Tabasz o Popielicy: Zachwyca gracją, choć to zwykły gryzoń

Czytaj dalej
Grzegorz Tabasz

Tabasz o Popielicy: Zachwyca gracją, choć to zwykły gryzoń

Grzegorz Tabasz

Oto ona: Miły pyszczek zdobią prawie nagie, zaokrąglone uszy. Piękne czarne oczy są okolone ciemnym włosem, przez co wydają się znacznie większe. Aksamitne, miłe w dotyku szare futerko

Będąc początkującym przyrodnikiem, wiedzę o zwierzakach czerpałem wpierw z książek, potem z natury. Książki były łatwiejsze, bo dostępne na wyciągniecie ręki zaś na łonie przyrody widziałem tylko to to co łaskawie zechciało się pokazać. Jeśli los pozwolił, to zamiast pożądanego zająca widziałem sarnę. Zasiadka na ptaki miała często finał w motylach. I tak dalej. Marzyłem o dobrym aparacie fotograficznym, lecz przyzwoite teleobiektywy były poza zasięgiem finansowym. Wszystko uległo zmianie, gdy nastały czasy Internetu i smartfonów. W kieszonkowym gadżecie miałem wszystkie dostępne encyklopedie i atlasy. Tudzież przyzwoity aparat fotograficzny i kamerę w jednym I jeszcze jedno: zamiast włóczyć się po leśnych ostępach głęboką nocą, podglądałem najciekawsze zwierzaki w domowych pieleszach. Z kubkiem gorącej herbaty w dłoni i słodyczami na stole. O tym za chwilę.

Na celownik wziąłem jedne z najładniejszych i rzadszych zwierząt w Europie. To pilchowate. Trudno je spotkać w naturze. Życie zaczynają dopiero po zachodzie słońca. Większą część roku przesypiają w leśnych ostępach. Szkoda, bo z wyglądu i zachowania należą do najbardziej sympatycznych zwierzaków pod naszą szerokością geograficzną. Popielice, żołędnice, orzesznice i koszatki. Przyrodnicy zaliczyli je w poczet zwyczajnych gryzoni, co w pokorze uznaję choć serce protestuje. Z całej czwórki najłatwiej o spotkanie popielicy. Reszta to rzadkości nad rzadkościami, które znam jedynie z nielicznych zdjęć, choć nie tracę nadziei i na spotkanie.

Proszę rzucić okiem na portret popielicy. Miły pyszczek zdobią prawie nagie, zaokrąglone uszy. Piękne czarne oczy są okolone ciemnym włosem, przez co wydają się znacznie większe. Aksamitnie, miłe w dotyku szare futerko. Bez problemu mieści się na dłoni, zaś z wyprostowanym ogonkiem sięgałby łokcia. Co do wagi stwora, to wiosną waży ledwo dziesięć dekagramów. Jesienią dwa razy więcej. Podobnie jak hibernujące przez połowę roku świstaki czy susły obrasta tłuszczem, który służy za magazyn energii. Biega z niebywałą gracją. Potrafi bez większego problemu zerwać najsłodsze owoce wiszące na końcu cieniutkich gałązek, na które pospolita wiewiórka może co najwyżej popatrzeć.

Ostre pazurki i wilgotne podeszwy stóp pozwalają im na wspinaczkę po pionowych ścianach. Jak na dzikiego stworka jest wyjątkowo miła w obejściu. Od czasu, gdy nastała moda na domy blisko lasu, spotkania z popielicami stały się częste. Zwierzaki, nie pytając właścicieli o zgodę, wprowadzają się latem na strych całą rodziną. Domowników zaczynają budzić noce hałasy, piski, a bywa, że i głośny rumor. W połowie lata na poddaszu pojawiają się stosy suchych liści tudzież orzechy i żołędzie. Wścibskie popielice chętnie zaglądają na pokoje, a że z zachowania przypominają sympatyczne wiewiórki z kreskówek Walta Disneya, potrafią nieźle napsocić. Teoretycznie jadają owoce i nasiona, zakąszając przygodnie spotkanymi owadami. Czasami spustoszą ptasie gniazdo, co można im wybaczyć, bo po pierwsze czynią to z rzadka, a po wtóre, młodziutki drób jest taki apetyczny i pożywny. Najbardziej przepadają za łakociami. Wesoła rodzinka dobierze się do każdego kawałka ciasta. Stłucze słoik z powidłami.

