Paweł Stachnik

Tereny odwiecznie słowiańskie czy ziemie przechodnie? Trudny przypadek pradziejów Polski

Śmierć Wandy na grafice Aleksandra Lesera. Zbiory Muzeum Narodowego w Krakowie Fot. Zbiory Muzeum Narodowego w Krakowie Śmierć Wandy na grafice Aleksandra Lesera. Zbiory Muzeum Narodowego w Krakowie
Paweł Stachnik

Uznano, że przodkami Polaków są dawni Słowianie. Co w takim razie zrobić z tymi wszystkimi pojawiającymi się w źródłach ludami niesłowiańskimi? Celtami, Awarami, Hunami? Włączyć je do pocztu naszych przodków czy raczej nie? Z tych właśnie powodów badacze niechętnie zajmowali się okresem przedpiastowskim - mówi Michael Morys-Twarowski, autor książki „Barbarica. Tysiąc lat zapomnianej historii ziem polskich”

Skąd bierze się w naszym kraju tak duża popularność opowieści o Wielkiej Lechii i rzekomym starożytnym polskim imperium?
Zarówno skala popularności, jak i zajadłość zwolenników tych wymysłów są rzeczywiście zadziwiające. Według mnie przyczyną tego są dwie rzeczy. Po pierwsze, brak książkowej historycznej syntezy przedpiastowskich dziejów ziem polskich. Owszem, mamy prace archeologiczne, ale one wymagają od czytelnika pewnego przygotowania pojęciowego i nie są tak przystępne jak prace stricte historyczne, wreszcie archeologów interesują nieco inne kwestie niż historyków. Po drugie, to reakcja na dominujący nurt krytyczny w naszej historiografii, który w relacjach Galla Anonima i Wincentego Kadłubka o czasach przed Mieszkiem I widzi tylko fantastyczne nawiązania, czystą literaturę i struktury fabularne. Nałożyło się to na stale obecną w społeczeństwie chęć poszukiwania ukrytych tajemnic, spraw, o których się nie mówi, rzeczy, które rzekomo się ukrywa. Tak właśnie ukrywana ma być prawda o wielkim polskim imperium istniejącym przed wiekami. Jest to smutne, bo zdaję sobie sprawę, że u zarania tych pseudonaukowych teorii była chęć poznania dziejów ziem polskich, intelektualna ciekawość, co było wcześniej. Całe to zainteresowanie zostało zmarnowane. Dobrze, że - późno, bo późno - profesjonalni historycy włączyli się w tę dyskusję i próbują prostować fałsze. Pojawiło się kilka książek demaskujących mit Wielkiej Lechii. Niemniej temperatura dyskusji jest bardzo wysoka. Mam nadzieję, że moja książka jako napisana przez kogoś, kto stoi na uboczu tych sporów, pozwoli inaczej spojrzeć na początki Polski. Pokazuje ona, że opowieść o dzisiejszych ziemiach polskich możemy zacząć nie w czasach Mieszka, ale już w I w. n.e.

Dlaczego przedpiastowski okres dziejów ziem polskich jest tak słabo historycznie opisany?
Wynika to z dwóch rzeczy. Po pierwsze, z samego modelu pisania o polskiej historii. Gdy pod koniec XVIII w. powstały pierwsze spełniające standardy naukowe dzieje Polski pióra Adama Naruszewicza („Historia narodu polskiego” wydana w latach 1780-1786), to autor pominął w nich pierwszy tom. Zaczął od tomu drugiego, czyli od czasów Mieszka I, do których dostępne są stosunkowo liczne źródła historyczne, na podstawie których można zbudować wiarygodną narrację. Wprawdzie tom pierwszy ukazał się po śmierci Naruszewicza, lecz ten model historiograficzny - zaczynania od Mieszka - został potem przyjęty jako wzorzec. Po drugie, uznano, że przodkami Polaków są dawni Słowianie. Co w takim razie zrobić z tymi wszystkimi pojawiającymi się w źródłach ludami niesłowiańskimi? Celtami, Awarami, Hunami? Włączyć je do pocztu naszych przodków czy raczej nie? Z tych właśnie powodów badacze niechętnie zajmowali się okresem przedpiastowskim. Takie podejście widać również we współczesnej historiografii. Są książki, których autorzy, opisując czasy przedpiastowskie, skupiają się wyłącznie na Słowianach zamieszkujących ziemie polskie. Inne ludy pomijają lub traktują marginalnie.

