Wszystkie brytyjskie szaleństwa, które mogły doprowadzić do Brexitu

Czytaj dalej
Fot. 123rf.com
Michał Kurowicki

Wszystkie brytyjskie szaleństwa, które mogły doprowadzić do Brexitu

Michał Kurowicki

Brytyjczycy nie przestają zadziwiać. Jeżdżą lewą stroną drogi. Na zimę zakładają klapki. Swoją wagę podają w kamieniach. A to tylko część dziwności. Czy te nietypowe zachowania mogły mieć wpływ na Brexit?

Ale parzy! - krzyknęła Ania, mała Polka, którą rodzice wysłali do łazienki w londyńskim hotelu, żeby umyła ręce. Nad umywalką były dwa krany. Odkręciła jeden, poleciał wrzątek. Odkręciła drugi. Na jej ręce popłynęła lodowato zimna woda. Nie było innej możliwości. Albo wrzątek albo lód. Przyzwyczajona do polskiego kranu, nie wiedziała, że trzeba najpierw zatkać korkiem umywalkę i napuścić trochę jednej, trochę drugiej wody. Ewentualnie, angielskim obyczajem, umyć ręce w lodowatej wodzie.

Do dziś rodzina Ani z największymi emocjami wspomina nie Big Bena czy pałac Buckingham, ale spotkanie z brytyjskimi wynalazkami, których nie ma nigdzie w Europie. Jednym z nich jest właśnie system niepołączonych ze sobą dwóch kranów w łazience. Kolejnym - lewostronny ruch na brytyjskich drogach… a nawet basenach, gdzie kąpiący się pływają, według naszych zasad, pod prąd. Wreszcie, inny niż na kontynencie system miar i wag, w którym o swojej wadze opowiada się podając liczbę kamieni, drogę mierzy się w milach lub jardach, a długość przedmiotu w calach. Wymienione wynalazki to tylko wierzchołek góry pełnej angielskich dziwactw, których wyspiarze bronią jak niepodległości. Czy obawa przed ich utratą mogła być jednym z czynników, które spowodowały zwycięstwo zwolenników Brexitu w referendum z 23 czerwca 2016 roku? Możliwe, choć trudno o tym przesądzać. Nikt nie podjął się chyba badań na ten temat.

Większy wpływ na zwycięstwo zwolenników Brexitu miał zapewne fakt, że Wielka Brytania nie była ani pierwotnym, ani naturalnym - ze względu na swoje położenie geograficzne i historyczne tradycje - członkiem Unii Europejskiej. W przeciwieństwie do Niemiec i Francji, nie było dla Brytyjczyków dziejową koniecznością wstępowanie do Unii. O ile historyczne pojednanie między Francuzami i Niemcami zapoczątkowało cały proces integracji, to Wielka Brytania dokonała w latach 60. XX-wieku pewnego wyboru wstępując do Wspólnoty. Jej przywódcy wzięli przy tym pod uwagę przede wszystkim płynące z tego korzyści gospodarcze oraz pozycję w stosunkach międzynarodowych. Ponownego wyboru Brytyjczycy dokonali w referendum z 2016 roku. Część z nich pewnie w oparciu o emocje albo w obawie przed utratą odwiecznych tradycji.

Dlaczego dwa krany, a nie jeden?
Dwa krany to właśnie jeden z elementów brytyjskiej tradycji, z której mieszkańcy Wysp rezygnują wyjątkowo rzadko. To także pozostałość po czasach, kiedy domowy sprzęt hydrauliczny wyglądał odmiennie niż dziś. Dostęp do bieżącej wody, jedynie zimnej, w swoich domach Brytyjczycy uzyskali już w XIX wieku. Takie rozwiązania jak bojlery do podgrzewania czy centralne ogrzewanie pojawiły się dopiero w następnym stuleciu. Dlatego początkowo przy umywalkach był tylko jeden kran. Jeśli ktoś miał ochotę użyć ciepłej wody, podgrzewał ją na piecu i mieszał z zimną. Dopiero później pojawił się drugi kran. Lecz nie był podłączony bezpośrednio do wodociągów. Rura łączyła go ze zbiornikiem na wodę, który umieszczony był na poddaszu. Taka sytuacja utrzymywała się jeszcze długo po II wojnie światowej i miała swoje konsekwencje.

Po pierwsze ciśnienie wody z jednego i drugiego systemu było różne. Trudno było wynaleźć baterię do mieszania dwóch strumieni, która poradziłaby sobie z tym problemem. Po drugie mieszkańcy zwykle nie dbali o higienę znajdujących się na strychu zbiorników. Dlatego pochodząca z nich woda nie była zdatna do picia. Pojemniki z czasem rdzewiały, dostawały się do niej bakterie. A wiele razy znajdowano w nich martwe szczury, które topiły się tam, chcąc ugasić pragnienie. Mówiąc wprost, taka woda może nadawała się do mycia, ale na pewno nie do picia. Dlatego do gotowania i spożywania używano tylko tej płynącej z kranu z zimną wodą.

