Zanim straciła sprawność, kochała góry. Teraz, dzięki żołnierzom, mogła w nie wrócić

Czytaj dalej
Fot. archiwum prywatne
Aleksandra Łabędź

Zanim straciła sprawność, kochała góry. Teraz, dzięki żołnierzom, mogła w nie wrócić

Aleksandra Łabędź

Weronika Góra kochała góry, ale odkąd trzy lata temu miała wypadek, porusza się na wózku. Żołnierze wnieśli ją ostatnio na Rysy. Wróciła w ukochane góry.

Wypadek spowodował kierowca będący pod wpływem alkoholu i narkotyków. Weronika doznała uszkodzenia rdzenia kręgowego, które spowodowało z kolei paraliż kończyn dolnych i niedowład kończyn górnych. Nie ma kontroli nad wszystkimi czynnościami.

Marzenia

Przez cały tydzień, od poniedziałku do piątku, ma rehabilitację. Aktualnie Weronika jest na etapie nauki przesiadania się do samochodu, ponieważ marzy o tym, by wrócić za kierownicę.

- Nie jestem samodzielna w życiu codziennym, potrzebuję pomocy osób trzecich i największego wsparcia w tym udziela mi mama, która musiała zrezygnować z pracy, żeby pomagać - mówi Weronika.

O czym marzy?

- Jeśli chodzi o marzenia to po prostu staram się je realizować na bieżąco, albo kiedy nadarzy się okazja. Ja raczej nazywam je planami - opowiada dziewczyna.

Już zwyczajne wyjście z domu bez mamy uważa za „większe wydarzenie”. Cały czas pracuje nad swoją niezależnością. To bardzo trudne, żmudne. I zwyczajnie czasem brakuje na to sił. Ale nie poddaje się.

Do swoich „długoterminowych” planów zalicza m. in. studia psychologiczne. Lada moment rozpoczyna się nowy rok akademicki, więc już teraz wie, że sporą część czasu będzie poświęcała właśnie na naukę.

- Prowadzę też profil w mediach społecznościowych po to, żeby pokazać swoją drogę, ale też dzielić się tym, czego dowiedziałam się na temat urazu rdzenia kręgowego, o tym jak to wygląda ze strony osoby, która tego doświadczyła. Przede wszystkim chcę swoją historią pokazać, że życie osoby z niepełnosprawnością może być i jest równie owocne, jak każdego innego człowieka. Wszyscy jesteśmy sobie równi - mówi Weronika.

Na nowo

Weronika zaznacza, że z dnia na dzień, a tak naprawdę z minuty na minutę, jej życie zmieniło się diametralnie. Dziewczyna musiała nauczyć się na nowo swojego ciała i jego sygnałów. Mówi: „Nic nie jest takie samo. Ważne, że umysłowo nie doznałam uszczerbków, bo dzięki temu będę mogła pracować jako psycholog”.

- Po wypadku był szok, niedowierzanie, złość, ogromny smutek - wspomina Weronika.

Do tego niewiedza, niezrozumienie i brak świadomości. Pomocą w odnalezieniu się w nowej sytuacji było dla niej zdobywanie informacji, poznanie osób po urazie rdzenia kręgowego, obserwowanie takich osób w sieci.

„Dlaczego ja? A dlaczego nie ja?” - te pytania brzmiały w jej głowie cały czas. Dzisiaj już wie, że każdego może to spotkać. Weronika mówi nam, że gdyby rozpamiętywała te pytania codziennie, nie mogłaby pójść dalej. Nie mogłaby żyć.

Krótko po wypadku zdała sobie sprawę, że musi odnaleźć się w nowej sytuacji. Często pyta samą siebie o to, co może zmienić i nad czym pracować. Ciężko jej myśleć o tym, że kiedyś była w 100 procentach sprawna, że było jej łatwiej. - Na co dzień po prostu żyję, najlepiej jak potrafię i dzięki wsparciu innych ludzi. Kiedy czuję żal, smutek czy złość, to nawet nie próbuje być silna. Pozwalam tym emocjom być, one są potrzebne. Każdy po stracie czegoś ważnego musi przejść żałobę. A później żyć, ustalać nowe cele, pełnić nowe role - wyznaje.

Wielkie serca

Weronika przed wypadkiem przemierzyła wiele górskich szlaków. Kochała ten słodki wysiłek, zawsze był nagradzany pięknymi widokami. Nie zdążyła spełnić swojego wielkiego marzenia, którym było wejście na Rysy. Pewnego dnia skontaktował się z nią Tomek z 16. Batalionu Powietrznodesantowego. Okazało się, że z tym marzeniem Weronika nie musi się żegnać.

- Od razu było widać, że lubi wyzwania, bo zaoferował, że razem z zespołem wyniosą mnie na każdy szczyt - wspomina. - Ja jedynie miałam się zająć organizacją nosidła, w którym mieli mnie nieść. Ostatecznie pożyczyli mi je znajomi. Wymagało niedużych poprawek pod moje potrzeby - opowiada Weronika.

I dodaje: - Wybrałam Rysy z prostego względu - były moim górskim marzeniem sprzed wypadku, którego nie zdążyłam zrealizować, bo życie napisało inny scenariusz. W związku z tym, kiedy dostałam propozycję, zebrałam się na odwagę i powiedziałam o swoich marzeniach na głos. Myślałam, że muszę pogodzić się z niemożnością zdobycia Rysów, a w moim życiu pojawił się ktoś, kto umożliwił mi spełnienie marzenia. Nigdy nie wątpiłam w wielkie serca ludzi, tym bardziej że otrzymałam ogromne wsparcie po wypadku, ale ten rodzaj pomocy ma zupełnie inny wymiar - opowiada Weronika.

