
COVID, moim zdaniem, to skromny wstęp do wielkiej katastrofy, która się wydarzy - mówi Witold Bereś, autor książki „Zaraza. Lekcja nieprzerobiona”
Epidemia obudziła pana uśpione lęki?
Obudziła przerażenie, a dokładniej przerażenie samym sobą. Sprawiła, że zobaczyłem w lustrze paskudny obraz.
Co z pana wygrzebała?
Nie zapomnę nigdy pierwszych dni zarazy, kiedy tak bezdusznie nas pozamykano. Ja i mój przyjaciel Baron mieszkamy w tej samej kamienicy, dzieli nas wspólne firmowe biuro. Jedna z naszych serdecznych przyjaciółek, lekarka, pracowała wówczas na oddziale covidowym. By nie wracać po dyżurze do domu i ochronić swoje dzieci, przez kilka dni mieszkała wraz z koleżanką właśnie w tym biurze. Fakt ten wywołał we mnie atak histerii, całkowicie nieracjonalnej i zgubnej. Uległem jej, choć uważam się za światłego człowieka, który dużo czyta, sporo rozumie, a na dodatek jest empatyczny.
Ta histeria zrodziła się z intuicyjnego strachu?
Rządzą nami atawizmy. Oczywiście potrafimy wszystko ładnie opisać, nazwać emocje po fakcie, ubrać w mądre słowa. Ale tak naprawdę w naszych genach zapisane są niechęć do obcego, strach przed nieznanym i skrywana pod koturnami i ubraniami agresja. To dziedzictwo ewolucji. Nie mają one nic wspólnego z rozwojem kulturowo-cywilizacyjnym, ale może dzięki tym lękom ta cywilizacja wciąż istnieje.
Artykuł dostępny wyłącznie dla prenumeratorów
- dostęp do wszystkich treści Dziennika Polskiego,
- codzienne wydanie Dziennika Polskiego,
- artykuły, reportaże, wywiady i multimedia,
- co tydzień nowy numer Ekstra Magazynu.