Władze obawiały się, że w wyniku połączenia rur może dojść do skażenia wody pitnej w całym systemie wodociągów. Bo baterie służące do ich mieszania wyjątkowo rzadko posiadały zabezpieczenia przed cofaniem się wody. Dlatego zdecydowano się na wprowadzenie regulacji prawnych, które nakazywały utrzymywanie oddzielnych rur i kranów w domach.

Zimna woda kształtuje charakter
Właśnie taki system obowiązywał w Wielkiej Brytanii przez ponad sto lat. Jednak dziś już nic nie stoi na przeszkodzie, żeby go zmienić. Obecna technika umożliwia mieszanie wody ciepłej i zimnej. Pomimo to mieszkańcy Wysp nadal nie zamierzają odejść od tradycyjnego systemu. A dwa oddzielne krany montowane są nawet w oddawanych do użytku w tym roku nowych mieszkaniach. Dlaczego tak się dzieje? Mieszkający na Wyspach imigranci i przyjeżdżający tam turyści twierdzą, że po prostu Anglicy są dziwni. Niektórzy Brytyjczycy nie zauważają problemu. Może być jeden kran lub dwa. Nieważne. Jednak są też tacy, i nie należą do mniejszości, którzy bronią dwóch oddzielnych kurków. Traktują je jako część odwiecznej tradycji. I niech tylko Unia Europejska spróbuje to zmienić! Właśnie oni popierali Brexit.

W obronę statusu angielskiej łazienki, opartego na systemie dwóch kranów, zaangażował się nawet Boris Johnson, obecny minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii. W jednym z wywiadów dla dziennika The Times mówił ironicznie:

- Gratuluję "wyższym cywilizacjom” tego, że osiągnęły zaawansowane techniki hydrauliczne. Jednak posiadanie możliwości wyboru umycia rąk w zimnej bądź gorącej wodzie, jest zachętą do zrobienia tego bez zbędnego jej marnowania.

Do dyskusji włączył się również Simon Kirby, dyrektor jednej z największych fabryk w Wielkiej Brytanii produkującej sprzęt do wyposażenia łazienek. Według niego Anglicy są bardzo zadowoleni z tego, że mogą umyć ręce jedynie w zimnej wodzie, bo to kształtuje ich silny charakter.

Na rondzie w lewo, czyli uważaj, jak jedziesz!
Angielską specjalnością jest ruch lewostronny. Uczestniczący w nim po raz pierwszy polski kierowca musi doznać szoku. Zwłaszcza na rondach, bo wjeżdża się na nie skręcając z głównej drogi w lewo. Co gorsza, jak się ma pecha, można trafić na tzw. magiczne rondo, czyli skrzyżowanie składające się z kilku rond. Tak jest np. w mieście Swindon, gdzie jest system sześciu rond - główne na środku i pięć „przyklejonych” do niego mniejszych. Nazywane jest ono najgorszym rondem na świecie.

Ale nawet bez rond, kierowanie autem z kierownicą po prawej stronie i poruszanie się nim - z polskiego punktu widzenia - pod prąd, dostarcza emocji. Powiększonych przez konieczność zmiany biegów lewą ręką.

Czyli lepiej chodzić pieszo? Niby tak, ale tego też trzeba się nauczyć. Uważać trzeba zwłaszcza przy przejściu przez jezdnię. Bo tu też jest odwrotnie. Najpierw trzeba spojrzeć w prawo, a nie jak u nas w lewo. Czasem na ulicy są namalowane wskazówki dla cudzoziemców: „Look right”, „Look left”.

Z gołym brzuchem w środku zimy na imprezę
Anglicy nie przestają zadziwiać także zimą. Gdy tylko temperatura spada do zera lub niżej, ludzie na ulicach zamiast ubierać się w grube swetry i kurtki, zrzucają z siebie kolejne warstwy ubrań. Na stopach zamiast grubych butów możemy oglądać letnie klapki. Taka moda dotyczy zwykle młodych ludzi. Najlepiej widać to późnym wieczorem i nocą. Szczególnie w weekend, gdy brytyjska młodzież wychodzi zaszaleć w pubach i dyskotekach. Na ulicach, pomimo mrozu, królują wtedy piękne dziewczyny, ubrane w jak najkrótsze spódniczki i cieniutkie bluzki z odkrytymi ramionami. Aha! I do tego oczywiście każdy musi widzieć ich odsłonięty brzuch z gustownym kolczykiem w pępku.

