W sklepiku z kapeluszami przy ul. Floriańskiej COVID stracił swoją moc. To strefa dobrego serca

Czytaj dalej
Fot. Anna Kaczmarz / Dziennik Polski / Polska Press
Majka Lisińska-Kozioł

W sklepiku z kapeluszami przy ul. Floriańskiej COVID stracił swoją moc. To strefa dobrego serca

Majka Lisińska-Kozioł

Jeszcze kilka tygodni temu nikt tu nie robił zakupów. Kapelusze damskie oraz męskie, czapki z daszkiem, czyli maciejówki i kolorowe berety czekały na nowego właściciela. A pani Maria patrzyła w okno, gładziła delikatne filce i welury, poprawiała fryzurę, sprawdzała czy ma drobne w kasie i smutniała. No bo jak to, ona, która całe życie była w ruchu i miała ręce pełne roboty, teraz może tylko siedzieć i czekać na klienta? Choćby jednego, choćby takiego, co jeśli nawet niczego nie wybierze, to przymierzy to i owo, zagada.

Pani Maria smętnie patrzyła w sklepowe okno, a Joanna postanowiła działać, a że energii jej nie brakuje, któregoś dnia napisała na Facebooku: Pomóżcie! Czekają kapelusze. Zajrzyjcie, bo sklepik w bramie przy Floriańskiej jest całym życiem babci Marysi. I wtedy się zaczęło.

Sień pod 24 zrobiła się za mała dla amatorów czapek, kapeluszy oraz twarzowych beretów. Do sklepiku od rana jeden po drugim wchodzili krakowianie i przyjezdni spragnieni nowego nakrycia głowy.

Babcia Marysia od kapeluszy w jednej chwili odmłodniała. Choć przecież nikt nie podejrzewał, że za chwilę minie jej 80 wiosen, nikt nie wierzył, że kapeluszami zajmuje się od 60 lat i w tym czasie, skromnie licząc, wyszło spod jej ręki mniej więcej 36 tysięcy nakryć głowy.

Jesteśmy umówione, to wchodzę bez kolejki, chociaż dwóch klientów musiałam przepuścić. Pani Maria promienieje i co chwilę poprawia maseczkę, która nie chce przykrywać ust i nosa, gdy jej właścicielka opowiada, jak to się stało, że pokochała robienie kapeluszy.

- Miałam może ze siedemnaście lat, gdy Zofia Ortyńska, modniarka z Floriańskiej, spod czterdziestego dziewiątego, zapytała mnie, czy nie poszłabym w jej ślady. Czy bym się u niej uczyć nie chciała? Postanowiłam spróbować. Praktykowałam całe dziesięć lat, bo mi się ten fach spodobał. A potem otworzyłam swój własny zakład modniarski i sklep przy ulicy Filipa 2. To były piękne czasy - pani Maria uśmiecha się do wspomnień.

Lokal miał ze sześćdziesiąt metrów, od frontu był sklep a z tyłu pracownia. Przewijały się przez nią uczennice i praktykantki. Stały tam szeregi drewnianych główek; jedne smukłe, inne pękate jeszcze inne płaskie albo walcowate. Bo zrobienie kapelusza to jest sztuka i proces. Liczy się dobrej jakości filcowy lub welurowy stożek, z którego po naciągnięciu na mokro na główkę, odparowaniu, wyprasowaniu, obszyciu rondka powstanie kapelusz. A jeszcze wstążką trzeba go podszyć. Podobnie jest z czapkami. Szycie zaczyna się przy drewnianym stole. Potem modeluje się je na klockach wykonanych z drzewa orzechowca, a te nadają pozszywanemu wedle wzoru materiałowi właściwy kształt. - Klocki są ciężkie i przypominają wielkie puzzle, które układa się w metalowej obręczy. Każdy fason wymaga innego ułożenia.

- U nas wszystko robiło się ręcznie. W każdą czapkę czy kapelusz wkładało się serce. Nawet ten znoszony, bo do pracowni zgłaszało się też wiele klientek z używanymi kapeluszami do odświeżenia lub przerobienia. Teraz w Krakowie jest jeszcze może jedna, a może dwie modniarki, które to potrafią. Pozostałe, tak jak ja dzisiaj, sprzedają nakrycia głowy kupione u dobrych producentów. Mimo to wciąż mam u siebie ze sto pięćdziesiąt różnych główek. Może się jeszcze komuś przydadzą. Drogie były.

