Marcin Kędryna

Marcin Kędryna: Grzyby, seriale i determinizm w polskiej polityce

Marcin Kędryna: Grzyby, seriale i determinizm w polskiej polityce
Marcin Kędryna

Od kiedy mamy psa, nie chodzę na grzyby. A mimo iż nie chodzę na grzyby, to grzybów mam po kokardę. Znaczy: dużo. Zwykle do tego, by mieć osobiście zebrane grzyby, trzeba dwóch rzeczy. Lasu z grzybami i determinacji. Do lasu mam rzut beretem. W lesie, jeżeli grzyby są, to jest ich zwykle wiele.

Nim mieliśmy psa, chodziłem na grzyby, choć raczej mi się nie chciało. Teraz, w związku z tym, że pies wymaga codziennego wielokilometrowego spaceru, jestem w lesie codziennie. No i codziennie mijam dziesiątki maślaków, pojedyncze kurki, kilku kozaków, znaczy kilka kozaków. Ale jak widzę prawdziwka czy zgrabnego podgrzybka, to jednak się schylam. I biorę. Chyba że mi rąk brakuje. O różnych efektach posiadania psa wcześniej myślałem, ale nie o tym, żeby wśród nich był dostatek grzybów. Ale nie o tym.

Od paru dni oglądamy „Madame Secretary”. Dawno temu ktoś polecił ten serial, jako źródło związanych z dyplomacją angielskich słówek. Problem polegał na tym, że żadna z platform streamingowych nie miała go w Polsce w ofercie. Inaczej niż w Stanach. Obejrzałem tam ze dwa odcinki i bardzo mnie wzruszył. Historia o byłej analityk CIA, która po rozstaniu z Agencją rozpoczyna pracę na uczelni i z tej uczelni wyciąga ją prezydent i robi z niej sekretarz stanu. I ona, jako ten sekretarz stanu, jest taka fajna, etyczna i w ogóle. Oglądając te pierwsze odcinki się wzruszałem.

Teraz się śmieję, bo pomysły twórców serialu przekraczają jednak granice dopuszczalnej naiwności. Usłyszałem kiedyś, że „Madame Secretary” miała być odtrutką na „House of Cards”. Dość powszechną wiedzą jest informacja, iż inspiracją dla postaci małżeństwa Underwoodów byli państwo Clintonowie. „Madame Secretary” miała pokazać, że polityka może być fajna, że są tam też mili ludzie, którzy chcą rozwiązać gnębiące świat problemy. Ku wielkiemu zdziwieniu znanych mi kilku pracowników Departamentu Stanu, pani Clinton nie udało się zostać prezydent Stanów Zjednoczonych. Ja, dekadę prawie później, oglądam serial i co chwilę wybucham śmiechem, widząc jak prosto można zarządzać geopolityką. I jak bardzo przypomina to recepty serwowane przez opozycję w ostatnich wyborach. Ale nie o tym.

Rozmawiałem w zeszłym tygodniu z dr. Jackiem Sokołowskim, politologiem i prawnikiem. Właściwie nie wiadomo, kim bardziej. Znanym na Twitterze jako Easy Rider. Rozmawialiśmy o tym, jak zmieniła się Polska. A konkretniej, o tym, co doprowadziło do tego, że wynik wyborów był taki, a nie inny. (Zapis części tej rozmowy mają Państwo szansę przeczytać). Muszę się przyznać do tego, że po tych kilku latach, w których oglądałem polską politykę z bliska, nabrałem rezerwy i do dziennikarzy, uchodzących za wspaniale analizujących scenę polityczną, i do zajmujących się tym samym politologów. Dziennikarze często wyciągają daleko idące wnioski z sytuacji, które się nie wydarzyły. Politolodzy, z tych wniosków dziennikarzy wykuwają naukowe teorie. A rzeczywistość tymczasem skrzeczy sobie zupełnie gdzie indziej.

Dr Sokołowski w bardzo interesujący sposób opisuje dzisiejszą Polską. Wielce prawdopodobne jest, że się nie myli w ocenach. Mówi o błędach PiS-u, przez które partia straciła głosy części wyborców. Wystarczającej, by był kłopot ze zbudowaniem sejmowej większości. Problem polega na tym, że to, co z dzisiejszej perspektywy okazało się błędem, wcześniej się wydawało działaniem logicznie uzasadnionym.

Polską polityką rządzi specyficzny determinizm. Politycy podejmują decyzje, bo na skutek wcześniejszych działań (i zaniechań) nie mogą podjąć innych. Mogliby próbować się z nich tłumaczyć wyborcom. Nie robią tego, bo nie ma takiego zwyczaju. Nic dziwnego zresztą, bo większość wyborców i tak by nic z tego nie zrozumiała. Ci, których polityka interesuje, wiedzę o niej czerpią z seriali typu „Madam Secretary”.

Zbliżam się do końca pierwszej serii. Bohaterka po tym, jak z narażeniem życia uratowała porozumienie nuklearne z Iranem, to właśnie uchroniła Stany przed wojną z Rosją. Przede mną jeszcze cztery serie. A już w drugiej, we własnej osobie, pojawia się Madeleine Albright. A jeszcze z osiemdziesiąt odcinków i pojawi się polski prezydent w osobie Piotra Adamczyka.
W moim tempie, to pewnie z miesiąc oglądania. Więc do tego czasu raczej się skończą grzyby. Za to pewnie będzie już nowy rząd, który rozpocznie marsz drogą prowadzącą w kierunku swojego upadku. Gdyby członkiem jego został Piotr Adamczyk, może byłoby inaczej.

Marcin Kędryna

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.