Zawód architektka. Gwizdy milkną, gdy kobieta zakłada biały kask

Czytaj dalej
Fot. Archiwum A. Popowicz
Dorota Witt

Zawód architektka. Gwizdy milkną, gdy kobieta zakłada biały kask

Dorota Witt

- W projektowaniu nastała era szkła i metalu, dlatego nowe budynki nie mają duszy: jeden podobny do drugiego, bez wyrazu. Przekształcanie poprzemysłowych budynków to zdecydowanie większe wyzwanie – mówi Angelika Popowicz, architektka.

Pochodzi pani z Gdyni, ale na studia przyjechała pani na bydgoski Uniwersytet Technologiczno-Przyrodniczy. Czyżby na wybrzeżu nie znalazła pani wartej uwagi uczelni technicznej?

To nie tak. Właściwie o tym, że studiowałam w Bydgoszczy zadecydował traf: pasowały mi terminy egzaminów wstępnych na UTP. Czasem przypadek, który decyduje o naszym losie, okazuje się szczęśliwy, tak było ze mną – ta uczelnia to strzał w dziesiątkę.

Co na niej było na plus?

Dla mnie najważniejsi są ludzie, a na UTP wykłada młoda, zaangażowana kadra. Dydaktycy, którym chce się wychodzić poza schematy, realizować ważne projekty na zajęciach, ale i poza nimi, dzięki podejmowaniu współpracy z lokalnymi firmami. Uczelnia szybko stała mi się bliska.

Ale miasto chyba mniej, skoro zaraz po studiach wróciła pani do rodzinnej Gdyni.

Powrót do Gdyni to była jedyna opcja, jaką brałam pod uwagę. Uwielbiam swoje miasto. Bydgoszcz przez pięć lat studiów poznałam z dobrej strony, jednak na tyle tylko, na ile było to możliwe. Studenci architektury nie mają zbyt wiele czasu na zwiedzanie, poza kampusem i akademikami oczywiście, a tu też na nudę nie narzekają… Z tęsknoty za rodzinnym miastem i z poczucia przywiązania moja praca dyplomowa dotyczyła Gdyni.

Jej tytuł brzmi: „Adaptacja zabytkowej łuszczarni ryżu na centrum szkoleniowo-hotelowe”. A wydawałoby się, że młodzi architekci woleliby tworzyć budynki od podstaw, by od początku móc decydować o każdym szczególe.

Projektowanie nowych budynków jest dużo prostsze niż adaptacja do nowych funkcji tych istniejących, zwłaszcza zabytkowych, jak w tym przypadku. Łuszczarnia ryżu powstała w latach 20. minionego wieku. W projektowaniu nastała era szkła i metalu, dlatego te nowe budynki według mnie nie mają duszy, jeden podobny do drugiego, bez wyrazu. Ale przekształcanie poprzemysłowych budynków to zdecydowanie większe wyzwanie. Ten trend jest bardzo popularny zwłaszcza na południu Polski, u nas dopiero się kształtuje. Kiedy pracowałam nad projektem przekształcenia łuszczarni ryżu, przyświecała mi jedna myśl: zachować charakterystyczne dla tego budynku elementy, zwłaszcza te, które rzucają się w oczy już z daleka. Bo ta portowa budowla wpisała się w panoramę Gdyni, jest jej znakiem rozpoznawczym.

O jakich elementach wiedziała pani, że lepiej pozostawić je na swoim miejscu, by nie zdenerwować gdynian?

W czasach gdy łuszczarnia prężnie działała, zajmowano się tu przetwórstwem i pakowaniem sprowadzanego z Indii ryżu. To typowa portowa zabudowa, choć w tym wypadku – imponująca. Ten modernistyczny budynek ma sześć kondygnacji, a jego elewację pomalowano farbą mineralną w czerwono-białe pasy (z oknami umieszczonymi na poziomie białych pasów). Projektując w tym miejscu hotel, wiedziałam, że ten patriotyczny symbol musi zostać.

Jak innowacyjne pomysły wpisują się w zabytkowe budowle?

