"Tata jest trochę dziwny", czyli jak żyć z człowiekiem, który do kawalerki zaprosił... Nową Hutę. Oto Grzegorz Ziemiański

Czytaj dalej
Fot. Grzegorz Ziemiański
Marcin Banasik

"Tata jest trochę dziwny", czyli jak żyć z człowiekiem, który do kawalerki zaprosił... Nową Hutę. Oto Grzegorz Ziemiański

Marcin Banasik

Wyobraźcie sobie, że dostajecie łomot na dzielni i zamiast żyć w strachu, zaczynacie myśleć, co by tu zrobić, żeby ożywić dzielnicę. Przez następne kilkanaście lat zbieracie wszystko, co łączy się z historią miejsca, w którym żyjecie - od malutkich przypinek po żeliwny kawał lokomotywy. Pasja tak się rozwija, że dziecko, zapraszając kolegów, przed wejściem do mieszkania ostrzega, że tata jest trochę dziwny. Witajcie w świecie Grzegorza Ziemiańskiego, dokumentalisty, działacza społecznego, twórcy prywatnego muzeum Nowej Huty.

Jak to jest budzić się i zasypiać codziennie w muzeum?
Muszę przyznać, że codzienne życie w małym mieszkaniu z niemal dwoma tysiącami eksponatów nie jest łatwe. Mam mnóstwo przedmiotów: od malutkich przypinek, przez proporczyki, książki, tace, wazony, po żeliwną, dużą i ciężką tablicę czołową z jednej z pierwszych lokomotyw, które jeździły po kombinacie. Z większych rzeczy mam też ogromny żyrandol z EMPIK-u, który powstał w latach 50. Zdobyłem też kajak jednego z projektantów Wzgórz Krzesławickich. Ogólnie rzecz biorąc, zbieram wszystko, co ma związek z Hutą im. Lenina, niezależnie czy to jest małe, czy duże.

Co na to członkowie twojej rodziny? Żona sięga do szafy po sukienkę, a tam kawałek lokomotywy?
Rodzina się z tym pogodziła, choć córka, gdy przyprowadza swoich gości, czasami uprzedza ich, że tata jest trochę dziwny i najlepiej niech on sam opowie, czym się zajmuje, gdy ci pytają o zbiory. Młodsze dziecko - ośmioletni syn - sam tworzy już swoją kolekcję. Na szczęście wybrał mniejsze obiekty - karty. Żona natomiast wydaje się rozumieć moją pasję, a ja nie „wchodzę do jej szaf” ze swoimi szpargałami. Raczej opróżniam jeszcze bardziej swoje. Na przykład z ubrań - mam ich absolutne minimum.

Odnoszę wrażenie, że przestrzeni życiowej dla twojej rodziny nie ma zbyt wiele w mieszkaniu.
Mimo zrozumienia ze strony rodziny pojawiają się, ostatnio częściej, napomknięcia o kurczącej się przestrzeni do życia. W szafach co prawda jest odzież, ale związana z dzielnicą, np. przez nowohuckie logotypy. Część tych zbiorów służy nam na co dzień jako ubrania do noszenia. Trzeba szczerze przyznać, że moje zbieractwo stopniowo zabierało nam całe mieszkanie i piwnicę. Doszliśmy do ściany i trzeba było podjąć męską decyzję.

Kto, albo co, opuści mieszkanie?
Na szczęście nikt z rodziny. Miałem farta znaleźć miejsce dla moich zbiorów tak blisko mieszkania, że będę mógł tam chodzić w pantoflach. Jest to pomieszczenie po dawnej hydroforni, które wynajmuję od spółdzielni mieszkaniowej Czyżyny. Hydrofor został przeniesiony do podziemi sąsiedniego bloku, więc dwudziestoparometrowy lokal został pusty z gołymi ścianami i dziurami w podłodze. Mój pomysł przeniesienia zbiorów do tego miejsca spodobał się prezesowi spółdzielni panu Markowi Lorencowi. Cieszę się, że są jeszcze na świecie ludzie, którzy akceptują takie szalone pomysły jak mój.

Pomysł pomysłem, ale w praktyce stworzenie muzeum musi trochę kosztować. Jak finansujesz to przedsięwzięcie? Jesteś osobą rozpoznawalną w Nowej Hucie, więc podejrzewam, że zorganizowałeś zrzutkę w internecie.
Postanowiłem, że wszystko finansuję z własnych środków, ponieważ zbiórka oznaczałaby w pewnym procencie podporządkowanie się osobom wpłacającym, a ja lubię robić wszystko po swojemu. Jestem w tym trochę szalony, ale nie wyobrażam sobie, że miałbym się podporządkowywać wizji innych osób.

