To Sonia Draga z Katowic zdobyła dla Was, drogie panie, Greya [POSŁUCHAJ, ZOBACZ]

Czytaj dalej
Maria Zawała

To Sonia Draga z Katowic zdobyła dla Was, drogie panie, Greya [POSŁUCHAJ, ZOBACZ]

Maria Zawała

Widziałam już "50 twarzy Greya". Film bardzo dobrze odtwarza treść powieści. Tylko sceny erotyczne są subtelniejsze - mówi Sonia Draga, właścicielka katowickiego wydawnictwa. To ona pewnej nocy, o czwartej nad ranem zdecydowała: wydam w Polsce tę książkę.

W 2012 r. powieść erotyczna E.L.James "50 twarzy Greya" stała się najlepiej sprzedającą się książką w Polsce, a dla Wydawnictwa Sonia Draga, czyli Twojej firmy, kurą znoszącą złote jaja. Czy to prawda, że o mały włos, a byś jej nie wydała?
Prawda. Jako prezes wydawnictwa dostaję dziennie niezliczone ilości mejli z propozycjami wydawniczymi. Nie wszystkie od razu czytam. Tak było m.in. z powieścią Eriki Leonard (takie jest prawdziwe nazwisko autorki). Przyznam się, odłożyłam tego mejla na bok, także dlatego, że wydawanie powieści erotycznych nie leżało wcześniej w sferze moich zainteresowań.

Bo to literatura dla kucharek?
Nie chodzi o kucharki, po prostu nie widziałam w niej wartości, ale "50 twarzy Greya" nie jest typową powieścią erotyczną. Ta książka ma to nieuchwytne coś. I to coś przyciągnęło kobiety na całym świecie.

Kiedy ty ją przeczytałaś?
Nazajutrz po tym, jak dostałam egzemplarz mejlem i jak wspomniałam, odłożyłam go na bok, zadzwoniła moja skautka z Londynu, by zapytać mnie, co sądzę o tej powieści. Jak łatwo się domyślić, nic nie sądziłam, ale ona powiedziała mi coś, co rozbudziło moją ciekawość: w USA, gdzie książka ukazała się w wersji elektronicznej, w krótkim czasie ściągnięto z sieci 250 tysięcy egzemplarzy. Zwróciła moją uwagę na ten fakt, informując, że jej wydawnictwo podpisało już z autorką umowę na sprzedaż praw do książki na cały świat. Wymogła na mnie obietnicę, że przynajmniej rzucę na to okiem. Założyłyśmy się nawet o to, że jak to zrobię, będę chciała Greya mieć.

Od razu pobiegłaś czytać?
Ależ skąd, jeszcze parę dni upłynęło, zanim piątkowego wieczoru położyłam się do łóżka z tą książką, no i... kiedy skończyłam czytać o czwartej nad ranem, byłam już prawie pewna. Stwierdziłam, że coś w niej jest, skoro zarwałam noc, by ją przeczytać. Na pewno nowe, oryginalne podejście do tematu, współczesna wersja baśni o Kopciuszku i księciu, który zamiast na białym koniu, jeździ białym porsche, lata helikopterem, ale ma swój niepowtarzalny urok. Okazało się, że książka wciąga, chce się ją czytać. To może chwycić - stwierdziłam, nabierając coraz większej pewności, że muszę się zacząć śpieszyć, by ubiec konkurencję, w końcu tego samego mejla z książką dostali wszyscy inni wydawcy w Polsce.

Często tak podejmujesz decyzje o tym, co będziemy czytać?
Codziennie coś czytam, patrząc albo pod kątem tego, czy to jest ładne literacko, czy jest sprawnie, dobrze napisane, czy ma to coś, po co sięgnie dużo czytelników. W wypadku Greya czułam, że ta książka ma potencjał, może się podobać i dobrze się sprzeda. Nie przypuszczałam jednak ani przez sekundę, że aż tak dobrze (śmiech).

Jak ci się udało "zdobyć" Christiana Greya?
W poniedziałek rano odpisałam mojej skautce z Londynu: wygrałaś zakład i złożyłam ofertę agentce autorki. Przygotowałam propozycję finansową i... dostałam zwrotkę, że dziewczyna poszła na tygodniowy urlop. Wtedy się porządnie wystraszyłam, sądząc, że gdy ona wróci, inni też już zdążą książkę przeczytać i, być może, mnie przelicytują. W tym czasie prawa do książki zaczęły się bowiem sprzedawać na pniu. Wydawcy kupowali Greya za wielomilionowe kwoty w wyniku zaciętych aukcji. Nie chciałam czekać, aż dziewczyna wróci z urlopu, ale tam jest taki porządek, że każdy ma swój rynek, więc cała w nerwach czekałam. Na szczęście ona zachowała się fair i potraktowała mojego mejla w pierwszej kolejności. Niestety, poinformowała mnie także, że w obliczu światowego szaleństwa, kwota, którą zaproponowałam jest za niska i muszę ją podwyższyć... mniej więcej czterokrotnie. Chodziłam po firmie, zespół na mnie patrzył jak na wariatkę, bo stale pytałam siebie, co robić, biorąc pod uwagę ogromną sumę, którą musiałam wyłożyć. Podjęłam ryzyko i napisałam, że możemy zawrzeć transakcję na tym poziomie. Kilka godzin potem otrzymałam potwierdzenie, że autorka powieści, właścicielka praw, akceptuje te warunki.