To jest właśnie to wyzwanie, o którym wspomniałam. Tak stare budynki jak łuszczarnia ryżu, którą wzięłam na warsztat, mają nieregularny układ pomieszczeń, bardzo grube ściany, grube mury. Nie ma w nich modnych aktualnie przestrzeni typu open space, raczej pomieszczenia przechodnie. Wszystko to powoduje pewne ograniczenia przy pracy nad projektem, a może inaczej: wszystko to wymaga od architekta uruchomienia kreatywnego, niesztampowego myślenia. Co może powstać w silosach, w których dawniej przechowywano ryż, a dziś urządzono tam magazyny? Mój projekt zakłada zbudowanie w nich schodów, korytarzy i stworzenie okrągłych pokoi hotelowych.

Tak stare budynki jak łuszczarnia ryżu, którą wzięłam na warsztat, mają nieregularny układ pomieszczeń, bardzo grube ściany, grube mury. Nie ma w nich modnych aktualnie przestrzeni typu open space, raczej pomieszczenia przechodnie. Wszystko to powoduje pewne ograniczenia przy pracy nad projektem, a może inaczej: wszystko to wymaga od architekta uruchomienia kreatywnego, niesztampowego myślenia.

Skoro budynek jest do dziś używany, zrealizowanie pani projektu nie byłoby łatwe. A jednak zauważył go i docenił prezydent Gdyni – pani praca została wyróżniona w konkursie na najlepszą pracę dyplomową poświęconą tematowi rozwoju gospodarczego miasta. Więc może jest nadzieja na to, że projekt nie trafi do szuflady?

Bardzo bym chciała, by zaistniał, ale to rzeczywiście nie takie proste. Nagroda była dla mnie zaskoczeniem. Oczywiście sama wysłałam zgłoszenie, ale raczej bez wiary w sukces. Zapomniałam o tym, bo krótko po obronie wpadłam w wir pracy zawodowej. Przypomniałam sobie, gdy dostałam wiadomość o wygranej. Jury doceniło innowacyjność projektu i pomysł na to, by nadawać nowe funkcje budynkom poprzemysłowym, których w Gdyni jest sporo. Równocześnie miasto nie ma zbyt wielu terenów pod inwestycje, zatem potrzeba na znalezienie dogodnej przestrzeni jest. Kto wie, może mój projekt sprawi, ze miasto uważniej przyjrzy się tego typu budynkom, które dziś są niewykorzystane lub wykorzystywane w minimalnym zakresie.

Znalazła pani pracę zaraz po uzyskaniu dyplomu, zatem młodzi architekci mają wzięcie?

Zajmuję się projektowaniem wnętrz dla dewelopera. To dobre miejsca na zbieranie zawodowych doświadczeń, np. podczas pracy na budowie. Marzy mi się własne biuro projektowe, ale na to potrzeba czasu. Polskie uczelnie kształcą architektów na wysokim poziomie, mamy takie same kompetencje jak koledzy z innych krajów i niektórzy moi znajomi z tego korzystają, szukając pracy za granicą. Większość jednak zostaje, choć oferty polskich pracodawców są ciągle mało konkurencyjne. I ja postanowiłam zawalczyć: zostać i znaleźć satysfakcjonującą prace i płacę na miejscu.

Jak kobieta odnajduje się na budowie, gdzie ciągle jeszcze przeważają mężczyźni? Jak poradzić sobie z tymi kolegami po fachu, którzy pozwalają sobie na komentarze, pogwizdywania?

Bardzo szybko można ich utemperować: wystarczy że kobieta założy biały kask i kamizelkę z odpowiednimi oznaczeniami – elementy stroju przypisane osobom z nadzoru budowy: kierownikom, inspektorom, inżynierom. Na budowie obowiązuje pewna hierarchia i wszyscy, nawet ci niewybredni żartownisie, się jej podporządkowują. A komentarze cichną. Pewna siebie, kompetentna kobieta, która zawodowo osiągnęła tyle, by nosić biały kask, na pewno sobie poradzi w tym męskim świecie. Zresztą coraz więcej nas tu. I chyba ani panie, ani panowie nie narzekają z tego powodu.

Budynek z niemal stuletnią historią

Dorota Witt

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.