ZZ-mani Putina, czyli o dwóch narodach, geograficznie odległych, lecz połączonych tajemniczą więzią

Czytaj dalej
Mirosław Kuleba

ZZ-mani Putina, czyli o dwóch narodach, geograficznie odległych, lecz połączonych tajemniczą więzią

Mirosław Kuleba

Głównym instrumentem polityki dzisiejszej Rosji jest armia ZZ-manów, którzy na ukraińskiej ziemi sieją zgrozę i mnożą katyńskie groby. Rosja wypracowała własną faszystowską ideologię, zwaną przez Kreml ruskim mirem, a przez doświadczone nią narody - rusizmem, doczekała się też swojego Hitlera

Stopień zaczadzenia Rosjan ideologią, zakładającą dalsze panowanie Kremla nad całym postsowieckim światem, przypomina lata największych triumfów Adolfa Hitlera.

Komparatystyka zbrodni

Po agresji na Ukrainę Putina popiera jakieś 80 procent współobywateli, poparcie dla Hitlera w 1938 roku, w powszechnym plebiscycie zorganizowanym po aneksji Austrii przez III Rzeszę - sięgnęło 99,08 proc. w Niemczech i 99,75 proc. w samej Austrii.

Rezultat świadczy o jednym: w Trzeciej Rzeszy niemal wszyscy hajlowali, nieliczni przeciwnicy milczeli (słynne niemieckie Ordnung muss sein, musi być porządek), trafiali do obozów koncentracyjnych bądź emigrowali - jak polityk i przyszły kanclerz RFN Willy Brandt, pisarze Thomas Mann, Heinrich Mann czy Bertold Brecht, naukowcy, wśród których najsłynniejszy był Albert Einstein, artyści - jak aktorka Marlena Dietrich.

W dzisiejszej Rosji, od ponad dwóch dekad ogłupianej dogłębnie propagandą sączoną z ekranów telewizorów w myśl znajomej zasady „same kłamstwa całą dobę”, nastąpiła swoista homogenizacja świadomości obywateli, polegająca na wdrukowaniu obrazu świata à rebours, na opak. W takim świecie rozpad ZSSR, który dla całego świata, a zwłaszcza dla sąsiednich narodów - był dobrodziejstwem i uwolnieniem się od destrukcyjnej dominacji imperium zła, przedstawiany jest jako największa tragedia współczesnej historii. Mordujące bezbronnych cywilów na Ukrainie formacje rosyjskich ZZ-manów, rosyjskich esesowców - jak nazwała armię jeszcze w czasach wojen rosyjsko-czeczeńskich dysydentka z sowieckich czasów Waleria Nowodorska, prezentowane są w kremlowskiej propagandzie jako wyzwoliciele walczący z ukraińskim nazizmem. Władimir Putin, o którym rosyjski niepokorny pieśniarz Aleksander Nowikow już przed laty śpiewał: „Boże mój, Boże mój / a na Kremlu znów zasiadł idiota / z papierową szabelką się miota”, to w oficjalnym przekazie nowe wcielenie Józefa Wissarionowicza. Rosjanie w swojej masie właśnie tak to wszystko postrzegają. Widzą odbicie świata odwrócone w lustrze. Żyją w dziwacznej antytezie naszego świata, mają w nim swoją antytezę Boga, a to, co dla nas jest złem, oni nazywają dobrem. To świat z „Sołomonii Biesnowatej”, staroruskiej opowieści o Rusi poddanej władzy demonów.

Czy zatem może dziwić powstanie pseudoprawosławnej sekty Ruś Zmartwychwstająca, która czci Putina jako świętego? Ogłoszono publicznie, że ikona Władimira Putina, znajdująca się w cerkwi owej sekty pod Niżnym Nowgorodem, zaczęła „toczyć mirrę”. Niewykluczone, że nawet oficjalna cerkiew moskiewska kanonizuje Putina, kiedy już zakończy życie z ostrzem czekana w głowie. Człowieka, który jest może największym nieszczęściem dla swojego narodu po Stalinie.

Warto przyjrzeć się bliżej temu nowemu kultowi jednostki, jako zjawisku charakterystycznemu dla całej historii Rosji, ale nieobcemu też Niemcom.

