Tabasz o wydrze: Ta to potrafi wystrychnąć na dudka

Czytaj dalej
Grzegorz Tabasz

Tabasz o wydrze: Ta to potrafi wystrychnąć na dudka

Grzegorz Tabasz

Pół wieku temu był to u nas gatunek bardzo rzadki. Powód? Polowanie na drogie kiedyś futra doskonałej jakości. Ciepłe płaszcze podbite wydrą były lekkie i wodoodporne

Dwie wydry wpadły pod koła samochodu na moście poprowadzonym nad odnogą Jeziora Rożnowskiego. Zatrzymałem samochód kawałek dalej w bezpiecznym miejscu, by nie skończyć jak one i zrobiłem kilka zdjęć. Młode i niedoświadczone zwierzaki nie miały na przejeździe żadnych szans na ucieczkę przez wysokie barierki. Kierowca też nie miał wyboru, tym bardziej że znaki drogowe dopuszczały szybszą jazdę. Przechodzący w pobliżu wędkarze skwitowali zwłoki z satysfakcją: dobrze im! Tym cytatem rozpocznę historię jednego z najbardziej frapujących drapieżników Polsce, który z krawędzi zagłady został mimochodem ocalony przez człowieka.

Pół wieku temu był to u nas gatunek bardzo rzadki. Powód? Polowanie na drogie kiedyś futra doskonałej jakości. Ciepłe płaszcze podbite wydrą były lekkie i wodoodporne. Najbardziej zabójczy okazał się być rozwój przemysłu i urbanizacja w XX wieku. Nieoczyszczone ścieki wpuszczano wprost do rzek. Swoje zrobiły też detergenty. Futro wydry jest hydrofobowe. Nie przepuszcza wody i tym samym chroni przez zimnem. Zaś składniki proszków do prania powodowały nasiąkanie okrywy woda. Zwierzak przemarzał i zdychał w lodowatej wodzie. I tu żadne formy ochrony prawnej nie działały. Co prawda wydry zabijać nie było wolno, ale zrzucać ścieki do wody już tak. Wydrę ocaliła potrzeba czystej wody w kranach.

Kanalizacje podłączono do oczyszczalni ścieków, a nowoczesne proszki do prania ulegały szybszej biodegradacji. Od dwóch dekad wydra jest już powszechnie widywana w całym kraju. Nie wszystkim sukces przypadł do gustu, ale to już sprawa biologii i zachowania zwierzaków. Wydra jest gatunkiem ziemnowodnym. Przez okrągły rok żyje nad wodami i w ich pobliżu. Pazurzaste łapy z błonami pozwalają jej na sprawne pływanie i nurkowanie. Inteligencja, o czym za chwilę, wybitnie pomaga w łowach. I tu kilka słów o menu. Drapieżnik ważący nawet dziesięć kilogramów sprawnie łapie duże ryby. Nie jest wybredna co do gatunku. Wszystko co ma płetwy i waży więcej niż pół kilograma jest w orbicie zainteresowania wydry. Ofiary zjada na lądzie, poczynając od grzbietu, a porzucone resztki są dowodem obecności wydry. Następne w kolejce są płazy (których coraz mniej), raki, ptaki i ich pisklęta, gryzonie.

Nie pogardzi co większymi owadami. Jest podejrzana o ograniczenie populacji piżmaka, mniejszego od niej mieszkańca wód, którego liczebność malała odwrotnie proporcjonalnie do wzrostu ilości wydr. W każdym razie, dorosły zwierzak jada dziennie nawet dwa kilogramy ryb. Dokładnie tych samych, które są obiektem westchnień wędkarzy i rybaków. To jest przyczyna konfliktu, którego rozwiązania nie widać. Natomiast udało się opanować zbójeckie zapędy wydry do rybnych stawów.

Szczególnie małe hodowle pstrąga na górskich strumieniach były namiętnie nawiedzane przez wydry. Sam widziałem nagrania z kamer monitoringu, gdy wydrza rodzina wpierw wykopała przejście pod ogrodzeniem. Potem jeden zwierzak odciągał stróżującego psa na drugi koniec stawu, a reszta rodziny ucztowała do syta. Potem była zmiana, ze zgubnymi skutkami finansowymi dla posiadacza stawu. Ratunek był prosty. Metalowa siatka wkopana na metr w ziemię jako uzupełnienie ogrodzenia. Nic nie jest na zawsze. Zwierzaki systematycznie kontrolują zapamiętane lokalizacje. I biada rybom, jeśli zapora okaże się uszkodzona. Większe stawy są otoczone elektrycznym ogrodzeniem pod napięciem. Wystarczy jeden kontakt z drutem pod napięciem, by rozbójnika wychować. I tak będzie przychodził i sprawdzał czy przypadkiem nie ma przerw w zasilaniu. Znam miejsce, gdzie przystojny drapieżnik regularnie odwiedza stawy z pstrągami. Nie masz większej atrakcji dla rybożernej wydry jak wody pełne ryby. I gorszej kary niż możliwość oglądania jedzenia z odległości kilku kroków.

Pyszności chroniło elektryczne ogrodzenie. Dotknięcie kabla jest bardzo bolesne, czego zwierz kilka razy zakosztował na własnej skórze. Wydra każdego wieczora spacerowała tym samym szlakiem wzdłuż grobli centymetry od ogrodzenia co postanowiłem wykorzystać. Wymarzyłem sobie bezkrwawe i wygodne łowy.