A przecież nie jest tak, że o najdawniejszych mieszkańcach ziem polskich nie ma żadnych źródeł pisanych. One są i można z nich korzystać.
Oczywiście. Nie ma ich dużo, ale są znane historykom i najczęściej doczekały się naukowych komentarzy. Tyle że są to rzeczy izolowane i rozproszone. Brakuje zbierającej wszystko syntezy. Moja książka została napisana właśnie w tym celu. To, że nie jestem badaczem akademickim - w znaczeniu drogi zawodowej, bo doktorat i dorobek naukowy mam - pozwoliło mi zachować pewnego rodzaju dystans. Polscy historycy z jakiegoś powodu unikali pisania syntez przedpiastowskich dziejów ziem polskich, choć robili to archeolodzy. Istnieje prosty podział: archeolodzy biorą czasy przed Mieszkiem, a historycy od Mieszka. Dotyczy to syntez, ale nie kwestii szczegółowych. Dość powiedzieć, że prof. Henryk Łowmiański napisał sześciotomowe „Początki Polski”. Jednak gdy się spogląda na tak wielkie dzieło - wielkie dosłownie i wielkie pod względem treści i ustaleń naukowych - to można poczuć obawę i dojść do wniosku, że lepiej skupić się na jakimś innym okresie lub węższym zagadnieniu. Inna sprawa, że niewielki zestaw źródeł, którymi dysponujemy w odniesieniu do tamtych czasów, sprawia, że możliwości interpretacji są dość ograniczone. Doszło też do paradoksalnej sytuacji - na podstawie owej niewielkiej liczby źródeł badacze wytworzyli całe mnóstwo najrozmaitszych, czasami zupełnie fantastycznych hipotez. Ja stworzyłem pierwszą jednotomową recenzowaną historyczną syntezę, pisaną z perspektywy historyka, a nie archeologa. A w formułowaniu własnych hipotez byłem bardzo oszczędny i dotyczą one kwestii szczegółowych.

Z jakiego okresu pochodzi najstarsza wzmianka o mieszkańcach dzisiejszych ziem polskich?
Narrację zaczynam na początku I w. n.e., kiedy w dziele greckiego geografa Strabona dostajemy zestawienie „plemion” zamieszkujących tereny dzisiejszej Polski. Uznałem, że to jest właśnie moment, w którym należy rozpocząć opowieść. W świetle coraz to nowszych odkryć archeologicznych prawdopodobnie da się powiązać relacje Herodota z V w. p.n.e. na temat Scytów i Neurów ze znaleziskami z terenu Polski, ale wydaje mi się, że jest to zadanie wyłącznie dla archeologów. Wspomniany I w. n.e. dostarcza natomiast tyle informacji ze źródeł pisanych, że z pełną odpowiedzialnością można wtedy rozpocząć narrację historyczną o przeszłości terenów polskich.

Przez całe lata obowiązywała u nas teza, że ziemie między Odrą a Bugiem były odwiecznie słowiańskie. Tymczasem z prawdą nie ma to wiele wspólnego.
Od wielu lat w nauce toczy się spór między autochtonistami a allochtonistami. W wersji najskrajniejszej ci pierwsi twierdzą, że Słowianie (czy też Prasłowianie) zamieszkiwali te tereny od zawsze i kolejne kultury, których ślady odnajdują archeolodzy, były kulturami słowiańskimi. Ci drudzy uważają natomiast, że Słowianie przybyli do Europy Środkowej - w tym na dzisiejsze obszary Polski - w VI w. n.e. Do tego sporu naukowego doszedł polsko-niemiecki konflikt polityczny. Uczeni niemieccy głosili, że sporne ziemie zamieszkiwały plemiona germańskie lub pragermańskie, uczeni polscy twierdzili, że były one słowiańskie lub prasłowiańskie. Słynną osadę w Biskupinie odkryto w latach 30. XX w., kiedy już Niemcom zdecydowanie nie chodziło o naukę. Pytanie, kim byli mieszkańcy Biskupina, stawało się w istocie pytaniem o legitymizację praw do tych terenów. Nic dziwnego, że polscy badacze doszukiwali się w mieszkańcach Biskupina Prasłowian. Ten spór - autochtoniści kontra allochtoniści - w środowisku archeologicznym nadal trwa, a jego temperatura jest wysoka. Wydaje się, że obie strony mają trochę racji. Część naszego kraju - południowa Polska - w pewnym momencie opustoszała i rzeczywiście została następnie zaludniona przez Słowian nadciągających ze wschodu, którzy się tam na stałe osiedlili. Natomiast na terenach leżących bardziej na północ cały czas mieszkała dotychczasowa ludność, z którą zmieszali się przybyli Słowianie. Krótko mówiąc, jakaś część słowiańskich mieszkańców ziem polskich wywodzi się w pewnym stopniu od niesłowiańskich ludów, które mieszkały nad Odrą i Bugiem jeszcze przed VI w.