Kult zbrodniarzy

Jakże pasują do quasi-caratu Putina słowa Machiavellego, że w kraju, gdzie ludność jest zdemoralizowana, monarcha bywa czczony za swoje wady. Konstatując to wynaturzone zjawisko, wielki historyk i polski premier Jan Kucharzewski (1876-1952) w dziele „Od białego caratu do czerwonego” powiada, że carowie właśnie wtedy napotykali opozycję, gdy próbowali zerwać z tradycją odwiecznego despotyzmu i szowinizmu.

Po wszystkich nieludzkich okrucieństwach, jakich doświadczyła Ruś moskiewska w czasach panowania Iwana Groźnego, rosyjski historyk Nikołaj Karamzin stwierdził w fundamentalnej „Historii państwa rosyjskiego”, że ten właśnie car zostawił dobrą pamięć w narodzie. Zdaniem Kucharzewskiego histeryczne hołdy, jakie odbierał od rosyjskiego społeczeństwa Murawiow-Wieszatiel, kat Powstania Styczniowego (oficjalnie: 177 powieszonych powstańców), były złowrogim przejawem odżywających po trzech wiekach nastrojów ze zdziczałej epoki Iwana Groźnego. Zjawisko sięgało jednak, według niego, o wiele głębiej. „Objawy te przenoszą nas w głąb dziejów, o tysiąc lat w tył, do tej epoki, kiedy to składano ofiary ludzkie bogom”.

Ten ponury trop prowadzi nas do starożytnej Kartaginy i ofiar z dzieci składanych Molochowi. W 1921 roku na cmentarzysku świątynnym w miejscu dawnej Kartaginy odkryto urny ze spalonymi szczątkami tysięcy dzieci, zmieszanymi z popiołami zwierząt ofiarnych. Rzymianie byli do tego stopnia przerażeni tymi praktykami, że postanowili Kartaginę doszczętnie zburzyć, jej terytorium zaorać i zasypać solą, aby nic nigdy w tym miejscu nie wyrosło. Kiedy patrzymy na tysiące zwłok polskich oficerów, wydobywane z katyńskich dołów śmierci, na koleiny syberyjskich szlaków, budowanych na kościach zesłańców, na krwawą ofiarę dzisiejszej Ukrainy, powstaje wrażenie, iż Rosjanie przejęli tradycje nie Drugiego Rzymu-Bizancjum, lecz Kartaginy karmiącej ludzkim mięsem Molocha.

Czyje tradycje przejęli w takim razie budowniczowie komór gazowych i pieców Auschwitzu? Kult Führera w Trzeciej Rzeszy miał dwa aspekty - żywiołowe, histeryczne uwielbienie tłumów, zamroczonych wizją germańskiego panowania nad światem, oraz aspekt instytucjonalny, oficjalny: flaga ze swastyką obowiązkowo na każdym domu, portret wodza w sklepowej witrynie z kiełbasą, popiersie o spiżowym spojrzeniu w każdym urzędzie. Niemcy nie wpadli jednak na to, co mogliśmy niedawno zobaczyć w putinowskiej Rosji.

W kwietniu 2020 roku zostało publicznie ujawnione, że we wznoszonej w Kubince pod Moskwą głównej cerkwi Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej, trzeciej co do wielkości cerkwi na świecie, znajdą się mozaiki z wizerunkami Putina, ministra obrony Szojgu, szefa sztabu generalnego Gierasimowa, pomniejszych kagebistów Patruszewa i Bortnikowa oraz samego Józefa Stalina. Ukazały się fotografie niedokończonej dekoracji ściennej. Putina otaczał tłum znękanych i wyzwolonych od ucisku banderowskich nazistów kobiet Donbasu.

W sieci zawrzało. Stalin, pogromca cerkwi i morderca tysięcy duchownych, na ścianie przed ikonostasem? Nowosybirski jeremonach Joann zaprotestował: „To kolejny przykład tego, jak prawosławie zamienia się w banalne pogaństwo” (po upływie tygodnia metropolita zakazał duchownemu posługi; rosyjska cerkiew prawosławna funkcjonuje zgodnie z dobrze znaną świeckim formułą: „Ja naczalnik, ty durak”, a duchowieństwo cerkiewne to po prostu milicja ubrana w odmienny uniform). Powszechne oburzenie było jednak tak wielkie, że kacerskie dzieło usunięto.