Ktoś jednak musi ci pomagać.
Z pomocą zawsze przychodzą mi nowohucianie. Remont przeprowadza serdeczny sąsiad - Krzysiek, którego kiedyś poprosiłem o zrobienie wylewki. Zgodził się. Później była prośba o regipsy. Też się zgodził. Kiedy powiedziałem mu, że potrzebuję fachowca, który pomoże mi stworzyć miejsce pod muzeum - tradycyjnie zgodził się, mówiąc, że przecież mieszka obok, to zawsze może w kapciach wyskoczyć na mały remoncik. Tacy są mieszkańcy Nowej Huty. Jak widzą, że tworzy się coś ciekawego, to nie odmawiają i sami chcą mieć w tym swój udział.

Kiedy przeprowadzka?
Na razie jestem na etapie remontu. Właśnie wypruta została stara instalacja elektryczna i położona nowa. Czeka nas montaż regipsów, położenie gładzi szpachlowej i zrobienie toalety. Jeśli chodzi o meble do ekspozycji, to ponownie z pomocą przyszli mieszkańcy. Mam to szczęście, że na różnych grupach internetowych ze starociami zostałem obdarowany meblami typu biblioteczka czy witryna. Podobnie jest z przedmiotami, które zbieram. Większość dostaję. Niektóre odkupuję od mieszkańców, którzy posiadają takie pamiątki. Mam też serdecznego znajomego Rafała - bywalca giełdy pod Halą Targową - który gdy tylko coś znajdzie, zaraz wysyła mi zdjęcia z pytaniem, czy chcę. Jakiś czas temu odezwał się do mnie też antykwariusz, któremu chyba przypadło do gustu moje szaleństwo. Pamięta o mnie i oferuje nowohucjalia na zasadzie wymian: on mi walizkę proporczyków - ja mu modne krzesełko.

Ile przedmiotów liczy twoja kolekcja?
Samych książek związanych z Nową Hutą mam niemal 500. Myślę, że cała kolekcja to niemal dwa tysiące przedmiotów. Szczerze mówiąc nie jestem już w stanie spamiętać, co gdzie dokładnie mam. Czasem, jak sobie pogrzebię w którejś szafie, to potrafię znaleźć przedmioty, o których zdążyłem już zapomnieć. Takie niespodzianki bywają zaskakujące. To jednak pokazuje, że w moim prywatnym muzeum musi nastąpić jakaś zmiana. Z tym, że oprócz ekspozycji zbiorów, w nowym miejscu chcę wygospodarować jeszcze kącik na studio fotograficzne, gdzie będę mógł robić dokumentację kolekcji. Chcę, żeby eksponaty były dostępne w otwartym systemie archiwalnym. To takie bezpłatne narzędzie online służące do opracowywania zbiorów archiwów społecznych.

Jak będzie funkcjonowało muzeum?
Sposób funkcjonowania muzeum nie jest jeszcze do końca opracowany. Myślałem nad założeniem czegoś w stylu Patronite, to platforma, która pozwala regularnie wspierać finansowo projekty osób, które mają takie nietypowe pomysły na życie jak ja. Mogłoby to tak wyglądać, że jeśli ktoś chciałby mnie wspierać na wyższym progu finansowym, to miałby możliwość umówienia się ze mną na pogaduchy przy zwiedzaniu muzeum. Z kolei osoby wspierające na niższym progu miałyby dostęp do fotograficznych publikacji mojej kolekcji. Myślę, że uda się też raz w miesiącu zorganizować darmowe zwiedzanie dla chętnych. Chciałbym, żeby było to żywe miejsce, ale funkcjonujące na innych zasadach niż klasyczne muzeum. Mam nadzieję, że będę mógł wyjść z mieszkania i pójść do mojej izby pamięci w pantoflach.

