbyt dużo - się wyłącza. Innymi słowy, jego instalacji zdarza się nie działać i w zimie, i w lecie.

Zasypane śniegiem panele nie działają. A nawet gdyby ich śnieg nie przysypał, i tak nie byłyby w stanie zrobić prądu wystarczającego nam do ogrzania domu. Jesteśmy w uprzywilejowanej sytuacji, gdyż instalację zakładaliśmy na starych zasadach. Sieć oddaje nam prąd, który zrobiliśmy i którego nie zużyliśmy w lecie. Więc, jeżeli pominiemy koszty instalacji, choć właściwie nie powinniśmy ich pomijać, ale co tam, mamy darmowy prąd. Darmowy i ekologiczny. No i może dlatego możemy pominąć kwestie inwestycji, bo to nasz wkład w przyszłość planety.

Problem polega na tym, że to nie jest do końca prawda. W związku z tym, że mamy własny, zaczęliśmy ogrzewać mieszkanie prądem. Potrzebujemy na to ekstra dziesięć megawatogodzin. To dużo. Potrzebujemy tego prądu w zimie, czyli wtedy, gdy panele raczej nie działają. Więc te dziesięć megawatogodzin zrobić muszą nasze węglowe elektrownie. Atomowych nie mamy. Wodnych prawie nie. Prądu potrzebujemy przez całą zimę, a nie tylko wtedy, gdy wieje wiatr, więc wiatraki też nie rozwiążą problemu. Innymi słowy, przez to, że się zdecydowaliśmy na superekologiczne ogrzewanie (pompa ciepła), elektrownie generują dodatkowe tony dwutlenku węgla. Dodatkowe, gdyż drewno - biomasa, za pomocą której ogrzewaliśmy dom wcześniej - jest „neutralna klimatycznie”.

Dlaczego o tym piszę? Otóż bardziej niż śnieg, który zasypał nasze panele, zmotywowała mnie do tego sejmowa dyskusja o wiatrakach. Tych wrzuconych do ustawy mającej zamrozić ceny prądu, w stylu żywcem wziętym z afery Rywina. Dyskusja, podczas której dziesiątki parlamentarzystów opowiadało, że naustawiane na naszych polach wiatraki rozwiążą wszelkie problemy polskiej energetyki. Obniżą koszty energii, oczyszczą powietrze i w ogóle doprowadzą do tego, że wszyscy będą żyć długo i szczęśliwie. Otóż nie wszyscy. Niektórzy. Prąd ma to do siebie, że potrzebny jest na okrągło. Można, oczywiście, jak my - fotowoltaiczni prosumenci - prać wtedy, gdy świeci słońce, ale dom grzać trzeba zwykle wtedy, gdy słońca nie ma. Póki nie potanieją i rozpowszechnią się sposoby na jego magazynowanie, odnawialne źródła energii są dodatkiem do źródeł bardziej tradycyjnych.

Technologie istnieją. Na targach broni w Kielcach widziałem opracowany przez kujawską firmę Frako-Term magazyn, który prąd zamienia na wodór, trzyma ten wodór do zimy, i zimą może zamieniać wodór na prąd. System działa. Problem polega na tym, że instalacja, która rozwiązałaby problem naszego domu, kosztuje sto tysięcy. Euro. Gdyby mnie było na to stać, bym to kupił, choć nie ma szans, by się ta inwestycja za mojego życia zamortyzowała.
Zielona energia się opłaca. Nawet bardzo. Ale nie wszystkim. Do mojego ojca wydzwania jakaś pani, która namawia go na wartą kilkanaście tysięcy instalację fotowoltaiczną. Bardzo go namawia. Ma pewnie mnóstwo argumentów. Cóż z tego, że większość z nich jest tak prawdziwa, jak opowieści zachodniopomorskiego posła o tym, że dzięki wiatrakom stojącym w województwie jego mieszkańcy płacą mniej za prąd. Nie płacą.

Opowieści o ekologii, czystym powietrzu, walce z ociepleniem bardzo często maskują jakieś interesy. Dlaczego na przykład spora część samochodów, które legalnie jeżdżą po Berlinie (w strefie czystego transportu), nie będzie mogła wjechać do Warszawy, gdyż warszawskie normy zawyżone są w irracjonalny wręcz sposób? Czy na pewno chodzi o czyste powietrze?
Któreś z niemieckich miast, chyba Stuttgart, rozważało ograniczenie liczby wjeżdżających do centrum samochodów elektrycznych. Z powodów ekologicznych. Bo się okazało, że też robią smog. Większy niż niektóre spalinowe auta. Ale to zupełnie inna historia.

Marcin Kędryna

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.