W państwie niewolników na szczycie piramidy niewoli musi zasiadać car, i musi być car istotą zupełnie wyzbytą ludzkich słabości, zatem przebóstwioną. Widzimy to również dzisiaj, kiedy w obliczu jawnej klęski wojsk rosyjskich na Ukrainie skrajni nacjonaliści żądają od Putina użycia broni jądrowej. Putin jako Zeus Gromowładny; tylko wyglądać nowego Olimpejonu na Kremlu, z gipsowym posągiem prezydenta Rosji o klasycznej urodzie, pod atomową egidą.

Czy kanclerz Scholz cytował „Mein Kampf”?

Porównania Władimira Putina z Hitlerem pojawiły się w sferze publicznej już jakiś czas temu, kiedy agresywna polityka Rosji ujawniła się w całej okazałości. Ostatnio zrobił to nasz prezydent Andrzej Duda w wywiadzie udzielonym niemieckiemu pismu „Bild”. Być może bardziej interesujące byłoby jednak przywołanie tego, co z myśli Adolfa Hitlera przetrwało w dzisiejszej polityce Niemiec. Absurd?

Zatem kwestia pierwsza: Nord Stream. Motywy jego budowy są oczywiste i nie mogą ich przykryć żadne deklaracje o biznesowym charakterze tego przedsięwzięcia. Niemcy mogły uzyskać wystarczającą dla swych potrzeb ilość rosyjskiego gazu z biegnącego przez Polskę rurociągu Jamał (przepustowość 32 mld m³ rocznie) i jego zaplanowanej już drugiej nitki, a także z dwóch istniejących od dawna rurociągów Sojuz i Braterstwo o łącznej przepustowości 130 mld m³ rocznie. Takie rozwiązanie oznaczało jednak, że Rosja musiałaby respektować niezależność Ukrainy, której terytorium przecinają dwa wspomniane rurociągi. W przypadku zbrojnej agresji nie można było zagwarantować bezpieczeństwa dostaw gazu na Zachód. Nawet po okupowaniu całego kraju należało się liczyć z ukraińskim ruchem oporu, dla którego rosyjska gazrura byłaby pierwszorzędnym celem.

Jaki był zatem dla Rosjan jedyny powód budowy horrendalnie kosztownych rurociągów Nord Stream 1 i Nord Stream 2 o mocy przesyłowej maksymalnie 120 mld m³ rocznie - mniejszej niż przepustowość magistrali już istniejących? Otóż ten JEDYNY powód jest taki, że po uruchomieniu morskiego obejścia można było Ukrainę zaatakować, co stało się natychmiast po ukończeniu jego budowy.

Czy Niemcy tego nie przewidzieli? Czyżby nie dostrzegli tak oczywistego zagrożenia? Poszukajmy odpowiedzi na stronach biblii niemieckiego nazizmu, „Mein Kampf” Adolfa Hitlera:

„Nie ma sensu twierdzić, że w przypadku sojuszu z Rosją nie należy myśleć o natychmiastowej wojnie [...]. Sojusz, którego celem nie jest prowadzenie wojny, nie ma znaczenia ani wartości. Choć w chwili zawarcia sojuszu perspektywa wojny jest odległa, to jednak idea rozwoju sytuacji ku wojnie jest głębokim powodem zawarcia sojuszu. Dlatego fakt zawarcia sojuszu z Rosją byłby sygnałem do nowej wojny”.

Kwestia druga: korpus janczarów w Bundeswehrze.

Mądrzy ludzie powiadają, że Niemcy planują swoją politykę na pięćdziesiąt lat naprzód. Trochę to przeczy takim faktom jak Stalingrad, szturm na Reichstag przez sowieckie i polskie wojska w maju 1945 roku i polska flaga na berlińskiej Siegessäule, czy ostatni kolaps niemiecko-rosyjskiego europejskiego monopolu gazowego, ale być może są to elementy dalekosiężnego planu, którego znaczenia jeszcze nie ogarniamy. Zapewne nieco mniej mądrzy ludzie twierdzą, że na Niemcy spadła wielka klęska z powodu nawały imigrantów, w większości młodych, muskularnych byczków z Afryki i krajów arabskich, rzekomo nieopatrznie, bez jakiegokolwiek planu czy zamysłu, sprowadzonych przez kanclerz Angelę Merkel. Dla rozstrzygnięcia wątpliwości w tej kwestii sięgnijmy znów do przemyśleń zawartych w „Mein Kampf”:

„Dawna niemiecka polityka kolonialna była prowadzona półśrodkami [...] nie usiłowaliśmy wzmocnić władz Rzeszy poprzez werbowanie czarnych oddziałów [...]. Pomysł sprowadzenia czarnych oddziałów na europejski teatr wojenny - poza praktyczną niemożliwością przeprowadzenia tego w czasie wojny światowej - nigdy nie był traktowany jako opcja, którą należy przeprowadzić w sprzyjających okolicznościach; podczas gdy przeciwnie, Francuzi zawsze uważali taką ideę za fundamentalną w ich działalności kolonialnej”.

