Wanda Błeńska - lekarka z Poznania, która w chorym widziała człowieka. Mija 110 lat od jej urodzin

Czytaj dalej
Fot. Marek Zakrzewski
Hubert Ossowski

Wanda Błeńska - lekarka z Poznania, która w chorym widziała człowieka. Mija 110 lat od jej urodzin

Hubert Ossowski

Wiele osób podkreślało, że pani Wanda była osobą skromną, pracowitą i oddaną pacjentom. Oczywiście sama o sobie tak nie pisała - mówi ks. Jarosław Czyżewski, postulator procesu beatyfikacyjnego dr Wandy Błeńskiej, polskiej lekarki i misjonarki. 30 października przypada 110. rocznica jej urodzin.

Zdarza się księdzu napisać własnoręcznie pisany list?
Tego od dr Wandy jeszcze się nie nauczyłem, ale czasami piszę osobisty list na komputerze i podpisuję go ręcznie.

Jako postulator procesu beatyfikacyjnego Wandy Błeńskiej ma ksiądz wgląd w jej prywatne dokumenty i listy. Jaki obraz Błeńskiej wyłania się z tych zapisków?
To fascynujące, że można takie listy czytać. Jest ich wiele, bo pani Wanda pisała dużo. Czytanie ich jest onieśmielające. Wiele osób podkreślało, że pani Wanda była osobą skromną, pracowitą i oddaną pacjentom. Oczywiście sama o sobie tak nie pisała. Raczej dowiadujemy się tego z listów o niej lub od osób, które do niej pisały.

Mam swoje ulubione listy pani Wandy, pisane do Sługi Bożego ks. Aleksandra Woźnego. Dla mnie są one najbardziej osobiste i przejmujące. Wyłania się z nich osoba, która miała głęboką wiarę i jednocześnie była świadoma swoich wad oraz kruchości swojej wiary. Z otwartością i pokorą potrafiła pisać o różnych trudnościach w wierze. Pisała w 1959 r.: „Jaki Pan Bóg jest strasznie dobry dla mnie On zawsze najwięcej kochał tych «niezbyt dobrych». Ja Go kocham ogromnie, ale moje uczynki nie idą w parze z tym”. Osoby, które poznały panią Wandę, powiedziałaby, że była spokojną kobietą. Natomiast w tych listach sama o sobie pisze, że nie ma dnia, żeby nie wybuchła. To też pokazuje, że z czasem doszła do spokoju i pokory. Dopowiada w powyższym liście: „Jestem wybuchowa (jak prawie wszyscy tutaj), złoszczę się okropnie, choć nie na długo”.

Pani Wanda jest ciekawą kandydatką na ołtarze. Gdy patrzymy na święte, to najczęściej to siostry zakonne, męczennice, matki, żony czy kobiety, które
Andrzej Szozda Pani Wanda jest ciekawą kandydatką na ołtarze. Gdy patrzymy na święte, to najczęściej to siostry zakonne, męczennice, matki, żony czy kobiety, które zmarły na skutek choroby. Ona nie wpisuje się w żadną z tych kategorii. Takich świętych jest mało.

W noc sylwestrową 1958 r. pisała: „Miałam i mam długie okresy, gdy czuję się nie tyle opuszczona, ile tak - naprawdę do niczego niegodna ani mojego stanowiska, ani uznania, ani dobrobytu…”. Skąd to poczucie straty w życiu Wandy Błeńskiej?
Od dzieciństwa miała doświadczenie opuszczenia. Nie pamiętała swojej mamy. Zmarła, kiedy Wanda Błeńska miała półtora roku. Potem w czasie II wojny światowej zmarł jej ukochany ojciec Teofil. Potem w latach 50-tych brat Roman. Miała też przyrodnią siostrę, Janinę, z którą także była zżyta, ale w wyniku perypetii życiowych przez wiele lat były od siebie oddalone.
Wielokrotnie odczuwała stratę, nie tylko kolejnych osób, ale planów. Przez wiele lat nie mogła zrealizować swoich marzeń o wyjeździe na misje. Po wojnie straciła ojczyznę, z której uciekła jadąc do brata.