Przy Filipa spędziła pani Maria całe trzydzieści lat. Tam było jej królestwo i drugi dom. Bywało, że w sezonie wychodziła z pracowni w środku nocy. A rano była już z powrotem. - Nie żałowałam ani jednej godziny w pracowni, bo kapelusze to moja pasja. Mąż tylko kiwał głową, ale ja ze wszystkim dawałam radę. Córkę i syna wychowywaliśmy, a że lubiłam mieć w domu porządek - wstawałam rano i sprzątałam. Bywało, że już o czwartej byłam na nogach, bo przecież jeszcze obiad trzeba było ugotować, żeby wszystko było jak się należy. Zdarzało się i tak, że nawet godzinki w nocy nie przespałam. Ale nie krzywdowałam sobie, bo do pracy byłam nauczona. Dziś mogę tamte młode lata wspominać.

Babcia Marysia do tej pory dogadza rodzinie. Jest specjalistką od kurokaczek - czyli kur albo kogutków pieczonych w piecu. Dzieci i wnuki uwielbiają babcine gołąbki, kotlety schabowe, soczyste mielone i cielęcinę. A jej rosołek, pomidorowa i ziemniaczana mają - ich zdaniem - wszystkie zupy pod sobą. - Kochamy ją i jak możemy pomagamy - mówi Joanna. - Całe życie dużo wymagała od ludzi, ale jednak najwięcej od siebie - mówi Joanna. - Taka prędka i taka silna już nie jest, ale przecież w domu nie usiedzi. Teraz też wstaje rano, ale bardziej się pilnuje. Musi lekarstwa zażyć, więc szykuje sobie porządne śniadanie. Dawniej nie zawsze miała czas na takie ceregiele. Bywało, że to, co zjadła rano, musiało wystarczyć do kolacji, bo przez cały dzień nie było wolnej chwili, żeby coś przełknąć.

- To prawda, co wnusia mówi. Na stare lata bardziej dbam o siebie i żeby siły mnie nie opuściły, biorę do sklepu zupę - i na dowód tego zadbania pani Maria wyciąga spod lady zgrabny obiadowy termosik.

- Wśród kobiet z pokolenia mojej babci wyjście z domu bez nakrycia głowy było tak nienaturalne, jak dla mnie dziś wyjście bez telefonu - mówi Joanna. Kapelusz służył nie tylko do ozdoby, ale także pełnił funkcję ochronną. Nakrycia głowy przestano nosić w latach 90. XX wieku, gdy w czasach transformacji sklepy zalała fala tanich czapek i chińskich kapeluszy marnej jakości. Poza tym dzisiejszy świat pędzi na złamanie karku, więc kobiety stawiają raczej na wygodę, a nie na szyk i elegancję.

Dlatego młodym pani Maria poleca kapelusze sportowe. Sama wybiera eleganckie toczki, klasyczne berety, a zimą czapki miękkie i cieplutkie.

- A ja - mówi Joanna - kapelusze zakładam tylko latem, słomkowe albo panamy. Pasują i na plażę, i do sukienek, i do spodni.

- Ładnie jest w nich Joasi. Bo widzi pani kapelusz musi pasować do twarzy - wtrąca babcia Marysia. - I rozmiar trzeba dobrać odpowiedni. A wnuczka ładna mi się trafiła. I zmyślna. Tę reklamę na Facebooku wymyśliła. Nigdy bym się nie spodziewała, że taki odzew będzie. Że klienci znowu zaczną przychodzić. I że ruch się w interesie zacznie.

Bo tak marnego roku jak ten 2020 dawno pani Maria nie przeżyła. Właściwie nigdy nie było aż takiego zastoju. Ani na Filipa, ani tutaj pod dwudziestym czwartym, a ten lokal zajmuje już przecież ponad dwadzieścia lat. Na wiosnę sklep był zamknięty ze cztery miesiące, a jak w wakacje już można było go otworzyć, to żywego ducha się nie uświadczyło.