Jak się zdaje, dawny błąd niemieckiej polityki kolonialnej postanowiono dzisiaj naprawić. Oto całkiem niedawno padła publicznie propozycja z kręgów rządowych: „Otwórzmy drzwi Bundeswehry dla uchodźców”.

I jeszcze Adolf Hitler w kwestii granic:

„Granice niemieckie są wynikiem przypadku i są tylko tymczasowymi granicami, które zostały ustanowione w wyniku walk politycznych, toczących się w różnych okresach. To samo dotyczy granic, które wyznaczają terytoria, gdzie żyją inne narody [...]. Granice państwowe są ustanawiane przez ludzi i mogą być przez ludzi zmieniane”.

To zdaje się o tym ustępie z dzieła Führera mówił onegdaj na konferencji w Poczdamie kanclerz Olaf Scholz, z iście niemiecką subtelnością szantażując polski rząd w sprawie reparacji wojennych: „Nie chciałbym, aby jacyś ludzie szperali w książkach historycznych, by wprowadzić rewizjonistyczne zmiany granic”. Wystąpienie Scholza mogłoby świadczyć o jego sporym oczytaniu, a co najmniej o zamiłowaniu kanclerza do narodowej klasyki.

Sztylet pod sędziowską togą

Komparatystyka, czyli badanie przez porównanie, w jeszcze jednej dziedzinie dotyczącej zarówno Rosji, jak i Niemiec obiecuje ciekawe rezultaty: to wymiar sprawiedliwości. A jest to obszar, na którym, jak się zdaje, rozstrzygnie się sprawa reparacji za zbrodnie dokonane przez Niemców na Polakach i Polsce podczas II wojny światowej.

W przypadku wymiaru sprawiedliwości w Rosji wszystko jest jasne: nic takiego tam nigdy nie istniało i nie istnieje, natomiast jeśli chodzi o Niemcy - sprawa jest nieco bardziej skomplikowana.

Skazanie Aleksieja Nawalnego czy taśmowo wydawane wyroki na protestujących przeciwko rządom Putina stanowią najlepszą ilustrację stanu rosyjskiego sądownictwa. Na razie nie zapadają wyroki śmierci, ale, jak pokazują losy czeczeńskich bojowników ujętych przez Rosjan, nie są potrzebne. Czeczeńcy w rosyjskich więzieniach zapadają bez zbędnej zwłoki na śmiertelne choroby, zwykle galopującą białaczkę. Sędziowie, ferujący wyroki zawsze zgodne z oczekiwaniami władz, to kasta samopowielająca się od czasów bolszewickiej kontrrewolucji. Po upadku komunizmu, podobnie jak w naszym kraju, w Rosji nie przeprowadzono żadnej próby oczyszczenia tego środowiska z osób najbardziej skompromitowanych. Wyroki na przeciwników reżimu Putina ferują ciągle sędziowie ze szkoły akademika i dyrektora Instytutu Prawa Akademii Nauk ZSSR, stalinowskiego inkwizytora Andrieja Wyszynskiego, który oskarżając jako prokurator generalny w procesie Nikołaja Bucharina wprowadził do sowieckiego obiegu prawnego termin „przeklęte skrzyżowanie lisa ze świnią”, w odniesieniu do oskarżonego.

W Niemczech sytuacja jest absolutnie kuriozalna. Po początkowych, kilkuletnich oporach, już w 1950 roku przywrócono do orzekania 80% sędziów czynnych w czasach III Rzeszy. Tych samych ludzi, o których powiedziano podczas procesu norymberskiego: „sztylet mordercy był schowany pod togą sędziego”. Wszelkie próby rozliczenia sędziów za służalczość wobec reżimu Hitlera niemieckie środowisko prawnicze przyjmowało z oburzeniem jako szykanę i kwestionowało prawo aliantów do ich podejmowania. Charakterystyczne dla procesu restauracji hitlerowskiego wymiaru sprawiedliwości w Republice Federalnej są losy dwóch sztandarowych postaci tego zjawiska.