Nie byłoby gorączki sobotniej nocy bez mężczyzn. Oni również wydają się być zrobieni z materiału, który nie reaguje na zimno. Klasyczny strój idącego w styczniu na nocny podbój Brytyjczyka to dżinsy i koszula z krótkim rękawem bądź t-shirt. W pokonaniu zimna na pewno pomaga im alkohol. Znieczulają się nim wszyscy, bez względu na płeć, pijąc często do utraty przytomności.

W pubach nikt nie podaje piwa w litrach, tylko w brytyjskich pintach, które w przybliżeniu stanowią pół litra z ogonkiem. Barman nie nalewa do oznaczającej określoną ilość kreski na szklance. Leje dotąd, aż przeleje. Do ręki dostajemy wypełniony po brzegi piwem bądź cydrem kufel. Nie da się nie rozlać trochę na podłogę. Dziewczyny piją tyle co mężczyźni. Są bardzo wyzwolone, śmiałe. Pewne siebie do tego stopnia, że już na ulicach zbierają się w grupy, zaczepiają i komentują wygląd przechodzących mężczyzn. To dla wielu polskich imigrantów szok, bo u nas to faceci oceniają dziewczyny i krzyczą do nich, że mają fajny tyłek.

Wiele osób w bawiącym się w weekend tłumie jest pod wpływem narkotyków. Tych miękkich jak marihuana, ale też twardych, jak kokaina. Badania wykazały, że na więcej niż połowie brytyjskich banknotów znaleziono kokainę, bo właśnie zwinięte w rulonik funty służą najlepiej do przyjęcia dawki tego narkotyku. Popularne są także wprawiające w euforię pigułki extasy czy powodująca niestety u wielu agresję amfetamina. Inni wybierają, używaną jako środek znieczulający dla koni, ketaminę. Jednak często zasypiają po niej na wiele godzin lub chodzą otumanieni niczym w diabelskim transie.

Zderzenie cywilizacji w miejskiej taksówce
W sobotę i niedzielę nad ranem na ulicach brytyjskich miast rozciąga się apokaliptyczny widok. Chodnikami suną setki ludzkich zombi. To pijane dziewczyny, z rozmazanymi makijażami, z zakupionymi po drodze kebabami w ręku. Część z nich nie ma już siły iść. Wtedy półnagie, w temperaturze bliskiej zeru, leżą przy wejściach do klatek schodowych. Na trzymane przez nich w rękach, niedokończone kebaby czyhają ogromne mewy. Potrafią podlecieć do swojej ofiary, wydziobać całe mięso i frytki ze środka wielkiej buły. To jednak nic. Najsilniejsze z nich są w stanie wyrwać całego kebaba z ręki, unieść go w dziobie wysoko w niebo i odlecieć w bezpieczne miejsce, gdzie spokojnie dokończą ucztę. Zdarza się, że śpiącą dziewczynę obsiada cała grupa wielkich mew i walczą o pożywienie krzycząc przy tym po ptasiemu w niebogłosy. Oczywiście faceci nie są lepsi. I scenariusz opisywany wyżej w stosunku do brytyjskich dziewczyn, można śmiało zastąpić wkładając w ich miejsce mężczyznę.

Większość imprezowiczów trzyma się jednak na nogach. Widzimy ich nad ranem w długich na kilkadziesiąt metrów kolejkach do taksówek. Alkohol powoli paruje. Jest zimno. A oni stoją ubrani w letnie ciuchy. Dopiero wtedy widać, że nie są zrobieni z odpornego na mróz materiału. To jednak zwykli ludzie. Wielu z nich ma sine usta. Większość przeraźliwie trzęsie się z zimna. A warto dodać, że na taksówkę trzeba poczekać czasami pół godziny lub dłużej. Jest też Uber, ale na niego również poczekamy.

W końcu, gdy wracający z imprezy Brytyjczyk wsiądzie wreszcie do taryfy, dochodzi do prawdziwego zderzenia cywilizacji. Może nie takiego, jak to o którym pisze Francis Fukuyama w swojej książce, właśnie pod tytułem "Zderzenie cywilizacji”, ale jednak symbolicznego zetknięcia się dwóch kultur, religii, narodów. Kierowcami brytyjskich taksówek są bowiem najczęściej pochodzący z Pakistanu muzułmanie. Wielu z nich nosi tradycyjne stroje i długie brody. Wyglądają niczym afgańscy Talibowie. W ich kulturze kobiety muszą zakrywać całe ciała, często łącznie z głową i twarzą. Nie ma mowy o piciu przez nie alkoholu, ani wychodzeniu samemu nocą do miasta. Jednak ich pasażerkami są wracające z imprez, skąpo ubrane i często pod dużym wpływem alkoholu Brytyjki. Najczęściej nie rozmawiają ze sobą. Z radia w taksówce leci arabska muzyka, a dziewczyny przysypiając jadą do swojego domu lub mieszkania poznanego na dyskotece chłopaka. Allahu Akbar! - mówi zwykle na pożegnanie arabski taksówkarz.

