Z czego poeta płaci rachunki?

Czytaj dalej
Fot. Fot. Anna Kaczmarz / Dziennik Polski / Polska Press
Eliza Tropke

Z czego poeta płaci rachunki?

Eliza Tropke

Czytając wzniosłe poetyckie frazy nie zastanawiamy się, skąd ich twórca miał pieniądze, by zapłacić czynsz czy kupić bułkę. Historyk literatury, dr hab. Józef Maria Ruszar, który od lat zajmuje się twórczością Zbigniewa Herberta, zadał sobie podobne pytania i postanowił zbadać stan finansów pisarza. Dzięki jego, wydanej przez Instytut Literatury, książce „Zapasy ze światem Zbigniewa Herberta”, możemy dowiedzieć się, jak twórcy udawało się funkcjonować w rzeczywistości PRL-u

O tym, że Zbigniew Herbert niekoniecznie patrzył na świat wyłącznie w artystowski sposób, świadczy fakt, iż przyszły poeta zdecydował się studiować ekonomię w Akademii Handlowej, czyli na dzisiejszym Uniwersytecie Ekonomicznym. Dopiero z biegiem czasu zaczął podejmować „mniej rozsądne” decyzje, wybierając nieustabilizowane życie literata.

Studencka bieda

Ale tak stanie się później. Na razie jest studentem, który nie dostaje żadnego stypendium i może liczyć tylko na pomoc ojca, który przysyła mu niewielkie środki na utrzymanie. Klepie więc studencką biedę, dożywiając się w stołówkach tym, co pozostało z obiadu i zapychając żołądek resztkami zupy i chleba. Jak wspominał przyjaciel poety z czasów lwowskich Leszek Elektorowicz, Herbert opracował nawet swój sposób posilania się tanimi owocami:
„…korzyści płynące z kupowania nadgniłych, ale sumiennie wykrojonych jabłek. Ich cena była trzykrotnie niższa niż zdrowych owoców. Innym rodzajem oszczędności Zbyszka było łatanie dziurawych butów od wewnątrz za pomocą wyściółki z gazet. Demonstrował nam ten system z wielką starannością”.
Takie życie musiało na pewno mu doskwierać, tym bardziej że nie poprzestawał na jednym kierunku studiów. Równolegle rozpoczął prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim, które skończył na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Tam też dostał się na filozofię. Początkujący literat, który chciał się uczyć, musiał jakoś dorabiać. Herbertowi udawało się otrzymywać zlecenia z „Tygodnika Powszechnego” i innych czasopism, co reperowało nieco jego budżet.
Jednak, by zyskać status pisarza i móc publikować w różnych pismach, musiał zapisać się do Koła Młodych Związku Literatów Polskich. Doskonale zdawał sobie sprawę, że w ten sposób staje się zakładnikiem i niewolnikiem systemu. Z jakimi upokorzeniami się to wiązało, niech zaświadczy jedno ze wspomnień poety: „Związek Literatów był zakładem wychowawczym, szkołą upokarzającego drylu. Jastrun mi opowiadał, jak pod ławką na szkoleniu partyjnym, które prowadził Ważyk, czytał Valéry’ego i Ważyk podskoczył, wyrwał mu książkę i złajał jak ucznia. I to jest, widzi pan, istota zagadnienia, nie groza, ale zgoda na niedojrzałość”.
Niepokorny pisarz wytrzymał w Związku Literatów tylko rok, oddając po tym czasie legitymację. Jak podkreśla w swojej książce Józef Maria Ruszar, decyzja ta miała zupełnie inny charakter, niż dzisiaj nam się może wydawać i wiązała się nie tylko z degradacją finansową. To były stalinowskie czasy, w których obowiązywała „ustawa o bumelantach”, a brak zatrudnienia groził aresztem i skierowaniem do obozu pracy. Jednak Herberta to nie przerażało, podobnie jak sytuacja materialna, w której się znalazł.