Od facebookowego anonsu Joanny klienci wciąż tu zaglądają, a my rozmawiamy między jednym sprzedanym kapeluszem a drugim. Właśnie przed drzwi zajechały wózkami dwie mamy z pociechami. Młode, roześmiane. Okazuje się, że siostry. Pierwsza wchodzi ta, która woli beże i brązy. Podoba jej się męski kapelusz sportowy. Miękki, z piękną lśniącą wstążką. Wygląda w nim ślicznie. Pani Maria z uznaniem kiwa głową. - Tylko rozmiar bym radziła ciut większy…. Beżowa mama dostrzega jeszcze jasny kapelusz z czekoladową lamówką. Jest piękny, ale za duży. - Jutro będzie dostawa - mówi pani Maria. - Przyjdę na pewno - obiecuje beżowa mama i wychodzi przed sklep. Teraz to ona pilnuje dzieci, a szare i popielate kapelusze przymierza jej siostra. Obie zapowiadają się zaraz po nowej dostawie.

- Ja się na tym fachu znam i staram się mieć bogaty asortyment we wszystkich rozmiarach. Jak czegoś brakuje, od razu zamawiam u najlepszych producentów, na przykład w przedwojennej markowej wytwórni „Polkap” ze Skoczowa, no a pudła na kapelusze są z Warszawy, po pięćdziesiąt złotych sztuka. - Muszę babcię pilnować, bo wszystko, co zarobi, wydałaby na nowy towar.

Drzwi do sklepiku ciągle się otwierają i zamykają, a pani Maria promienieje. Rozmawia, doradza, poprawia. - Nikomu na siłę towaru nie sprzedaję. Ale obsługa musi być na tip top, wtedy klient jest pewny swojego wyboru. Z reklamacją do tej pory jeszcze nikt się nie zgłosił. Zresztą powiem pani, że ja mam szczęście do ludzi. Pomagają mi. Kiedyś zapomniałam jak uruchomić terminal, no to elegancki pan sam go sobie włączył, zapłacił kartą, wydrukował potwierdzenie. Ludzie chyba czują, że ja ich po prostu lubię, to się odwdzięczają tym samym. Ostatnio często nawet reszty nie biorą; mówię, że 180 zł, oni zostawiają 200.

- Ale babcia też potrafi cenę za kapelusz obniżyć i o dwadzieścia, i o pięćdziesiąt złotych „bo tak pani w tym kolorze wypiękniała”- śmieje się Joanna. I opowiada, jaki się ruch zrobił także na Facebooku. Ciągle ktoś pisze, dodaje otuchy, obiecuje wpaść na zakupy.

Pani Wisława, emerytka ze Złotowa, marzy, by poprzymierzać babcine kapelusze i koniecznie jakiś kupić. Inna miłośniczka kapeluszy przyznała, że ma ich sporą kolekcję, ale jeden ze zdjęcia też wpadł jej w oko. - Musiałabym jechać przez całą Polskę. Ale kto wie?

- Znowu jest tak jak kiedyś, kapelusze się sprzedają, ludzie zaglądają. A kto tu u mnie nie bywał przez te wszystkie lata? - śmieje się pani Maria. Tylko nazwisk pani nie podam, bo nie wszystkie spamiętałam. Jakiś czas temu pewien Australijczyk kupił kaszkiet z guziczkiem, ale pies mu go zjadł. Napisał i poprosił, żeby mu taki sam posłać do Australii, no to posłałyśmy.

Wpadała tu kiedyś Hanka Bielicka, bywała Anna Polony, aktorek bardzo dużo się w kapelusze stroiło. Ale przecież nie tylko one. Zamawiano eleganckie nakrycia głowy do spektakli teatralnych, bywali profesorowie z Uniwersytetu. - Zjawił się w sklepie ten adwokat, co go teraz w telewizji pokazywali, wysoki blondyn. Z żoną był i kapelusze u mnie kupili. Księży też jest sporo, ale ci raczej ciemne nakrycia głowy biorą.

Ważne, że klienci przychodzą i nie dają zamknąć tego mojego sklepiku. Oby tylko nie przestali.

Dlatego jeśli będziecie na Floriańskiej, wstąpcie pod dwudziesty czwarty, choćby tylko powiedzieć „Dzień dobry”.

Majka Lisińska-Kozioł

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.