Pierwszym przewodniczącym Federalnego Trybunału Sprawiedliwości RFN został w 1950 roku Herman Weinkauff - w III Rzeszy sędzia pomocniczy Sądu Najwyższego, awansowany w 1937 roku do rangi asesora Sądu Najwyższego, jak można domniemywać - za udział w zbrodniach sądowych hitlerowskiego reżimu. Stał się on jednym z najważniejszych rzeczników włączania zbrodniarzy wojennych w życie Niemiec Zachodnich. Jego gorliwe zaangażowanie w obronę sędziów, którym zarzucano pohańbienie godności urzędu w czasach hitleryzmu, miało bezpośredni związek z losami innej postaci wartej tutaj przypomnienia - Franza Schlegelbergera, najwyższego rangą przedstawiciela aparatu sprawiedliwości III Rzeszy sądzonego przez aliantów w Norymberdze.

Schlegelberger był odpowiedzialny za wprowadzenie wydawania wyroków śmierci na podstawie utajnionych decyzji administracyjnych. Jego najbardziej znaną inicjatywą było zastosowanie specjalnej procedury karnej dla Polaków i Żydów, tzw. Dekretu o Polakach (Polenstrafrechtsverordnung). Zgodnie z zarządzeniem Schlegelbergera, Polacy za najdrobniejsze i nawet nieudowodnione wykroczenie byli w trybie natychmiastowym karani śmiercią, bez możliwości odwołania się od wyroku.

Jak podaje w pracy „Trudny spadek dysydentów III Rzeszy w Republice Federalnej Niemiec” (2013) historyk PAN Sebastian Fikus, Schlegelberger twierdził podczas procesu w Norymberdze, że „zachował w swoich czynach kręgosłup moralny”. Sędziowie amerykańscy skazali go w 1947 roku na karę dożywotniego więzienia, jednak z powodu rzekomo złego stanu zdrowia został czasowo zwolniony z więzienia, a choroba przeciągnęła się do jego śmierci... w 1970 roku, w wieku 94 lat. Schlegelberger wystąpił do niemieckiej komisji weryfikacyjnej z wnioskiem o rehabilitację i został całkowicie uniewinniony od zarzutów. Na tej podstawie uzyskał pensję w wysokości 2894 marek miesięcznie, gdy średni zarobek w Niemczech wynosił 535 marek. Oprócz tego otrzymał wysokie odszkodowanie za każdy dzień spędzony w alianckim więzieniu. Niemieccy prawnicy okazali się solidarną grupą zawodową - stwierdza Fikus.

Jak widać, każdy kraj ma własną absolutnie nadzwyczajną kastę. Pewnie dlatego dopiero po 60 latach i wieloletniej batalii sądowej Niemcy wypłaciły odszkodowania rodzinom obrońców Poczty Polskiej w Gdańsku, ofiar mordu sądowego, rozstrzelanych w 1939 roku. Wysokość odszkodowań wyniosła od 5 do 10 tysięcy marek. Trzeba je będzie oczywiście odliczyć od kwoty przyszłych reparacji, Ordnung muss sein.

Kiedy dzisiaj Niemcy via Bruksela znieważają państwo polskie kłamliwymi oskarżeniami o brak praworządności i rzekome zagrożenia dla wymiaru sprawiedliwości, trzeba wiedzieć, z czyich ust padają te oskarżenia. Pochodzą ze środowisk, których moralne prawo do krytyki naszego systemu prawnego jest żadne - ze względu na implementowane dziedzictwo. W jednym można przyznać im rację: rzeczywiście, mamy w Polsce takich sędziów, których kręgosłup moralny hartował się jak stal narzędziowa w czasach komunizmu. Ciągle mamy jeszcze w Sądzie Najwyższym wybitnego prawnika, któremu pion śledczy Instytutu Pamięci Narodowej zamierza postawić zarzut popełnienia zbrodni komunistycznej. Mamy w sądach aplikantów tych ludzi, dzisiaj sędziów na różnych stopniach hierarchii zawodowej, biegających do unijnych instytucji z zapytaniem, czy są osobiście niezależni.

Na marginesie - jeśli mają co do tego wątpliwości, dlaczego nie składają rezygnacji z urzędu?

Mirosław Kuleba

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.