„Na początku lat 50., kiedy Zbyszek mieszkał w Warszawie u przyjaciela ze studiów - a starał się żyć wyłącznie z pisania i mieć czas na swoją twórczość - to naprawdę głodował. Starannie to ukrywał, a już szczególnie nie chciał, aby wiedział o tym jego ojciec, który uważał, że prawnik i ekonomista może zarobić na chleb i nie był pewny, czy syn nie bumeluje” - pisał Zdzisław Najder, a Leopold Tyrmand w „Dziennikach 1954” dodawał: „Wieczorem wpadłem do Zbyszka (…). Herbert jadł właśnie przedwczorajszy na oko chleb z tanią marmoladą i popijał herbatą ze szczerbatego kubka. Na mój widok […] zawstydził się i jakby chciał uniewidocznić tę kolację”.

Na urzędniczej posadzie

Mimo że poeta unika pracy etatowej jak może, usiłując skupić się na swojej twórczości, jest zmuszony jednak gdziekolwiek się zatrudnić, bo po studiach dostaje nakaz pracy. Pada na dosyć dziwne miejsce, czyli Inwalidzką Spółdzielnię Emerytów Nauczycieli „Wspólna Sprawa”, gdzie jako ekonomista objął stanowisko chronometrażysty-kalkulatora, czyli zajmował się wyliczaniem czasu i wydajności pracy, od czego zależało wynagrodzenie emerytowanych nauczycieli. Długo jednak tam nie wytrzymał, o czym też przypomina Tyrmand:
„Dziś Zbyszek powiedział: Mam dosyć, nie mogę dłużej. Czy ty pojmujesz, co to znaczy być kalkulatorem wysiłku jakiejś żałosnej resztki człowieka, który uśmiecha się do mnie bezzębnie. Bo od postawionych przeze mnie kilku cyfr zależy, czy zje jeszcze raz w życiu talerz zupy… I patrzy na mnie rozpłyniętymi oczyma, które kiedyś rozumiały Schopenhauera…”.

To niejedyna praca, którą porzuca Herbert. Nie wytrzymuje też na stanowisku ekonomisty w Centralnym Biurze Studiów i Projektów przemysłu Torfowego „Torfprojekt”, choć początkowo docenia stabilizację. Tak wówczas pisał o życiu urzędnika: „Teraz już wszystko dobrze. Mam obiady do końca miesiąca, wiem, co będzie jutro, pojutrze. Przyzwyczaiłem się do mojej spółdzielni, do moich cyferek, kalkulacji, arkusików. Mam swoje miejsce na ziemi, swój kwadrans na herbatę, kosz na śmieci, obowiązki i pensyjkę. Drżenie kończyn, kiedy wołają „Panie Herbert, do Zarządu”, rozkoszne uczucie wolności, kiedy wybija 15.30. Po tej godzinie można robić wszystko. Zaczyna się drugie życie: biblioteka z drzemaniem wśród książek, albo w domu mocowanie się z ćwiartką papieru”.
Jednak to, co wychodzi wtedy spod jego pióra, poeta uważa za mizerne. Dopiero w czasie tzw. odwilży 1956 roku obejmuje lepszą posadę dyrektora biura Zarządu Głównego Związku Kompozytorów Polskich, którą załatwił mu Stefan Kisielewski. To jest czas, kiedy decyduje się ponownie wstąpić do Związku Literatów Polskich, by móc wreszcie zająć się swoją twórczością. Otrzymuje wtedy stypendium, które pozwala mu pracować nad „Jaskinią filozofów”.

Mieszkaniec tanich hotelików

W latach 60. Herbert decyduje się na całkowitą profesjonalizację, czyli niepodejmowanie prac pozaliterackich. Powstają wówczas nie tylko znakomite wiersze, ale też dramaty i eseje. Także pod względem finansowym jest to najlepszy czas dla pisarza. Przede wszystkim zaczyna wyjeżdżać za granicę, gdzie znajduje pożywkę dla swojej twórczości, czerpiąc u źródeł, oglądając największe zabytki kultury śródziemnomorskiej, bywając w bibliotekach i muzeach, które stają się inspiracją dla twórcy zbiorów esejów „Barbarzyńca w ogrodzie”, „Labirynt nad morzem” i „Martwa natura z wędzidłem”.

