W cukiernictwie trzeba być artystą. I to bardzo precyzyjnym
Szkoła zawodowa niewielu rzeczy go nauczyła, ale już pierwsze restauracje - tak. Był piekielnie zdolny, bezczelny i lubił szarżować. Dziś Oskar Zasuń dojrzał i mówi, że ta buta to już przeszłość. Dlatego w swojej patisserie na Grzegórzkach podaje słodkości z wielką pokorą. I czułością.
Może się to wydawać dziwne, by człowiek wiązał tak wiele emocji z jedzeniem. Z produktem, kolorem, zapachem i teksturą. Z całym procesem ważenia, przesypywania, nadawania formy i kształtu. Może wydawać się to dziwne, kiedy o emocjach mówi twardy, dorosły facet. Ale tak właśnie jest.
Podejście Oskara do swojej pracy jest niemalże intymne, może dlatego, że wszystko powstaje w jego rękach i z jego energii, na którą składa się przecież tak wiele czynników.
Może to dziwne, że dopisuje się do zwykłego pieczenia ciastek filozofię, ale przecież tak często jest, że aby w pracowni mistrza powstało coś, co rozpali zmysły i serce klientów, trzeba to najpierw pokochać i oddać jakąś część siebie.
W dalszej części dowiesz się:
- Czego nauczył się w prestiżowych restauracjach?
- Co sprawiło, że Oskar Zasuń spokorniał?
- Na czym wzorował swoją ciastkarnię?
Artykuł dostępny wyłącznie dla prenumeratorów
- dostęp do wszystkich treści Dziennika Polskiego,
- codzienne wydanie Dziennika Polskiego,
- artykuły, reportaże, wywiady i multimedia,
- co tydzień nowy numer Ekstra Magazynu.