Zginął białostocki policjant. Trzy kule trafiły całkiem znienacka

Czytaj dalej
Fot. archiwum
Włodzimierz Jarmolik

Zginął białostocki policjant. Trzy kule trafiły całkiem znienacka

Włodzimierz Jarmolik

Przed wojną białostoccy policjanci nie mieli łatwego życia. Zwłaszcza ci mundurowi, przodownicy i posterunkowi z pięciu istniejących komisariatów. Nazywano ich glinami, blacharzami lub łomotami, w odróżnieniu od tajniaków po cywilnemu - hintów, psów czy legawych.

Pojawili się wraz z odzyskaniem przez Białystok niepodległości. Ciągle patrolowali, rewidowali, dokonywali interwencji. Narażeni byli na przykrości i niebezpieczeństwa ze strony różnych indywiduów. Ci, broniąc się przed zatrzymaniem, wyciągali często nóż, gazrurką potrafili pobić do nieprzytomności, aby tylko zdobyć policyjną broń, a byli i tacy desperaci, którzy pluli, drapali i gryźli. Jednak najgorsze, co mogło spotkać stróżów prawa podczas pełnionej służby, to była śmierć. W latach 20. i 30. ub. wieku zginęło ponad trzydziestu policjantów. Jednym z nich był starszy posterunkowy Ignacy Maciejewski z Wydziału Śledczego przy ul. Warszawskiej 11.

4 stycznia 1934 r. o północy posterunkowy Maciejewski miał objąć służbę w budynku swojej firmy. Przybył punktualnie. Zanim jednak zdążył otworzyć drzwi, nie wiadomo skąd padły trzy strzały i trafiły policjanta w głowę i plecy. Spadł ze schodów. Koledzy, którzy natychmiast wyskoczyli na zewnątrz, mogli stwierdzić tylko natychmiastowy zgon. Kto stał za tym zbrodniczym czynem?

Artykuł dostępny wyłącznie dla prenumeratorów

  • dostęp do wszystkich treści Dziennika Polskiego,
  • codzienne wydanie Dziennika Polskiego,
  • artykuły, reportaże, wywiady i multimedia,
  • co tydzień nowy numer Ekstra Magazynu.
Kup dostęp
Masz już konto? Zaloguj się
Włodzimierz Jarmolik

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.