Widzieliście film „Bezdroża” i jego bohaterów podróżujących po winnicach kalifornijskich? Jeżeli tak, to pewnie przemknęła wam przez głowę myśl, aby pójść w ich ślady i odwiedzić miejsca, w których dojrzewa winorośl oraz spotkać ludzi, którzy ją pielęgnują. W moim przypadku wyprawa na amerykański kontynent nie wchodzi na razie w rachubę, ale już na Węgry wydała mi się całkiem realna. Tym bardziej, że okazja nadarzyła się szczególna. Miałam szansę wybrać się do Tokaju i Egeru w towarzystwie prawdziwych pasjonatów wina.
Kraków od stolicy najznakomitszych węgierskich win dzieli niewiele ponad 370 km. To tak naprawdę żadna odległość, nawet gdy chce się spędzić na Węgrzech tylko weekend. W busie, w którym znalazłam się z producentami polskiego wina, czas minął błyskawicznie, choć rozmowy toczyły się wyłącznie wokół jednego tematu.
Artykuł dostępny wyłącznie dla prenumeratorów
- dostęp do wszystkich treści Dziennika Polskiego,
- codzienne wydanie Dziennika Polskiego,
- artykuły, reportaże, wywiady i multimedia,
- co tydzień nowy numer Ekstra Magazynu.