Gdy wreszcie w 1950 roku wyjechała do Ugandy, miała pracować w leprozorium, które miało być wybudowane w Fort Portal, ale na miejscu okazało się, że budynek nie powstanie. Miała wiele takich trudności. Jednak niechętnie o nich mówiła. Powtarzała często, by nie narzekać i nie wspominać różnych ciemnych chwil. W jej pamiętniku jest piękny fragment, kiedy jest już na statku, w drodze do Ugandy, pisze: „Prócz fizycznego zmęczenia mam pokój w sercu i jakąś cichą spokojną radość - jestem właściwie zupełnie szczęśliwa - jako nic nie mająca, a posiadająca wszystko”.

Skąd się brało w niej to poczucie szczęścia?
Z trzech powodów. Po pierwsze, głęboka więź z Panem Bogiem. Polskiemu misjonarzowi, o. Bogusławowi Dąbrowskiemu powiedziała, że gdyby nie codzienna Eucharystia, nie miałaby sił tam pracować. Po drugie, domyślam się, że była to radość wynikająca z dawania siebie innym. I w końcu, fakt, że robiła to, co kochała. Była tak zdeterminowana, że biskupowi w Ugandzie mówiła, że mogłaby pracować nawet za darmo.

Pani Wanda jest ciekawą kandydatką na ołtarze. Gdy patrzymy na święte, to najczęściej to siostry zakonne, męczennice, matki, żony czy kobiety, które
Grzegorz Dembiński

Dzisiaj widok kobiety na misjach nie jest niczym niezwykłym. Jak wyglądało to w latach 50., gdy Wanda Błeńska rozpoczynała pracę?
Problem był szczególnie z Afryką, gdzie w zasadzie nie wysyłano świeckich i niezamężnych kobiet na misje. Uznawano, że samotna kobieta jest zbyt słaba i nie poradzi sobie w Afryce. W Kościele nie rozpoczął się jeszcze Sobór Watykański II. Dopiero dojrzewała tak silna jak dziś świadomość odpowiedzialności za przekazywanie wiary osób świeckich. Pani Katarzyna Mich, członek Komisji Historycznej w procesie beatyfikacyjnym, napisała ważny artykuł o granicach, które Wanda Błeńska musiała przekraczać. Te granice były związane m.in. z językiem, kulturą, religią. Trędowatego pierwszy raz zobaczyła w Hamburgu w 1947 r. Był trzymany w klatce, z daleka rzucano mu jedzenie. Karetkę, którą go przywieziono polano benzyną i spalono. Dzisiaj jesteśmy dumni z tego, jak pani Wanda podchodziła do chorych. Nie zatrzymywała się na wiedzy medycznej, ale patrzyła na całego człowieka.

Jak ważne w tym podejściu było przywracanie trędowatym poczucia godności?
Mówiła, że nie mogła inaczej. Mówiła to w kontekście dotykania chorych bez rękawiczek. Oczywiście zakładała je, gdy operowała czy było ryzyko zakażenia czymś samego pacjenta. Robiła tak, bo chciała znieść wszelkie bariery między sobą a chorym. W ubiegłym roku papież Franciszek w orędziu na Światowy Dzień Migranta i Uchodźcy napisał: „Trzeba zbliżyć się, aby służyć”. Pani Wanda miała poczucie, że może pomóc chorym nie tylko poprzez wyleczenie czy uśmierzenie cierpienia, ale, że człowiek cierpi też na duszy. Decyzja Błeńskiej, by nie zakładać rękawiczek podyktowana była nie tylko chęcią przywrócenia trędowatym poczucia godności. Chodziło też o przełamanie społecznego lęku. On powodował, że chorzy byli wykluczeni. Mówiła, że czasem łatwiej jest wyleczyć sam trąd niż lęk. Ostentacyjnie myła ręce i pokazywała, że można normalnie funkcjonować z chorym.