Pomysłodawcą akcji był Tomek z 16 bpd, który wcześniej brał udział w podobnej wyprawie. Wówczas w uprzęży z paralotni wraz z ekipą wnosił chłopaka z porażeniem mózgowym na jeden z górskich szczytów. Tym razem w zespole byli ochotnicy, czyli prawie sami żołnierze: 16. Batalion Powietrznodesantowy, 6. Batalion Powietrznodesantowy, Dowództwo 6. Brygady Powietrznodesantowej, przedstawiciele Wojsk Specjalnych, a także koleżanka Weroniki.

- Cały ten zespół to ludzie, którzy uwielbiają wysiłek, kochają góry, sport, ale także pomaganie innym - komentuje porucznik Malwina Jarosz z 6 BPD.

- W wyprawie brało udział w sumie dziewięć osób: ja, moja koleżanka i 7 żołnierzy, których po prostu znam z imienia, a nie stopnia wojskowego: Tomek, Maciek, Michał, Mateusz, Grzesiek, Justyna i Malwina - wylicza Weronika.

Osoby, które wnosiły Weronikę na Rysy to wysportowani ludzie: Tomek jest doświadczonym sportowcem, Maciek jest instruktorem wspinaczki, Michał również, ale też triathlonistą i instruktorem wychowania fizycznego w swojej jednostce wojskowej.

Jednak w tym wyjściu nie chodziło o sam „wyczyn sportowy”, zmęczenie się, pokonanie własnych barier, ale przede wszystkim o to, by sprawić Weronice przyjemność i spełnić jej marzenie.

Logistyka

Całym planowaniem wyprawy zajmował się Tomek, który ma busa i mieszka pod Krakowem, niedaleko Weroniki. Cztery osoby wyjechały z Krakowa w sobotę o godzinie 00:30, aby spotkać się z Tomkiem i resztą ekipy właśnie pod domem Weroniki. Stamtąd już jednym busem, około drugiej, pojechali pod szlak w rejon Popradzkiego Stawu.

- Byliśmy zmęczeni bezsenną nocą, ale bardzo zmotywowani - dodaje por. Malwina.

Po wschodzie słońca przypięli Weronikę pasami do nosidła, przykryli ją śpiworem i wyruszyli w prawie 6-kilometrową trasę pod górę. Cała droga zajęła im 8 godzin i 30 minut. Pokonali 12 kilometrów i 1100 metrów przewyższeń. Do niesienia na plecach było pięciu siłaczy, którzy wymieniali się co jakiś czas. Jeden był na prowadzeniu, a reszta asekurowała z przodu i pomagała nieść nosidło z drugiej strony, od strony nóg Weroniki.

- Dbaliśmy także o jej komfort cieplny, podawaliśmy jedzenie, wodę, robiliśmy zdjęcia, rozmawialiśmy z napotkanymi na szlaku ludźmi, którzy bardzo się interesowali naszą akcją. Były momenty przed szczytem, że turyści bardzo nam kibicowali, bili brawo - opowiada por. Jarosz.

Wydawać by się mogło, że ciężko jest zaufać komuś, kogo nigdy się nie widziało, a kto ma cię zabrać w wyprawę życia. Weronika opowiada nam, że ani przez moment się nie bała, ponieważ gdy tylko zobaczyła towarzyszy swojej wyprawy, wiedziała, że z nimi będzie bezpieczna. Dzięki temu, że oni o wszystko zadbali, dziewczyna mogła po prostu cieszyć się szczęściem i chłonąć każdą chwilę. Założenia wyprawy od początku były jasne: bezpieczeństwo jest najważniejsze.

Podczas znoszenia Weroniki na dół, dwóch mężczyzn zaoferowało swoją pomoc i niosło dziewczynę przez spory odcinek drogi, co bardzo odciążyło wyczerpaną już wielogodzinnym wnoszeniem i znoszeniem ekipę.

Wysiłek

Wyprawa była wymagająca nie tylko dla żołnierzy, ale również dla Weroniki.

Dziewczyna wspomina, że spędzenie w jednej pozycji tylu godzin nie jest łatwą rzeczą, ponieważ wzmaga napięcie mięśniowe. Weronika była cały czas przypięta do nosidła, ale przy każdym kroku żołnierzy górna część jej ciała była w dużym napięciu, aby utrzymać równowagę na tyle, na ile to było możliwe.

- Ja też wróciłam z zakwasami - mówi Weronika.

Było wiele trudnych odcinków, jak na przykład ten z łańcuchami. Jednak ekipa przygotowała się na wszystkie przeszkody. Mieli ze sobą odpowiednie uprzęże, linę, taśmy i karabinki, których używali do asekuracji. Kilkoro z żołnierzy ma doświadczenie z technik linowych, więc te fragmenty nie stanowiły dla nich większych trudności.

- Ciężko sobie wyobrazić lepszy zespół. Zrobili przepiękny uczynek, mieli ogromne wyzwanie, ale to ludzie, którzy wyzwania lubią i się ich nie boją, skoro są związani z wojskiem - podsumowuje Weronika.

Żołnierze, którzy brali udział w akcji podkreślają, że na pewno nie była to ich ostatnia przygoda z Weroniką i chętnie wyruszą z nią na szlak kolejny raz.

Aleksandra Łabędź

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.