Historia jednego przewiania
Najpierw był pomysł, żeby po czterdziestce zacząć jeździć na rolkach, co skończyło się serią bolesnych i ryzykownych upadków, a w zasadzie nie skończyło, bo zamiast dać sobie spokój obudził się we mnie niedźwiedź-sportowiec i nazajutrz udałem się do specjalistycznego sklepu po lepszy sprzęt i numer do wykwalifikowanego instruktora. Facet w sile wieku nigdy nie zmądrzeje, ale przecież na tym polega w końcu jego (mój) urok. Instruktor umówił się na następny tydzień, bo akurat jest na obozie dla DZIECI, czyli dla tej grupy społeczeństwa, która właśnie powinna zajmować się sportem, a w szczególności rolkami. Nie mogłem jednak powstrzymać napierającej fali endorfin, postanowiłem więc pobiegać po Lesie Wolskim.
Ten las dużo widział, bardzo się w swej historii zmieniał, a zwłaszcza zarastał, o czym świadczy choćby brak Polany Lea i forty, które kiedyś były widoczne, a dzisiaj toną w cieniu drzew. Jakimś cudem dobiegłem do Kopca Piłsudskiego, co mnie, przyznam, podniosło na duchu; poczułem się jak Rocky Balboa w Filadelfii, z tym że zamiast rozentuzjazmowanego tłumu mieszkańców towarzyszyli mi żołnierze i strażnicy miejscy w maseczkach, przygotowujący obchody piłsudczykowskie, których to przygotowań tylko ja i drzewa byliśmy świadkami. Gdy schodziłem granitową ścieżką stało się nieuniknione.
Przewiało mnie.
Artykuł dostępny wyłącznie dla prenumeratorów
- dostęp do wszystkich treści Dziennika Polskiego,
- codzienne wydanie Dziennika Polskiego,
- artykuły, reportaże, wywiady i multimedia,
- co tydzień nowy numer Ekstra Magazynu.