Pomysł był szalenie prosty. Dwa paliki z fotopułapkami na trasie wydry. Zmyślne, bezszmerowe urządzenia rejestrują każdy ruch. Filmy i zdjęcia przyzwoitej jakości przez całą dobę wysyłane na telefon komórkowy. Pułapki ustawiłem, przetestowałem, czekałem. Wydra przepadła jak kamień w wodę. Owszem, pokazywała się w oddali i natychmiast odchodziła. Po dwóch tygodniach zwinąłem interes. Następnego dnia zwierzak wrócił na stare ścieżki. Gdzie popełniłem błąd? Myśliwi mówią, iż dwa paliki zmieniły wygląd terenu. Nowość zaniepokoiła wydrę, która przezornie omijała miejsce. Po prostu mnie przechytrzyła. I tu dochodzimy do kolejnej cechy wyróżniającej wydrę, czyli inteligencji. Nie powiem tu nic odkrywczego ponad to, co kilka wieków temu doskonale upamiętnił pewien szlachcic. Była to wyjątkowa wydra imć pana Jana Chryzostoma Paska. Oswojony zwierzak był jego duma i chwałą. W pamiętnikach pan Pasek (nie wiem, czy tytuł jeszcze jest w podstawie programowej nauczania, ale zaręczam, że i tak warto zerknąć) z barokową swadą opisywał nadzwyczajne umiejętności wydry, anegdotyczne zachowania na ucztach, a nade wszystko wierność. Słynna wydra stała się obiektem westchnień króla Jana Sobieskiego. Monarcha oferował zań znaczne sumy, lecz dumny szlachcic przyjaciela nie sprzedał. Rzadki przykład stosunku do zwierząt w czasach, kiedy widziano w nich jeno futro lub danie na stole.

Wydry są jednym z nielicznych zwierząt, które bawią się przez całe życie. Samotnie lub w rodzinnej grupie. Zjeżdżają po stromym brzegu do rzeki niczym dzieci na ślizgawce. Po śniegu lub błocie. Maja też zabawki. Wyłowiona ryba, kamień, gruby patyk. Podrzucanie zabawki, pościgi członków rodziny za kawałkiem drewna są doskonałym uzupełnieniem ślizgawek. Pan Pasek nie był jedynym człowiekiem, który zaprzyjaźnił się z wydrą. Trzy wieki później była głównym bohaterem chwytającego za serce filmu o wydrze pana Grahama.

Z pewną nieśmiałością pochwalę się własną wydrą. Widywałem ją przez całą zimę nad brzegiem Kamienicy. W samym środku miasta. Nie przeszkadzały jej ani samochody hałasujące na moście, ani tłumy ludzi na bulwarach. Biegała w wąwozie pionowych, umocnionych kamieniem brzegów. Na śniegu gołym okiem widać wydeptane ścieżki, którymi łaziła od przerębli do przerębli. Zwinnie wskakiwała do lodowatej wody i znikała na dłuższą chwilę. Pewnie podpływała pod filary mostu, gdzie w głębokiej wodzie zimują ryby. Z zegarkiem w ręku mierzyłem czas nurkowania. Najdłuższe trwało prawie pięć minut. Czasem wyłaziła na brzeg ze słusznej tuszy świnką czy brzaną w pysku. Najciekawsze jest to, że byłem chyba jedynym człowiekiem, który zwrócił uwagę na wydrze harce. Nie rozumiem, jak śliczny zwierzak długości prawie półtora metra mógł ujść uwadze ludzi. Wydrę było doskonale widać z mostu i deptaka. Nikt jej nie zauważył? Po dwóch latach wydra przepadła bez śladu. Być może powędrowała w nowe miejsce. Dłuższe wyprawy jej niestraszne. Nawet w Beskidach, gdzie widziałem kiedyś wydrę wędrującą w górę i dół solidnego zbocza pomiędzy dwoma dolinami. Kilka kilometrów marszu. O, byłbym zapomniał! W obydwu dolinach były stawy z pstrągami, które zmyślna wydra kontrolowała. A jeśli ogrodzenia były szczelne, to po drodze zapełniała żołądek zwierzęcą drobnicą. Jakiś gryzoń, żaba, większy chrząszcz. Wydra w kwestiach pokarmowych nie jest wybredna.

Najlepszy czas na podglądanie ślicznych zwierzaków to zima. Taka prawdziwa, ze śniegiem i mrozem. Po pierwsze tafla lodu skuwa rzeki. Zostają nieliczne przeręble, co zmusza nurkujące wydry do wędrówki od jednego oparzeliska do kolejnego. Starczy poczekać w pobliżu, a jeśli tylko wydry były w okolicy, to pokazywały się z angielską punktualnością. Po drugie śnieg. Częste opady białego puchu konserwowane przez mrozy. Każdy ślad odciskał się niczym litera. W tym dobrze widoczne tropy wydry. Odciśnięte pazury, błona pławna i smuga grubego ogona ciągniętego po ziemi. Nie trzeba wiedzy i doświadczenia indiańskiego tropiciela, by trafić na miejsce, gdzie zwierzak konsumował upolowaną rybę czy raka. Można było znaleźć wydrzą norę i rzecz znacznie ciekawszą, czyli zjeżdżalnie. Saneczkarstwo, o którym już mówiłem, uprawiają zarówno stare sztuki, jak i młódź. Ciekawe, jak będzie tego roku. Czy ściśnie mróz i spadnie śnieg. Inaczej z wygodnego tropienia nic nie będzie. Zobaczymy.

Grzegorz Tabasz

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.