Gniew i święto wiosny
Jeśli przyjdzie Wam do głowy posłuchać baletu „Święto Wiosny” Igora Strawińskiego, to znajdźcie sobie coś innego. Możecie wlać do szklanki ocet z pieprzem, dodać płynu do mycia naczyń, naparstek środka do przetykania rur i wypić duszkiem. Efekt ten sam, tylko po odchorowaniu takiej mikstury pozostanie jedynie przykre wspomnienie, a Strawiński będzie dalej siedział w głowie i rył tzw. „beret”.
Tadeusz Kantor mówił, że „do teatru nie wchodzi się bezkarnie”. Do „Święta Wiosny” wchodzi się po karę - niewyedukowany muzycznie dostanie atak dźwięków wbijających w głowę, szaleńcze pulsowanie, przy którym techno to mruczenie, za przeproszeniem, kotka. Gorzej, jeżeli ktoś zna nuty albo przynajmniej jest snobem i chce sobie porozmawiać na jakiejś sztywnej imprezie. Wtedy dostanie korby, żeby jednak zrozumieć, o co w „Święcie Wiosny” chodzi. No i niechybnie oszaleje.
Artykuł dostępny wyłącznie dla prenumeratorów
- dostęp do wszystkich treści Dziennika Polskiego,
- codzienne wydanie Dziennika Polskiego,
- artykuły, reportaże, wywiady i multimedia,
- co tydzień nowy numer Ekstra Magazynu.