Dodajmy, że wśród ludów tych byli także Germanie.
Germanie to określenie rzymskie, oni sami tak się nie nazywali (podobnie jak rdzenni mieszkańcy Ameryki Północnej nie nazywali siebie Indianami). Rzymianie dzielili północny świat barbarzyński na ludy bardziej osiadłe, czyli właśnie Germanów, oraz plemiona koczownicze, czyli Sarmatów. A styk między nimi widzieli gdzieś na dzisiejszych terenach Polski, ewentualnie nieco na wschód. Germanie zamieszkujący dzisiejsze polskie ziemie byli Germanami wschodnimi i mówili językami wschodniogermańskimi, dziś wymarłymi. Część z nich wyemigrowała potem na zachód i południe.
Wyjaśnijmy jeszcze, że owi Germanie to bynajmniej nie pra-Niemcy, choć wyobraźnia od razu podsuwa nam oczywiście takie skojarzenie.

Prócz Germanów przez nasze tereny przewinęli się także Scytowie, Celtowie, Hunowie, Awarowie… Były to prawdziwie ziemie przechodnie. Wszyscy oni zostawili tu swoje ślady: materialne, językowe, genetyczne. I wszystko to jest dziś naszym dziedzictwem.
Niektórzy z nich rzeczywiście się przewinęli, inni mieszkali tu przez stulecia, utrzymując ciągłość osadniczą. Wśród koczowników, którzy przewędrowali przez nasz kraj, byli m.in. Scytowie na przełomie VII i VI w. p.n.e., Hunowie w V w. oraz Awarowie w wiekach VI-VIII. O ile Hunowie i Awarowie byli najeźdźcami, to ludy osiadłe przez wiele pokoleń na ziemiach polskich - powiedzmy Wandalowie czy Goci - mogłyby wejść do naszego kanonu historii. Zrobił to na swój sposób już Henryk Sienkiewicz, który wykorzystał w „Quo vadis” mieszkających na ziemiach polskich Lugiów (albo Ligiów) wymienianych m.in. przez Strabona i Tacyta. W XIX w. część polskich badaczy uważała ich za Prasłowian. Pisarz chciał mieć w powieści polski akcent, więc wprowadził wątek Ligii. Wziął z Tacyta prawdziwy opis walk plemion wschodniogermańskich z udziałem Lugiów i wymyślił, że Ligia - córka króla tego wojowniczego ludu - została oddana jako zakładniczka do Rzymu. Ten szczegół prawdopodobnie został zainspirowany również przekazem Tacyta, który pisał, że ludy germańskie bardziej ceniły córki niż synów. Jak więc widać, Lugiowie (Ligiowie) zostali włączeni do naszego polskiego dziedzictwa, choć z polskością nie mieli wiele wspólnego. Przy tych rozważaniach nasuwa się taka refleksja: wszystkie kwestie etniczne, językowe, narodowościowe, które przez wieki wywoływały tak wielkie spory, emocje, a nawet wojny okazują się pod wieloma względami bardzo umowne…

Kiedy właściwie między Bugiem a Odrą pojawili się Słowianie?
Pierwszą pisemną wzmiankę o Słowianach na terenie dzisiejszych ziem polskich mamy z początku VI w. To pewna historycznie informacja, pochodząca z Bizancjum, gdzie zanotowano, że mieszkają tam Sklawenowie, czyli Słowianie. Jako synonim Słowian funkcjonowało też określenie Wenetowie. Można wskazać, że fragmenty wschodnich obszarów naszego kraju były zamieszkane przez owych Wenetów i to już znacznie wcześniej niż wspomniany VI w. Jest to jednak kwestia dyskusyjna, oparta na interpretacji pewnych znalezisk archeologicznych. Wróćmy do rzeczy bardziej pewnych. W V w., po upadku imperium Hunów, na częściowo opustoszałe ziemie polskie weszli Słowianie i zdecydowali się na nich zamieszkać. Zjawisko to było szczególnie silne na południu Polski - w Małopolsce. Zgadzam się tu w pełni z poglądami prof. Kazimierza Godłowskiego z Krakowa i jego uczniów, teoria allochtoniczna ma tu pełne uzasadnienie. Z kolei - jak twierdzi poznański ośrodek archeologiczny - na terenach położonych bardziej na północ doszło do zmieszania się dotychczasowych mieszkańców z napływającymi Słowianami i w efekcie do slawizacji tych pierwszych.