Choć pierwszy wyjazd do Paryża nie jest łatwy. Przeciągają się starania o fundusze z Ministerstwa Kultury. Ma obiecane 100 dolarów, za które musi się utrzymać przez miesiąc, co raczej nie jest łatwe w stolicy Francji. Choćby wynajęcie pokoju dla przybysza zza wschodniej granicy stanowi niezłe wyzwanie. Herbert zdaje się więc na radę Wisławy Szymborskiej, która odwiedziła Paryż rok wcześniej, polecając przyjacielowi wypróbowany nocleg:
„Polecam Panu hotelik, w którym mieszkaliśmy. Bardzo tani i w ślicznej, najstarszej dzielnicy Paryża położony: Hotel d’Alsace, 65 rue St. Louis en L’isle - tuż obok Notre Dame. Tylko niech pan jedzie do pary z jakimś facetem. Wynajmiecie sobie pokój za pięćset franków, czyli po dwieście pięćdziesiąt od osoby. Taniej już naprawdę nie można”.
Hotelik okazał się straszną ruderą, ale Herbert nie narzekał. Zresztą nieraz później zdarzało mu się spać w podobnych warunkach. Przynajmniej do czasu, kiedy zaczął zarabiać na Zachodzie. Jak zauważa Józef Maria Ruszar, kiedy poeta znajduje się za granicą, tak jak większość literatów utrzymuje się z prac redakcyjnych i tantiem. Jest to typowa walka o utrzymanie się na falach wolnorynkowego morza, z charakterystyczną nieregularnością dochodów, które nie dają stabilizacji, jedynie przypływy i odpływy gotówki. Całkiem niemały dochód przynosi mu rynek niemieckojęzyczny. Radia w różnych landach Niemiec, jak i w Szwajcarii czy Austrii, emitują jego „Drugi pokój” i inne słuchowiska, przetłumaczone na język niemiecki. Także otwiera się przed nim rynek anglosaski. Ważny punkt w budżecie poety stanowią również nagrody, uczestnictwo w festiwalach, gdzie miewa spotkania autorskie, wygłasza odczyty czy bywa jurorem.
Trudno ustalić wysokość niektórych nagród, gdyż na przykład prestiżowe wyróżnienie Fundacji im. Kościelskich nie wiązało się ze stałą kwotą i wynosiło po kilka tysięcy dolarów. Natomiast austriacka nagroda International Nikolaus-Lenau-Preis to było 50 tysięcy szylingów, czyli jakieś 2 tys. dolarów. Jak podsumowuje autor „Zapasów ze światem Zbigniewa Herberta”, w latach 60. dochody pisarza oscylowały wokół 10 tys. dolarów. Trzeba wziąć jednak pod uwagę fakt, że realnie była to suma dwa razy większa ze względu na ówczesną wartość amerykańskiej waluty.
W latach 70. Herbert również odbierał zagraniczne nagrody. I tak na przykład Nagroda im. Brunona Schulza, przyznawana przez amerykańską Fundację Studiów Polsko-Żydowskich i tamtejszy PEN Club, wyniosła 10 tys. dolarów. Nie bez znaczenia były też stypendia, na przykład Forda, które umożliwiło poecie podróż do Włoch, co zaowocowało fantastycznymi utworami.

Jedwabne pończochy

W tych czasach posiadanie kogoś za granicą dla rodziny pozostającej w kraju było wręcz wybawieniem. I nie chodziło tylko o wsparcie finansowe, ale przede wszystkim o dostęp do nieosiągalnych w Polsce towarów. Autor „Pana Cogito” przywoził oczywiście rodzinie prezenty. Były to przykładowo papierosy dla ojca, krawat dla szwagra, kredki dla siostrzenicy, a także ubrania i bielizna dla bliskich mu kobiet. Symbolem luksusu w czasach PRL-u, były niedostępne zwykłym obywatelkom jedwabne pończochy. W wyobraźni pisarza ten przedmiot pożądania zyskał wymiar poetycki w wierszu „Jedwab duszy”:
Nigdy
nie mówiłem z nią
ani o miłości
ani o śmierci
tylko ślepy smak
i niemy dotyk
biegały między nami
gdy pogrążeni w sobie
leżeliśmy blisko
muszę
zajrzeć do jej wnętrza
zobaczyć co nosi
w środku
gdy spała
z otwartymi ustami
zajrzałem
i co
i co
jak myślicie
co zobaczyłem
spodziewałem się
gałęzi
spodziewałem się
ptaka
spodziewałem się
domu
nad wodą wielką i cichą
A tam
na szklanej płycie
zobaczyłem parę
jedwabnych pończoch
mój Boże
kupię jej te pończochy
kupię
ale co zjawi się wtedy
na szklanej płycie
małej duszy
czy będzie to rzecz
której nie dotyka się
ani jednym palcem marzenia.

