Wielkanoc 1917. Kraków biedny i głodny, jednak pocieszające Alleluja zabrzmiało mimo smutku

Czytaj dalej
Paweł Stachnik

Wielkanoc 1917. Kraków biedny i głodny, jednak pocieszające Alleluja zabrzmiało mimo smutku

Paweł Stachnik

Przypadające w kwietniu 1917 roku święta wielkanocne upłynęły w Krakowie pod znakiem ubóstwa, trudności w zaopatrzeniu i pogłębiających się wojennych niedostatków. Mimo to tłumnie uczestniczono w religijnych uroczystościach, korzystano też z wydarzeń kulturalnych. Tych wysokich i tych niskich.

W kwietniu 1917 r. Kraków obchodził swoją trzecią wojenną Wielkanoc. Wprawdzie front był daleko, a o bezpośrednim zagrożeniu miasta, takim jak z końca 1914 r., zdążono już zapomnieć, to wojna i tak odczuwana była na każdym kroku. Przede wszystkim utrzymywały się kłopoty z zaopatrzeniem, a zdobycie żywności stawało się coraz trudniejsze.

„A więc zarządzenie z 8 marca o ograniczeniu spożycia mięsa i tłuszczów, z 17 marca o zmniejszeniu konsumpcji chleba i mięsa itp. Rozporządzenie z 25 maja zniża rację wyżywienia z 300 na 250 g zboża dziennie, a dla ciężko pracujących z 360 na 300 g. Gmina czyni szalone wysiłki, aby tę mąkę sprowadzić, czy to pierwotnie z Rumunii, czy potem z Węgier - gdy jednak transporty zawodzą, dzienna racja spada do 100 g, względnie 200 (dla ciężej pracujących)” - zapisał pod rokiem 1917 we wspomnieniach Edward Kubalski, zasłużony urzędnik magistracki i działacz „Sokoła”. „Kronika Krakowa wojennego jest właściwie w pierwszym rzędzie kroniką głodową” - dodawał.

Kolejka na 260 metrów

I rzeczywiście. Zarówno ówczesne krakowskie gazety, jak i wspomnienia oraz pamiętniki mieszkańców pełne są informacji o niedoborach czy wręcz braku środków spożywczych, próbach ich zdobycia oraz pogarszającej się jakości wyżywienia. Władze miasta i całej Galicji starały się regulować rynek żywności tak, aby zapewnić do niej równy dostęp wszystkim warstwom społeczeństwa. By uniknąć spekulacji, wprowadzono kartki: na chleb i mąkę w 1915 r., cukier, kawę i tłuszcze w 1916, ziemniaki w 1917. Jednak posiadanie kartek wcale nie gwarantowało, że uda się kupić przysługujące rzeczy. Wspomniane braki w zaopatrzeniu sprawiały, że często wizyta w sklepie kończyła się niczym. „Szczęśliwy jednak, kto wystawszy się od świtu w ogonkach, zdołał nabyć chleb, i komu przed nosem nie zamknięto drzwi piekarni z powodu zupełnego wyczerpania zapasu. Zdarzało się to, niestety, dość często” - zauważył Kubalski.

Co gorsza, niewykorzystane kartki żywnościowe przepadały, dlatego starano się je zrealizować za wszelką cenę. Na towary polowano, a przed sklepami ustawiały się długie kolejki. W marcu 1917 r., a więc miesiąc przed Wielkanocą, inny krakowski kronikarz, adwokat i syndyk miejski Klemens Bąkowski, zanotował: „Wąż czekających na kupno kawy w sklepie Jawornickiego [przy Rynku Głównym 44] osiągnął już największy rekord, bo ciągnął się przez całą linię A-B i przez Sławkowską aż do Grand Hotelu - a więc 260 metrów!”.

W kolejkach dochodziło do kłótni i przepychanek. Oddajmy raz jeszcze głos Bąkowskiemu:

„Pod handlem Szarskiego [Rynek Główny 6] 20 policjantów utrzymywało >>porządek<<, cztery kobiety zemdlały w ścisku - odłożono je na bruk naprzeciw, bo nikt nie miał czasu troszczyć się o nie, walcząc o dostęp do sklepu!”. „Tłumy ludzi, głównie starych kobiet i dzieci godzinami wyczekują, a potem tłoczą się i duszą, aby być kułakowanymi i wymyślanymi przez drabów policyjnych i magistrackich”.

Dodajmy jeszcze, że dostarczane do sklepów mąka, chleb i inne produkty żywnościowe były kiepskiej jakości. Przy wypieku chleba stosowano domieszki do mąki w postaci ziemniaków, łubinu, kasztanów, trocin. Chleb z takich składników smakował fatalnie i bywał wręcz szkodliwy.