I tak zaczął się twój romans z Greyem?
Miałam dużo szczęścia. Od agentki dowiedziałam się potem, że godzinę po akceptacji moich warunków inny polski wydawca złożył autorce znacznie lepszą propozycję. Gdybym więc szybko nie zadziałała, nie miałabym Greya.

Masz nosa do bestsellerów. "Kod Leonarda da Vinci" Dana Browna też wypatrzyłaś w tych mejlach?
To inna historia. Zaczęła się od... thrillera "Władca Ocean Park" Stephena L. Cartera, mojej czwartej książki i pierwszego bestsellera. Współpraca z agentami z Europy zaczęła się wtedy rozwijać. Cartera szykowałam do druku, gdy agentka zapytała, czy miałam już okazję przyjrzeć się książce "Anioły i demony" Dana Browna. Wyciągnęłam ją od razu i przeczytałam. Następnego dnia napisałam jej mejla z przeprosinami, że nie pojmuję, jak mogłam być tak głupia, żeby takiej książce pozwolić leżeć i się nią nie interesować. Odpisała, że cieszy się, że jestem nią zainteresowana, bo autor szykuje nową, która ukaże się za pół roku na rynku amerykańskim. I tak sobie korespondowałyśmy. W 2002 r., gdy przesłała mi egzemplarz recenzencki "Kodu", już po 60 stronach wiedziałam, że chcę kupić obie książki Browna. 30 marca 2003 roku ukazał się " Kod Leonarda da Vinci". Kiedy zaczęło się światowe megaszaleństwo, Dan Brown był w Polsce tylko mój.

Wróćmy do Greya. Na czym polega jego fenomen?
Książka powstała z myślą o pokoleniu dwudziestoparolatków, którzy skończyli cztery tomy "Zmierzchu" - powieści amerykańskiej pisarki Stephenie Meyer o przygodach Belli Swan zakochanej w wampirze i szukali czegoś podobnego. Erica dała im Greya. To ludzie inaczej wychowani, szukający nowych atrakcji, pokolenie odważnie podchodzące do spraw seksu.

Czym Grey, który wybitnym dziełem nie jest, różni się od innych powieści erotycznych?
To współczesna forma baśni. Tak jak stwierdziłam wcześniej, jest książę, jest zahukana dziewczynka i on sprawia, że ona czuje się lepiej, jest piękniejsza, atrakcyjniejsza. Wiele kobiet o tym marzy. To pokolenie konsumpcji, więc atrybuty księcia: bogactwo, samochody, komórki, laptopy, podobają się.

Kobiety to kręci? Sadomaso i porsche?
Okazuje się, że tak. I to nie tylko te młode. 40- 50 plus też stały się wiernymi czytelniczkami. Autorka dostawała wiele mejli od osób, które pisały, że 20 lat nie przeczytały żadnej książki, aż do Greya, a także, że uratowała np. czyjeś małżeństwo, pisząc o tym, co można robić w sypialni.

Nie masz wrażenia, że u nas oficjalnie to obciach przyznawać się do tego, że czytało się Greya?
Większość moich koleżanek przeczytała, ale żadna się nie przyzna. Dotyczy to osób z pokolenia 40 plus. Młode dziewczyny nie mają zahamowań. A przecież nikt nie kwestionuje, że to książka napisana lekkim językiem, nie jest literacko wybitna, ale książki mają spełniać wiele funkcji. Jedne są dla ducha, mają nas ubogacać, a inne tylko dostarczać rozrywki. Nie ma co się na takie książki obrażać.

"50 twarzy Greya" w filmowej wersji oczaruje czy rozczaruje?
To film robiony na rynek amerykański, a to dość pruderyjne społeczeństwo. Przed czwartkową premierą byłam ciekawa jak sobie autorzy z tymi odważnymi scenami erotycznymi poradzą, by nie otrzeć się o pornografię. I mogę z całą odpowiedzialnością stwierdzić, że doskonale sobie dali radę. Sceny erotyczne są subtelne, nie ma dosłowności. Jest sporo, ale nie za dużo. Filmowcy bardzo dobrze oddali ducha powieści. Aktorka wcielająca się w postać głównej bohaterki -znakomita. Aktor grający Christiana mnie rozczarował, ale też zagrał dobrze, po prostu inaczej wyobrażałam sobie Greya. Myślę, że film będzie megahitem. Są kraje, gdzie na pierwsze seanse nie ma już biletów.

Maria Zawała

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.