Za tobą pójdę jak na bal

Czytaj dalej
Aleksandra Suława

Za tobą pójdę jak na bal

Aleksandra Suława

I raz, dwa, raz dwa trzy! Kurtyna w górę, światła w oczy, pióra w zadki! Podkręćcie odbiorniki, zwińcie dywan z podłogi, uprzedźcie sąsiadów, że tej nocy nie pośpią, bo oto rusza impreza roku! Party wyczekane, wychuchane, za które w spoconych pięściach kciuki trzymają liczne narody - oto rusza Eurowizja. Pół wieku tradycji. Pół wieku zabawy, które wydało nam Abbę, Celine Dion i Julio Iglesiasa.

I już, koniec gadania, bo ruszyli. Na pierwszy ogień: pani w błyszczącym kombinezonie wychodząca z brzucha plastikowego kotka machającego łapką - publika szaleje, to ubiegłoroczna laureatka. A zaraz za nią kandydaci do tegorocznego tytułu: odziana w lateks Cypryjka, ociekający seksem sekstet w marynarach, następnie australijska księżniczka na patyku (instalacja ta ma zapewne nawiązywać do tytułu wykonywanego przez nią utworu „Zero Gravity”) z koroną promienistą na głowie i - last but not least - portugalski Conan Osiris w zielonej szacie i zielonej masce na szczęce. A gdzieś w centrum tego brokatowego show, odziane w łowickie spódnice i haftowane czerwone kaftany, miarowo kiwają się polskie wokalistki, próbujące podbić serca telewidzów ludową nutą.

Tak, mili Państwo, parafrazując Dorotę Masłowską, „obejrzałam półfinał Eurowizji, żebyście Wy nie musieli”. Jak się okazało: od czasów mojego ostatniego kontaktu z konkursem, który datował się mniej więcej na rok 2000, niewiele się zmieniło: impreza nadal jest festiwalem kiczu. Jednak ten kicz nigdy nie był bardziej na miejscu niż teraz.

I nie chodzi tylko o bezpretensjonalną stylistykę lat 80., która właśnie powraca w pełnej krasie, ale też o fakt, że Eurowizja, pogardzana przez poważnych artystów i krytyków stała się przestrzenią, której „nikt nie traktuje poważnie, więc wszystko w niej wolno”. Na scenę wychodzą transseksualiści i transseksualistki, artyści o nienormatywnej urodzie i wadze, pseudodiwy, wyznawcy sadomasochizmu, rozbierańcy i przebierańcy, a kamery pokazują ich popisy, okraszone przebitkami na całujące się homoseksualne pary. Naprawdę, jeśli gdziekolwiek w przestrzeni publicznej istnieje równość, to istnieje ona na Eurowizji. I w czasach, kiedy kolejne miasta postulują „wolność od LGBT”, serce rośnie od patrzenia na takie widowisko. Chociaż czasem, dla zdrowia, warto wyłączyć twarzyszący obrazowi dźwięk.

Aleksandra Suława

Dodaj pierwszy komentarz

Komentowanie artykułu dostępne jest tylko dla zalogowanych użytkowników, którzy mają do niego dostęp.
Zaloguj się

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2023 Polska Press Sp. z o.o.