„Jest to jakaś masa trocinowo-kukurydziano-kasztanowo-słomiana” - pisała pamiętnikarka Elżbieta Ciechanowska. Masło przypominało wapno - było kruche i nie wykazywało zawartości tłuszczu. Mleko standardowo rozcieńczano wodą.

„Ruch przedświąteczny tegoroczny jest bardzo słaby z powodu obowiązujących przepisów żywnościowych, braku i drożyzny środków spożywczych. Pieczywo świąteczne, olbrzymie baby, serowniki, mazurki należą już do przeszłości; w domu trudno je zrobić, a cukiernie zaprzestały wyrabiać zbytkowne pieczywo. Zresztą nieliczna jest garstka ludzi, mogących sobie pozwolić nawet w domu na świąteczne pieczywo. Ogromna większość musi oszczędzać i liczyć się z każdym groszem, i ograniczyć do niezbędnych potrzeb, zadowolona, że pokryć je może. Wystawy sklepów masarskich lepiej się przedstawiają. Widać gdzieniegdzie szynki i świąteczne wędliny; pokup wszakże bardzo słaby również z powodu drożyzny i braku pieniędzy u ludzi żyjących ze stałych płac nieodpowiadających dzisiejszej drożyźnie. Na Rynku sprzedawano dziś pokątnie masło i jajka, aby obejść taryfę maksymalną i uzyskać wyższe ceny” - pisał 4 kwietnia, w Wielką Środę, dziennik „Czas”.

Starcy i weterani

W takich właśnie trudnych realiach zaopatrzeniowych krakowianom przyszło obchodzić święta wielkanocne 1917 r. Świąteczne uroczystości rozpoczęły się 1 kwietnia w Niedzielę Palmową. Przy niezbyt dobrej pochmurnej pogodzie krakowianie udali się do kościołów, by poświęcić palmy. Tak opisywał je wspomniany „Czas”:

„Mało w nich było świeżej zieloności; główną ozdobę wiosenną stanowiły gałązki wikliny z bardzo wątłymi jeszcze młodymi pękami”. Jak wszystko w mieście, palmy również podrożały: sprzedawane przed kościołami kosztowały 10 halerzy, a dawniej można je było kupić po zaledwie 2 halerze.

Kolejne uroczystości religijne odbyły się w Wielką Środę, 4 kwietnia. Zapoczątkowała je ciemna jutrznia w katedrze wawelskiej i w kościele karmelitanek na Wesołej. W katedrze odśpiewano Treny Jeremiasza, a ich wykonanie było „niezwykle piękne i podniosłe”. Następnego dnia, w Wielki Czwartek, pogoda była ładna, choć chłodna. Na plantach odzywały się pierwsze śpiewające ptaki, zapowiadając nadejście wiosny. Nabożeństwa wielkoczwartkowe rozpoczęły się o godz. 8 mszą św. na Wawelu odprawioną przez bp. Adama Sapiehę w asyście licznych duchownych i studentów seminarium diecezjalnego. W stallach zasiadła kapituła katedralna, a pieśni śpiewał chór katedralny. Po komunii odbyła się procesja z Najświętszym Sakramentem do kaplicy, następnie nieszpory i obrzęd obmycia nóg dwunastu starcom z Krakowskiego Towarzystwa Dobroczynności.

Zawsze bliski sprawom Kościoła i wiary krakowski „Czas” relacjonował skrupulatne, że w poprzednich latach ceremonia obmywania odbywała się w nawie głównej, a następnie w prezbiterium. W tym roku natomiast starcy zasiedli na ostatnim stopniu wzdłuż wielkiego ołtarza, przed tronem księcia biskupa. Dzięki temu obrzęd można było widzieć dokładnie ze wszystkich stron. Gazeta podała także nazwiska i wiek podopiecznych Towarzystwa, stwierdzając na koniec, że w sumie liczą oni 912 lat… Natomiast w kościele Mariackim nabożeństwo sprawował mieszkający w Krakowie wygnany z Rosji przez władze carskie były biskup mohylewski Franciszek Symon. On z kolei obmył nogi dwunastu weteranom powstania styczniowego.

