W dzieciństwie ubóstwiałam Tarnów, ale tutaj zaczęła się gehenna mojej rodziny

Czytaj dalej
Fot. Łukasz Winczura
Łukasz Winczura

W dzieciństwie ubóstwiałam Tarnów, ale tutaj zaczęła się gehenna mojej rodziny

Łukasz Winczura

Po 75 latach Frania Eisenbach wróciła do rodzinnego Tarnowa. Wyjeżdżała z rodzinego miasta, jako 17-letnia dziewczyna, bydlęcym wagonem do obozu w Płaszowie, a później do Auschwitz. Cudem przeżyła wojnę. Po jej zakończeniu wyjechała do Paryża. Tam wyszła za mąż. Doczekała się córki i syna. Mąż pani Frani w czasie wojny przymusowo pracował w Niemczech. 90-letnia dziś kobieta miała wielkie obawy przed przyjazdem do Tarnowa. - Bałam się siebie. Jak zareaguję, spacerując ze świadomością, że tu wymordowana została moja rodzina - zaczyna rozmowę. Frani Eisenbach towarzyszyła ekipa, która kręci o niej film. Bo nasza bohaterka całe swoje powojenne życie poświęciła opowiadaniu o potwornościach wojny.

Mój dom, którego już nie ma

Dom rodzinny Eisenbachów mieścił się przy ul. Małej 11. To okolice dzisiejszej ulicy Kołłątaja i Warzywnej. Był jednym z większych w okolicy.

- W centrum największego pokoju stał fortepian. W domu było bardzo dużo instrumentów, bo mój ojciec kolekcjonował stare instrumenty. I tak cały czas myślę, gdzie to wszystko poszło... - zastanawia się pani Frania.

Eisenbachowie byli niezwykle umuzykalnieni. Głowa rodziny był dyrygentem. Prowadził dwie orkiestry. Matka z kolei grała na fortepianie w kinie „Apollo” przy Nowym Świecie. Przestała pracować w momencie, gdy pojawiły się filmy dźwiękowe. Brat z kolei grywał na skrzypcach. A Frania?

- Grałam na fortepianie. Uczył mnie wujek, który prowadził niewielką szkołę muzyczną. Nazywał się Rudolf Eisenbach. Chodziłam też na lekcje tańca klasycznego - wspomina.

W domu rodzice mówili do dzieci po polsku, w jidisz rozmawiali ze starszymi. Pani Frania mówi po polsku zupełnie bez żydowskiego czy francuskiego akcentu. Jak gdyby nigdy nie wyjechała z Tarnowa.

- Ja tak mówiłam zawsze. Nawet przypominam sobie z dzieciństwa, że na pauzie w szkole, gdy grałyśmy w piłkę, jedna dziewczynka mówi do mnie o innej: „Nie graj z nią, bo ona jest Żydówką” - mówi.

Rodzina Eisenbachów nie była religijna. Dziś na miejscu ich domu stoi warsztat. A obok garaże, na których całkiem niedawno ktoś napisał farbą „Jude won!”.

Czytaj więcej:

  • W domu rodzice mówili do dzieci po polsku, w jidisz rozmawiali ze starszymi. 
  • Osobiście nie miałam problemów antysemityzmu.  A takiego doświadczył mój brat

Artykuł dostępny wyłącznie dla prenumeratorów

  • dostęp do wszystkich treści Dziennika Polskiego,
  • codzienne wydanie Dziennika Polskiego,
  • artykuły, reportaże, wywiady i multimedia,
  • co tydzień nowy numer Ekstra Magazynu.
Kup dostęp
Masz już konto? Zaloguj się
Łukasz Winczura

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.