Księdza zadaniem jest zabranie materiału, który potwierdzi, że Wanda Błeńska była świętą. W jaki sposób zaczął Ksiądz ją poznawać?
Studiując politologię, jeszcze przed seminarium, działałem w Akademickim Kole Misjologicznym, dziś imienia dr Wandy Błeńskiej. Miałem wtedy okazję poznać panią Wandę. Później, gdy pisałem pracę magisterską o angażowaniu dzieci w konfliktach zbrojnych, odwiedziłem ją , gdyż w Ugandzie ten proceder był obecny. Kilka tygodni po tym, jak zostałem księdzem w maju 2014 roku, odprawiłem mszę świętą w domu pani Wandy. To było kilka miesięcy przed jej śmiercią. Krótko po śmierci abp Stanisław Gądecki zlecił mi, by zawczasu zbierać materiały w razie ewentualnego procesu beatyfikacyjnego. Kiedy przeglądałem materiały, które przekazała rodzina, to z jednej z książek wypadła zakładka, którą dałem pani Wandzie, gdy odwiedziłem ją w czasie studiów. Było to dla mnie przejmujące, że tę zakładkę zachowała.

Pani Wanda jest ciekawą kandydatką na ołtarze. Gdy patrzymy na święte, to najczęściej to siostry zakonne, męczennice, matki, żony czy kobiety, które
Grzegorz Dembiński

Ma ksiądz wrażenie, że Wanda Błeńską mogłaby być świętą, jakiej Kościół w tej chwili potrzebuje?
To jest ciekawe, bo pani Wanda z jednej strony trafia do środowisk, z którymi była związana, czyli misyjnych i lekarskich. Pokazywała, czym jest szacunek do człowieka bez względu na wszystko. Podkreślała, że wszędzie są dobrzy ludzie, że wszędzie mają oni podobne marzenia, nadzieje czy obawy. Mówiła też, że jako Polacy za dużo narzekamy, że powinniśmy pracować nad przebaczeniem. To wszystko było związane u niej z głęboką wiarą. Choć nie była na misjach by głosić katechezy, to jednocześnie mówiła, że zdaje sobie sprawę, że osoby, wśród których pracuje, patrzą na nią i od tego zależy czy przyjmą chrześcijaństwo czy je odrzucą. Pani Wanda jest ciekawą kandydatką na ołtarze. Gdy patrzymy na święte, to najczęściej to siostry zakonne, męczennice, matki, żony czy kobiety, które zmarły na skutek choroby. Ona nie wpisuje się w żadną z tych kategorii. Takich świętych jest mało.

Na jakim etapie jest w tej chwili proces beatyfikacyjny Wandy Błeńskiej?
18 października minął rok. Do tej pory przesłuchano 15 świadków. Skoro pani Wanda pracowała w Ugandzie, to tam również są osoby, które mogłyby zaświadczyć o jej świętości. Przed nami wystosowanie prośby do biskupa diecezji, na terenie której leży Buluba, o wszczęcie procesu pomocniczego. Postanowiliśmy, że nie chcemy się skupiać wyłącznie na samym procesie beatyfikacyjnym. Zależy nam, by pani Wanda była poznana szerzej. Dlatego działa strona www.wandablenska.pl , jesteśmy obecni w mediach społecznościowych, tworzymy filmy i wysyłamy newsletter.

---------------------------

Zainteresował Cię ten artykuł? Szukasz więcej tego typu treści? Chcesz przeczytać więcej artykułów z najnowszego wydania Głosu Wielkopolskiego Plus?

Wejdź na: Najnowsze materiały w serwisie Głos Wielkopolski Plus

Znajdziesz w nim artykuły z Poznania i Wielkopolski, a także Polski i świata oraz teksty magazynowe.

Przeczytasz również wywiady z ludźmi polityki, kultury i sportu, felietony oraz reportaże.

Artykuł dostępny wyłącznie dla prenumeratorów

  • dostęp do wszystkich treści Dziennika Polskiego,
  • codzienne wydanie Dziennika Polskiego,
  • artykuły, reportaże, wywiady i multimedia,
  • co tydzień nowy numer Ekstra Magazynu.
Kup dostęp
Masz już konto? Zaloguj się
Hubert Ossowski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.