Zgodnie z tradycją w krakowskich kościołach odbywała się kwesta wielkanocna na cele dobroczynne. „Czas” drukował w kolejnych numerach jej harmonogram, podając, która z zacnych pań, w której świątyni i w jakich godzinach sprawować będzie dyżur. I tak np. u dominikanów w Wielki Piątek i Wielką Sobotę kwestować miały m.in. hrabiny: Raczyńska, Stadnicka, Łubieńska, Borkowska oraz Popielowa (z Zamoyskich). Informacji tych próżno szukać w „Ilustrowanym Kurierze Codziennym”. Cóż, była to gazeta kierowana wtedy do zupełnie innych sfer…

W Wielki Piątek 6 kwietnia główne uroczystości odbyły się rano w katedrze wawelskiej z udziałem biskupów Adama Sapiehy i Anatola Nowaka (sufragana krakowskiego), kapituły katedralnej, duchowieństwa diecezjalnego oraz kleryków z seminarium. Tego dnia rozpoczęło się też tradycyjne odwiedzanie Grobów Pańskich. W wielu świątyniach groby były pięknie przybrane (np. w kościele Mariackim, u felicjanek na Smoleńsku, u jezuitów, reformatów i kapucynów). Wszędzie główną ozdobę stanowiły wiosenne kwiaty. Przy grobach siedziały kwestarki zbierające datki na zbożne cele. Odwiedzaniu grobów sprzyjała ciepła, wiosenna pogoda.

W ten sam dzień, o godzinie 15, odbyła się procesja pokutna dla przebłagania Pana Boga za grzechy świata, odwrócenia klęski głodu, moru, wojny oraz za rychłe odrodzenie ojczyzny. Po odmówieniu psalmów liczni uczestnicy pod przewodnictwem bp. Sapiehy wyszli z kościoła Mariackiego i skierowali się do kościoła dominikanów, po drodze śpiewając pieśń „Straszliwego majestatu Panie”. Od dominikanów przeszli do pobliskiego kościoła franciszkanów, gdzie po kazaniu, odmówieniu modlitw za papieża, pokój i ojczyznę, zakończyli procesję pieśnią maryjną „Ach, ja matka tak żałosna”.

Państwa nie ma w domu

W Wielką Sobotę zepsuła się ładna dotychczas pogoda. Nad miastem wisiała wilgotna mgła, a temperatura spadła z 15 do 7 stopni Celsjusza. Rano w katedrze wawelskiej odbyło się święcenie ognia, wody i paschału, a następnie msza św. Wieczorem o godz. 18 rezurekcję celebrowaną przez bp. Sapiehę obwieścił dzwon Zygmunt. Katedra wypełniła się tłumem wiernych.

Tysiące ludzi odwiedzało Groby Pańskie w kościołach. Świątynie leżące w centrum wizytowane były do późnego wieczora. Szczególnie tłumnie nawiedzano kościół Mariacki, gdzie przy pięknie urządzonym grobie straż pełnili żołnierze pospolitego ruszenia. Na środku głównej nawy złożono krzyż, któremu cześć na kolanach oddawały masy wiernych, całując rany Chrystusa i składając drobne ofiary. Wokół krzyża przesunęło się kilka tysięcy osób, w tym wielu żołnierzy, „zarówno młodych, jak i starszych pospolitaków i inwalidów, leczących się w tutejszych szpitalach”.

Licznie obecna była ludność wiejska z okolic Krakowa. Nie było natomiast włościan z pobliskich terenów Królestwa Polskiego, którzy w poprzednich latach przybywali na uroczystości wielkotygodniowe do Kalwarii Zebrzydowskiej, a wracając, odwiedzali w krakowskich kościołach Boże Groby. Z powodu ogólnej biedy i niedostatku nie odbywały się tradycyjne spotkania przy święconym. „Drożyzna każe się liczyć z każdym groszem. Odpadają też święcone w różnych tutejszych stowarzyszeniach” - pisał „Ilustrowany Kurier Codzienny”. „Jeśli przypadkowo zapukałeś do drzwi znajomych sobie ludzi, albo nikt nie otworzył, co jest zwykle najpewniejszym znakiem, iż nikogo w domu nie ma, albo wyszła służąca i oznajmiła: - Państwo kazali powiedzieć, że ich w domu nie ma. Wyszli z wizytą do rodziny i nie wiadomo kiedy wrócą” - opisywały krakowskie „Nowości Ilustrowane”.

W niedzielę wielkanocną utrzymała się słotna pogoda. Ostry wiatr niósł czarne chmury, z których sypał od czasu do czasu mokry śnieg i deszcz. „Na przemian deszcz ze śniegiem, sam deszcz, potem znów śnieg, a do tego wiatr, o którym u nas dawniej się mówiło, >>iż się diabeł żeni<<”. Rano termometry pokazały minus jeden stopień, w południe doszły do plus czterech. Kościoły podczas nabożeństw były pełne. Uczestnicy sumy w katedrze wawelskiej mogli podziwiać nowy witraż autorstwa Józefa Mehoffera, przedstawiający św. Kazimierza, a wykonany w znanym krakowskim zakładzie S.G. Żeleński.

