Wojciech Narębski - ostatni spod Monte Cassino

Czytaj dalej
Paweł Stachnik

Wojciech Narębski - ostatni spod Monte Cassino

Paweł Stachnik

27 stycznia zmarł ostatni mieszkający w Krakowie uczestnik bitwy pod Monte Cassino (i jeden z ostatnich uczestników bitwy w ogóle) - prof. Wojciech Narębski. W swoim długim i niezwykłym życiu był konspiratorem, zesłańcem, żołnierzem i naukowcem.

U rodził się w 1925 roku we Włocławku. Gdy miał cztery lata, cała rodzina przeniosła się do Wilna. Całe dzieciństwo Wojciecha Narębskiego upłynęło w tym kresowym mieście. Tam chodził do gimnazjum im. króla Zygmunta Augusta, tam wstąpił do harcerstwa. Po wybuchu wojny i nastaniu sowieckiej okupacji zaangażował się w działalność konspiracyjnej organizacji - Związku Wolnych Polaków. Starsi jej członkowie szkolili się wojskowo, zadaniem młodszych było kolportowanie podziemnej gazetki pod znamiennym tytułem „Za wolność naszą i waszą”. Po roku takiej działalności, 18 kwietnia 1941 roku, cztery dni po swoich 16. urodzinach, Narębski i cała grupa młodocianych konspiratorów zostali aresztowani i trafili do więzienia na Łukiszkach.

Duży i mały Wojtek

Przesłuchania były ciężkie, a Sowieci wiedzieli o grupie prawie wszystko. Dwa miesiące później III Rzesza napadła na ZSRR. Więźniów z Łukiszek czym prędzej załadowano do pociągu i przez dziesięć dni wieziono w wagonach towarowych do Gorkiego nad Wołgą (obecnie Niżnij Nowgorod), gdzie wylądowali w tamtejszym więzieniu. Po podpisaniu w lipcu 1941 roku układu polsko-sowieckiego i ogłoszeniu amnestii, Polaków zaczęto zwalniać, ale nie do armii, lecz do wyznaczonych miejsc pobytu. W ten sposób Wojtek trafił do sowchozu Darowskoje pod miastem Kirow. - Było ciężko. Nie było chleba, jedliśmy tylko gotowaną na wodzie marchew - wspominał. Stamtąd razem z trzema polskimi podoficerami, którzy wzięli go pod opiekę, dotarł do Buzułuku, gdzie formowały się polskie oddziały. Silnie wycieńczony chłopiec (miał zaledwie 16 lat) trafił z biegunką na trzy miesiące do szpitala. Z ciężkiej choroby ledwo wyszedł żywy.

Po wyleczeniu przydzielono go do oddziału wartowniczego w Kołtubiance koło Buzułuku, a następnie, do 9. Dywizji Piechoty w uzbeckim Margiełanie. Z nią przez Morze Kaspijskie trafił do Iranu. W kwietniu 1942 r. znalazł się w Palestynie, gdzie przydzielono go do 3. Dywizji Strzelców Karpackich. Jako że miał ukończone trzy klasy gimnazjum został skierowany do szkoły podoficerskiej.

Nie pobył w niej jednak długo, bo znów odezwały się więzienne przeżycia - osłabiony organizm zareagował zapaleniem opłucnej. W szpitalu Wojtek przeleżał pół roku. Po wyzdrowieniu komisja lekarska zmieniła mu kategorię zdrowia na niższą i przesunęła z piechoty do transportu.

Przeszedł kurs samochodowy i trafił do 2. Kompanii Transportowej, przemianowanej później na 22. Kompanię Zaopatrywania Artylerii, znaną z oryginalnej maskotki - oswojonego niedźwiedzia o imieniu Wojtek. - Było nas w tej kompanii dwóch Wojtków: duży Wojtek i mały Wojtek - opowiadał profesor ze śmiechem.

Nawigacja ręcznikiem

Małą maturę szeregowy Narębski zdał w Palestynie na przełomie 1943 i 1944 roku. Po odpowiednim wyekwipowaniu w nowoczesny sprzęt i intensywnym szkoleniu, na początku 1944 roku 2. Korpus Polski przetransportowano z Egiptu do Włoch. 22. Kompania zaopatrywała w amunicję dwie jednostki: 10. i 11. Pułki Artylerii Ciężkiej. Droga dojazdu na ich stanowiska była górska i bardzo kręta, a w dodatku pod niemieckim ostrzałem. Polscy żandarmi znali jednak niemieckie zwyczaje - wyczekiwali kiedy ogień ustanie i wtedy puszczali ruch pojazdów.