Słowianie przyszli ze wschodu. Czyli konkretnie skąd?
To też nie jest do końca jasne i trwają na ten temat naukowe dyskusje. Kuszący jest domysł, że kolebką Słowian mógł być Wołyń. U arabskiego pisarza Al Masudiego znajdujemy zapis, że lud Wołynian uchodzi za najstarszy i najczystszej krwi wśród Słowian. Źródło jest w języku arabskim, co utrudnia dokładne odczytanie. Część badaczy interpretowała występującą tam nazwę ludu jako „Wolinianie”, czyli mieszkańcy Wolina. Teoria Wołynia jednak przeważa. Co ciekawe, prof. Tomasz Jasiński wykazał niedawno, że kontakty ludów słowiańskich i ludów irańskojęzycznych sięgają dalekiej przeszłości i być może nawet dawni Słowianie (Prasłowianie) częściowo przyjęli zaratusztrianizm. Dokonał tego na podstawie analizy językowej, m.in. znaczenia słów „Bóg” i „diabeł”.

A ile prawdy jest w legendarnych przekazach o początkach dziejów Polski? O Piaście Kołodzieju, Popielu, Wandzie, Kraku…
Chcąc na poważnie podejść do tych podań, badacz może się oprzeć jedynie na dwóch w miarę wiarygodnych źródłach: kronikach Galla Anonima oraz Wincentego Kadłubka (sięganie do źródeł późniejszych jest obarczone bardzo dużym ryzykiem). Jeżeli bowiem w państwie piastowskim istniały jakieś echa przedhistorycznej tradycji, to wyłapały je ucho i pióro Galla oraz Mistrza Wincentego. Historycy różnią się w ocenie wiarygodności ich przekazów. Z Gallem jest o tyle prościej, że u niego pojawia się tylko książę Popiel oraz imiona i krótkie charakterystyki przodków Mieszka I - Piasta, Siemowita, Lestka i Siemomysła. Do mnie przemawia argument prof. Karola Buczka, który powiedział, że nasi przodkowie musieliby być matołkami, gdyby nie byli w stanie zapamiętać dziesięciu czy piętnastu imion poprzedników Bolesława III Krzywoustego, bo to za jego czasów tworzył Gall. Ludy polinezyjskie są w stanie wymienić dwadzieścia pokoleń wstecz. Biorąc pod uwagę, jak ważną w ówczesnym społeczeństwie instytucją był ród, zwłaszcza zaś ród panujący, nie sposób zlekceważyć tego przekazu. Imiona poprzedników Mieszka są bardzo oryginalne i nie dublują się, co także przemawia za ich wiarygodnością. Oczywiście są badacze, którzy to kwestionują, np. prof. Jacek Banaszkiewicz w swojej pracy „Podanie o Piaście i Popielu”. Ja zdecydowanie opowiadam się za przyjęciem wiarygodności przekazu Galla Anonima. Wynika to także z moich doświadczeń z badań genealogicznych nad rodami chłopskimi ze Śląska. To bardzo daleka analogia, ale daje możliwość weryfikacji przekazu ustnego ze źródłami pisanymi - i pokazuje, że rodzinna tradycja potrafi przechować wydarzenia sprzed dwustu czy trzystu lat. Inaczej natomiast jest z Wincentym Kadłubkiem. Jego chęć wplecenia dziejów Polski w dzieje powszechne sprawiła, że pozwolił sobie na wiele fantazji czy, mówiąc eufemistycznie, nietrafionych hipotez. Wprowadził np. wątek Juliusza Cezara, który już w XV w. zakwestionował Jan Długosz. Kadłubkowi jednak zawdzięczamy przekazy o Kraku, Wandzie i poprzednikach Popiela (trzech Lestkach i jeszcze jednym Popielu). Wzbudzają one jednak o wiele większe kontrowersje niż informacje Galla Anonima. Ja jednak, idąc tropem historyka Kazimierza Ślaskiego, jestem przekonany, że w podaniach o Kraku i Wandzie odbija się echo historycznych wydarzeń. Oczywiście, nie można brać przekazu Kadłubka jeden do jednego. Ślaski wskazał jednak ciekawe tropy, w których relacje Mistrza Wincentego można osadzić w kontekście historycznym i w których w zupełności się bronią. Przykład sag skandynawskich (a zwłaszcza wplecionych w ich treści pieśni skaldów), które w ostatnich dekadach znów zaczęły być traktowane jako wartościowe źródło historyczne, pokazuje, że nie ma potrzeby rezygnowania z tego typu literackich i legendarnych opowieści. Moim zdaniem więc nadmierny krytycyzm wobec przekazu Kadłubka jest przesadzony.

Paweł Stachnik

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.