Mogłoby się oczywiście wydawać, że sytuacja finansowa poety nie była zła. Choć batalia, jaką musieli niebawem przeprowadzić z żoną Katarzyną, by wreszcie móc kupić swoje własne mieszkanie, pokazuje, w jakim pełnym absurdów kraju żyli. W 1971 roku, po pobycie w Stanach, gdzie Herbert przez rok jako visiting professor wykładał na Uniwersytecie Stanowym w Los Angeles, wrócili do Polski z dolarami, które powinny pozwolić im nabyć własne lokum. Okazało się to nie takie proste, a piętrzące się przeszkody administracyjne sprawiły, że musieli tułać się po znajomych przez kolejne trzy lata.

Inwestowanie w kapitał wyobraźni

Co ciekawe, to był jedyny raz, kiedy poeta zarobione przez siebie pieniądze postanowił zainwestować w coś praktyczno-materialnego. Większość pieniędzy wydawał na podróże i książki, niezbędne mu do pracy literackiej - to były inwestycje w siebie. Jak powiedziała żona poety Katarzyna Dzieduszycka-Herbert w wywiadzie przeprowadzonym przez Jacka Żakowskiego:
„Zbyszek często nie miał pieniędzy na życie, bo co innego się dla niego liczyło. Inne sprawy uważał za ważne. On nie był ofiarą losu. Swój los wybierał świadomie i był z tego wyboru dumny. Był nieszczęśliwy, cierpiał, ale nie z powodu pieniędzy. Inni ginęli, siedzieli w więzieniach, a on musiał tylko czasami czegoś sobie odmówić. To nie jest wielka bieda - przynajmniej jak na polskie losy naszego pokolenia. My na co dzień żyliśmy bardzo skromnie. Zawsze się starałam prowadzić dom oszczędnie. Ale Zbyszek wszystko wydawał na książki, na podróże, na różne fantazje. On zawsze kochał życie. I jak mógł, to z niego korzystał. Kiedy miał lepszy nastrój, ciągle kogoś zapraszał do restauracji na obiad. Kupował sobie bardzo dobre ubrania, lubił się ładnie ubierać, nigdy nie ubierał się tanio. A przede wszystkim dużo podróżował. Do Grecji, do Włoch, do Holandii”.
Pod koniec życia spełnił swoje marzenie i po otrzymaniu Nagrody Wolności Miasta Jerozolimy wybrał się do Izraela. Uważał, że w ten sposób inwestuje w kapitał swojej wyobraźni. Ta lokata nie do końca się zwróciła w postaci nowych utworów, gdyż poeta był już wtedy stary i schorowany. Choć czy możemy przeliczyć na pieniądze mądrość i urodę wiersza „Do Yehudy Amichaja”, zainspirowanego wyjazdem do Ziemi Świętej:
Bo ty jesteś król a ja tylko książę
bez ziemi z ludem który mi ufa błądzę po nocy
bezsenny
A ty jesteś król i patrzysz na mnie z przyjaźnią
i obawą - jak długo mogę tułać się
po świecie
- Długo Yehudo Do końca
Nawet gesty mamy inne - gest łaski gest pogardy
gest zrozumienia
- O nic ciebie nie proszę oprócz zrozumienia
Zasypiam przy ognisku z pięścią pod głową
gdy noc się dopala psy wyją i po górach chodzą
straże

(Wszystkie cytaty, oprócz wierszy, pochodzą z książki Józefa Marii Ruszara „Zapasy ze światem Zbigniewa Herberta”, wydanej przez Instytut Literatury)

Instytut Literatury wydaje książki o Zbigniewie Herbercie
- J.M. Ruszar, „Zapasy ze światem Zbigniewa Herberta. Esej o życiu pisarzy w czasach pierwszych sekretarzy”, Biblioteka Pana Cogito, Kraków 2020
- „Kłusownik i myśliwi. Prywatna historia sztuki Zbigniewa Herberta” (zbiór); R. Sioma, „Krzesło i zmięta serweta. Szkice o poezji Zbigniewa Herberta”
- T. Tomasik, „Poczucie tożsamości. Lektury na marginesach twórczości Zbigniewa Herberta”

Eliza Tropke

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.