Brytyjska kuchnia i ciągłe narzekanie
Nawet sami mieszkańcy Wysp nie mają najlepszej opinii na temat swojej kuchni. Mają szczęście, że w ich kraju mieszkają imigranci z każdego zakątka świata, którzy przywieźli ze sobą tradycyjne potrawy. Dlatego dziś hinduska przyprawa curry czy słynny kurczak w sosie „Tikka Masala” traktowany jest przez Brytyjczyków, jako część narodowej kuchni. Podobnie zresztą jak włoska pizza czy spaghetti. Pewnie niebawem także i polskie pierogi, które stają się coraz bardziej popularne, będą uznawane za miejscowe danie.

Trzeba przyznać, że Brytyjczycy potrafią śmiać się ze swojej kuchni i mają do niej zdrowy dystans. Jednak z kilkoma wyjątkami. Niemal każdy z nich będzie bronił angielskiego śniadania, czyli słynnego „English Breakfast”. Składa się z kilku tostów, smażonego bekonu, sadzonego jajka oraz często też z tzw. „Black Pudding”, czyli czegoś bliskiego polskiej kaszance. Całość polana jest fasolką w sosie pomidorowym. Drugą ulubioną potrawą jest „Fish and Chips”, czyli smażona w tłuszczu ryba z frytkami. Natomiast najlepszą przyprawą jest kwaśny sos Vinegret, którym uwielbiają polewać frytki. Polaków może dziwić też stosowany do wielu potraw sos miętowy i picie herbaty z mlekiem.

Niezdrowo grzeczni klienci
Ciekawie zachowują się Brytyjczycy w restauracji, gdy nie smakuje im podana przez kelnera potrawa. Opisuje to Kate Fox w książce „Watching the English. The Hidden Rules of English Behaviour”. W takim przypadku Anglicy czują się na tyle zakłopotani, że nie są w stanie narzekać. Dzieje się tak, bo narzekanie byłoby źle odebrane. Skupiałoby uwagę innych w restauracji. Byłoby robieniem sceny, przedstawienia. Niosłoby ze sobą niechybną konfrontację z drugim człowiekiem, czego należy unikać za wszelką cenę. A to wszystko jest zakazane przez niepisane brytyjskie zasady zachowania.

Co więc zrobią niezadowoleni z potrawy Brytyjczycy? Fox pisze, że będą po cichu narzekać między sobą, zepchną niesmaczną potrawę na krawędź talerza i będą spoglądać na siebie z niezadowolonym wyrazem twarzy. Wszystko odmieni się, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, gdy pojawi się kelner i zapyta czy smakowało? Obecni przy stole odpowiedzą, że wszystko jest wyśmienite: „Yes, fine, thanks”. Tacy klienci, po wyjściu z restauracji już nigdy do niej nie wrócą. Opowiedzą wszystkim swoim znajomym, jak niedobre jest tam jedzenie, a biedny właściciel restauracji nigdy nie dowie się prawdy, ani niż zobaczy z powrotem swoich klientów.

Jak przyznaje Kate Fox, dość rzadko, ale jednak, zdarzają się klienci, którzy w bardzo agresywny sposób zareagują na niesmaczne jedzenie czy nieświeże piwo w pubie. Potrafią głośno krzyczeć na kelnera lub wezwać szefa i z nim kontynuować awanturę.

Te dwa sposoby reakcji mogą wydawać się na pierwszy rzut oka zupełnie przeciwstawne. Jednak Fox dochodzi do konkluzji, że są one ze sobą blisko związane. Podsumowując stwierdza, że niezadowolony Brytyjczyk potrafi być wyjątkowo agresywny lub właśnie aż niezdrowo grzeczny.

Dwa krany chyba nie uratują jedności
Rozmawiając o brytyjskich zwyczajach i Brexicie, warto pamiętać o wyniku głosowania w poszczególnych częściach Zjednoczonego Królestwa. W Anglii wyjście z Unii poparło 53 proc. głosujących w referendum. W Szkocji aż 62 proc. opowiedziało się za pozostaniem we Wspólnocie. Pomimo że w obu krajach w łazienkach natkniemy się na dwa krany z zimną i gorącą wodą, to wkrótce w wyniku pro-unijnej postawy Szkotów i dążeń ich rządu do zwiększenia samodzielności, może dojść do rozpadu Zjednoczonego Królestwa.

Michał Kurowicki

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.