Co ci daje całe to zbieractwo pamiątek z Nowej Huty?
Wiele jest powodów, dla których zbieram te wszystkie przedmioty. Po pierwsze, Nowa Huta to moja młodość, a to chyba każdy z nas wspomina z ogromnym sentymentem. Po drugie, to historia moja i mojej rodziny. Mój dziadek przyjechał budować Nową Hutę. Z przekazów rodzinnych wiem, że osiedlili się z babcią w 1956 r. na osiedlu Handlowym, ale przed tym rokiem mieszkał tu sam i pracował na cementowni. Darzę też te wszystkie przedmioty jakimś ciężkim do określenia przywiązaniem i sentymentem. Za każdym razem gdy znajdę informacje o znanych projektantach, którzy po wojnie projektowali najlepszy polski design - szukam ich związków z Nową Hutą. Wtedy właśnie pojawia się chęć posiadania kolejnych rzeczy, które bliżej poznałem, poznałem osoby za nimi stojące. No i ostatecznie, posiadanie takiej wyjątkowej kolekcji pozwala mi na jej prezentację na łamach internetu i „zarażenie swoją nowohucką chorobą” innych mieszkańców Nowej Huty. A to wszystko, jak mi się zdaje, prowadzi do większego zrozumienia i poszanowania miejsca, w którym wszyscy żyjemy.

Kiedy uświadomiłeś sobie, że miejsce, w którym żyjesz, jest wyjątkowe i chcesz zachować pamięć o nim?
Można powiedzieć, że przebudzenie przyszło po tym, jak dostałem pierwszy łomot na dzielni. Nie wiem, jakie były powody napaści na mnie. Może założyłem nie tę czapkę, co trzeba. Wtedy jeszcze stereotyp, który do dziś funkcjonuje o niebezpiecznej Nowej Hucie, był prawdziwy. Ktoś uznał, że skoro chcę się za bardzo wyróżniać, to powinienem zostać utemperowany. Wtedy dotarło do mnie, że tak dłużej być nie może i trzeba coś z Nową Hutą zrobić. Chciałem znaleźć inicjatywę, która pozwoliłaby pokazać tę dzielnicę w sposób ciekawy, odkrywczy. Od zawsze interesowałem się fotografią, więc narodziła się myśl, że mogę fotografować tę dzielnicę, żeby pokazywać jej wyjątkowość.

Co tutaj jest wyjątkowego, oprócz wyjętej z socrealizmu architektury?
Ludzie. Tutejsi to absolutny crčme de la crčme. Do nowo powstałego miasta w latach 50. i 60. zjechały osoby z całej Polski, tworząc różnorodną, wielokulturową społeczność. Ja często staram się odwiedzać mieszkańców, żeby móc sportretować ich i pamiątki, z którymi żyją. Na początku rozmowy zazwyczaj jest mały dystans, ale wystarczy pięć minut pogawędki, żeby poczuć ich gościnność. Zaproszenie do mieszkania zawsze oznacza mnóstwo ciekawych opowieści o starych czasach.

Z czego wynika ta gościnność?
Wynika to m.in. z samego założenia projektu tego miejsca. Nowa Huta została zaplanowana według zasad dobrego sąsiedztwa. Kwartały są tak ułożone, żeby spełniały wszystkie najważniejsze funkcje dla rodzin. Są żłobki, szkoły, sklepy, dużo zieleni, szerokie chodniki idealne do spacerowania z wózkiem dziecięcym. Od jakiegoś czasu nasza dzielnica budzi duże zainteresowanie wśród osób, które szukają mieszkań do kupienia. Ceny są nieco niższe niż w pozostałych częściach Krakowa, ale korzyści jest wiele. Nie znam lepszego miejsca do życia dla rodziców z małymi dziećmi. Podobnie jest z seniorami, którzy bardzo sobie cenią spokój i zieleń.

Nowa Huta miała być przeciwieństwem inteligenckiego Krakowa. Tutaj miała mieszkać klasa robotnicza, wobec której ówczesne władze miały pewną wizję.
Na szczęście nie do końca się to udało. To prawda, że przyjechali tu ludzie mniej wykształceni, ale za to z wielkimi sercami, którzy mieli swoje przekonania i wiarę. Jako przykład można podać to, że władze chciały, aby było to miejsce bez Boga, bez kościołów. Wiara i upór mieszkańców sprawiły, że szybko zaczęły tu rosnąć kościoły, a Nowa Huta stała się fortecą „Solidarności”.
Dzielnicę tę Kraków długo jednak traktował jak niechcianą siostrę. Przez wiele lat Nowa Huta była marginalizowana, czego efektem było duże zaniedbanie, poczucie bycia kimś gorszym. Obietnice zmian, inwestycji pojawiały się przed wyborami, a kiedy było już po, nic się nie zmieniało i tak całymi latami. Stąd też wziął się bunt i walka nowohucian wobec prób narzucania im wizji tego miejsca przez ludzi, którzy go nie znają. Nowohucianie doskonale wiedzą, jak powinno rozwijać się to miejsce.

Marcin Banasik

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.