„Wielka Niedziela, pierwszy dzień świąt, przypominała raczej Wielki Piątek, taka cisza, głucha pustka i do tego post, wprawdzie nie kościelny ani urzędowy, nie z dobrej woli, raczej z konieczności”

- stwierdzał felietonista „Nowości”. „Już dawno nie pamiętam takich smutnych Świąt. Atmosfera przygniatająca. Z Warszawy i Królestwa złe wiadomości. Tutaj głód i przygnębienie. Tylko Kościół niesie pociechę i pocieszające Alleluja rozbrzmiewa mimo smutku!” - zapisała w Wielką Niedzielę pamiętnikarka Aleksandra Czechówna.

W poniedziałek wielkanocny pogoda zmieniła się w wiosenną. Temperatura wzrosła do 8 stopni. Wprawdzie nie świeciło słońce, ale nie padał deszcz ani śnieg. Krakowianie jak co roku podążyli pieszo lub tramwajami na Zwierzyniec, by wziąć udział w Emausie i odpuście w kościele norbertanek. Emaus wypadł słabo, co chyba nie dziwi przy ciężkiej sytuacji. „Nawet na trąbki, dzwonki i piszczałki nie było tylu amatorów, co dawniej. Płeć piękna zjawiła się w daleko mniejszej liczbie, niż po inne lata, nie miał jej bowiem kto towarzyszyć, ani kto bawić, skoro większa część młodzieży w polu. Zresztą i pogoda nie była bardzo obiecująca, każdy patrzył co chwila na niebo, zastanawiając się, czy nań stamtąd co nie kapnie” - opisywały „Nowości”. Słabą frekwencję miała też wtorkowa Rękawka („Każdy, kto się w mieście zawiódł w niedzielę, na Zwierzyńcu,w poniedziałek, wolał nie ryzykować we wtorek na Podgórzu”…).

Rozrywka i zaduma

W święta w mieście toczyło się także życie kulturalne. W Wielkim Tygodniu Teatr im. Słowackiego wystawiał premierowo „Kaligulę” autorstwa krakowskiego dramaturga Karola Huberta Rostworowskiego, a inscenizacja ta stała się wydarzeniem. Z kolei Teatr Ludowy, nie bacząc na podniosły religijny czas, prezentował rozrywkową „Księżniczkę czardasza” Imre Kalmana i - oczywiście! - „Królową przedmieścia” Konstantego Krumłowskiego. W dwa dni świątecznie w Słowackim wystawiono „Pigmaliona” George’a B. Shawa oraz wspomnianego „Kaligulę”, a w Teatrze Ludowym pokazano nieco ambitniejszy repertuar, m.in. „Twardowskiego na Krzemionkach” Jana N. Kamińskiego i „Pod kolumną Zygmunta” Aurelego Urbańskiego (ale w wielkanocny poniedziałek wieczorem znów „Królową przedmieścia”…). Filmy wyświetlały też krakowskie kina: „Wanda” („co trzeci dzień nowy program”), „Opieka” (m.in. komedie „Romeo i Julia”, „Wesoła pomyłka”, ale też dramaty „Niespodziewane zmartwychwstanie” i „Ave Maria”) oraz „Sztuka” („Na święta Wielkiejnocy nowy, obfity a rzetelnie wartościowy program”, a na razie włoski film „Oblężenie Pizy”, „Monna Vanna” na podstawie dramatu Maurycego Maeterlincka i komedia „Teddy w teatrze”).

W krakowskich świątyniach prawie codziennie odbywały się koncerty muzyki. U karmelitów na Piasku, u św. Anny, św. Marka, w kościele Mariackim i kościele dominikanów chóry oraz soliści prezentowali utwory pasyjne, m.in. Mozarta, Beethovena, Wagnera, Gounoda, Freyera. W Wielką Środę w budynku „Sokoła” przy ul. Wolskiej zaprezentowano pełną wersję oratorium „Stabat Mater” Gioachino Rossiniego w wykonaniu wzmocnionej orkiestry operowej i 50-osobowego chóru mieszanego.

Uroczystości religijne i wydarzenia kulturalne pozwalały krakowianom choć na chwilę zapomnieć o trudnej wojennej rzeczywistości naznaczonej biedą, chłodem i głodem oraz rozłąką z bliskimi przebywającymi na froncie. Ale tylko na chwilę. Oto bowiem krakowskie gazety obok informacji o świątecznych wydarzeniach codziennie przynosiły przygnębiające informacje o takich oto tytułach: „Podwyższenie cen cukru”, „Drogie wędliny”, „Rekwizycje środków żywności”, „Rekwizycja dachów kościelnych”, „Powołanie roczników od 1891 do 1872”.

Paweł Stachnik

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.