- Jechało się we dwójkę na zmianę. Wozy były ciężkie, do pełna wyładowane amunicją. Gdy noc była bezksiężycowa, nie było nic widać. Wtedy jeden z nas wychodził z samochodu i z białym ręcznikiem na plecach pokazywał drogę koledze. Ruch był ściśle regulowany, bo tą samą drogą zaopatrywano jeszcze stojące po prawej jednostki brytyjskie. Po dojechaniu na stanowiska dział artylerzyści szybko wyładowywali skrzynki, a my, nadal pod osłoną nocy, wracaliśmy - opowiadał profesor.

Po kampanii adriatyckiej i przełamaniu Linii Gotów Wojciecha Narębskiego skierowano do szkoły podchorążych służby zaopatrywania i transportu w miejscowości Matera na południu Włoch. Mieściło się tam centrum szkoleniowe polskich oddziałów. Po promocji, już jako kapral podchorąży, na krótko wrócił do jednostki. Szybko jednak znów skierowano go do szkoły, tym razem jednak w roli instruktora. W Materze zastał go koniec wojny.

Po zakończeniu działań wojennych, zgodnie ze zwyczajami panującymi w 2. Korpusie, żołnierzy skierowano do uzupełniania wykształcenia. Prof. Narębski trafił do Alessano, gdzie zaliczył pierwszą klasę licealną. Gdy w 1946 r. rozpoczął naukę w drugiej, cały 2. Korpus przeniesiono do Anglii. Dużą maturę zdał więc właśnie tam, w polskim liceum w Cawthorne koło Barnsley w hrabstwie York. Po maturze, korzystając z faktu, że jako żołnierz mógł uczyć się bezpłatnie, zapisał się do miejscowej szkoły technicznej (Mining and Technical College w Barnsley), na której zaliczył rok chemii.

Powrót do Polski

W Anglii nieuchronnie pojawiła się kwestia powrotu do kraju. Profesorowi udało się nawiązać kontakt z rodziną w Polsce. Mimo dramatycznych przeżyć bliscy przetrwali w komplecie i przenieśli się z Wilna do Torunia. W listach rodzina namawiała Wojciecha do powrotu do kraju.

W takiej sytuacji podchorąży Narębski podjął decyzję i wrócił w 1947 roku. Od razu też podjął studia chemiczne na UMK w Toruniu. Po magisterium razem ze świeżo poślubioną żoną trafił do Krakowa na studia doktoranckie. Zajął się geochemią, czyli nauką wykorzystującą metody chemiczne do badań skał i minerałów. Formalnie zatrudniony był w Muzeum Ziemi PAN, w praktyce zaś pracował w Krakowie na Uniwersytecie Jagiellońskim. Ponad 50 lat spędził w Zakładzie Mineralogii i Petrografii UJ. Tam się habilitował, tam został profesorem.

Naukowo początkowo zajmował się tzw. syderytami karpackimi (czyli tamtejszymi rudami żelaza). Habilitował się z tzw. law poduszkowych w Górach Kaczawskich. Dzięki znanemu krakowskiemu geologowi prof. Krzysztofowi Birkenmajerowi mógł wyjechać na Spitsbergen, by badać tam podobne utwory geologiczne. Jako pierwszy w Polsce zastosował metody geochemiczne do odtworzenia genezy skał, a sposób ten na stałe wszedł do repertuaru metod badawczych geologów. Zajmował się też opracowaniem skał z wulkanu Cotopaxi w Ekwadorze, najwyższego czynnego wulkanu świata (5897 m). Razem ze wspomnianym Krzysztofem Birkenmajerem badał skały Wyspy Króla Jerzego na Antarktydzie. Zasługi prof. Narębskiego w badaniu skał rejonów polarnych uhonorowano nazwaniem jednego z przylądków na Antarktydzie jego nazwiskiem - Narębski Point.

Na emeryturę przeszedł w 1995 r. jako autor ponad 150 publikacji naukowych. Emerytura nie osłabiła jego aktywności. Przewodniczył krakowskiemu oddziałowi Związku b. Żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie oraz Towarzystwu Miłośników Wilna i Ziemi Wileńskiej. Był wiceprezesem Polskiego Towarzystwa Mineralogicznego i krakowskiego oddziału Polskiego Towarzystwa Geologicznego. Ponadto był wiceprezesem Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Włoskiej, utrzymywał kontakty z wieloma włoskimi organizacjami i badaczami zajmującymi się dziejami 2. Korpusu oraz Związkiem Polaków we Włoszech. Sam badał historię 2. Korpusu Polskiego, a zwłaszcza najrozmaitszych szkół uruchamianych dla żołnierzy oraz walki nad Adriatykiem i w Apeninach Emiliańskich. Publikował artykuły i książki na ten temat. Był ciągle aktywny, udzielał się, pisał, dopóki pozwalało zdrowie zawsze chętnie dzielił się opowieściami o swoich wojennych przeżyciach. W 2018 został awansowany na stopień podpułkownika. Odszedł w wieku 97 lat.

Paweł Stachnik

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.