Wysypie cukier i wypije kompot. Narobi przy tym niesamowitego bałaganu, hałasu i takiego hurkotu, że postawią wszystkich na nogi. Znam przypadek, gdy w ciągu nocy zrujnowały zawartość kuchennego kredensu. Co prawda po przestępstwie wykazały tygodniową skruchę i umiar, ale szkody były dotkliwe. I tu pozwolę sobie wrócić do obserwacji popielic w komfortowych warunkach. Jedna rodzina popielic zamieszkała w piwnicy domku pod lasem. Ocieplone rury centralnego ogrzewania traktowały jak wygodne kładki. Za kotłem gazowym skleciły gniazdo. W połowie lata młode wraz z rodzicami buszowały po całym domu. Filmowałem je na wyciągnięcie ręki podczas wieczornych spacerów. Kohabitacja popielic i właścicieli domku była niczym nie zakłócona od momentu, gdy poręczyłem za nie, iż nie przegryzą kabli, rur. Jeśli dobrze zabezpieczyć zapasy, to szkody będą akceptowalne. Następna rodzina była stałymi rezydentami kuchni. Tu było już trochę gorzej. Zrzucały zawartość półek. Harcowały po stole. Gdy zablokowałem im wejścia do części pomieszczeń, zapanował pokój. Popielice miały do dyspozycji puste poddasze i taras. Przy okazji założyłem dużą galerię zdjęć popielic na kuchennym tle. I to było dobre.

Niekiedy przeprowadzka kończy się fatalnie, jeśli ludzie potraktują nocnych gości jak zwyczajne myszy. Trutka, druciana gilotynka i tym podobne urządzenia.

Odwiedziny zawsze wesołych urwisów kończą się jesienią, kiedy otłuszczone popielice zapadają w głęboki sen. Opuszczały gromadnie letnie kwatery. W zimowy sen zapadały w dziuplach i skrzynkach lęgowych dla ptaków. Biologia hibernacji wymaga, by zewnętrzna temperatura była niżej zera, na co w zamieszkanych i ogrzewanych pomieszczeniach nie mogły liczyć. Ważą wówczas o połowę więcej niż wiosną i przypominają krągłego grubaska. Zasypiają zwinięte w kłębek z łapkami przytulonymi do pyszczka i nakryte puszystym ogonkiem niczym ciepłą pierzynką. Gdyby w takim stanie zmierzyć im temperaturę, to termometr pokazałby ledwo kilka stopni wyżej zera. Serce pracuje leniwie, a przerwa pomiędzy oddechami wydłuża się do dwóch, trzech kwadransów. Zwierzak powoli spala zapasy nagromadzonego tłuszczu i w takim stanie czeka następnej wiosny.

Uczestniczyłem też w eksmisji popielic. Nie sprawiły żadnego kłopotu. Mało tego, nikt z właścicieli nowego domu nie miał nic przeciw obecności sympatycznych sublokatorów. Poddasze, gdzie rodzina popielic mieszkała przez całe lato, miało zostać zabudowane gipsowymi płytami. Gdyby zostały na zimę w ociepleniu z wełny mineralnej, mogły marnie skończyć zamknięte na amen w konstrukcji dachu. Zaczęła się zabawa. Najpierw dwie klatki po kanarkach zamieniliśmy w wymyślne pułapki zamykane przy pomocy długiego sznurka. Wedle mądrych książek należało wsypać do środka garść orzechów laskowych. Pociągnąć za sznurek w odpowiednim momencie i wynieść więźniów daleko do lasu.

Łatwo napisać, ciężko wykonać. Popielice nawykły do strąków rosnących tuż obok akacji i mimo wysypania orzechowych ścieżek z kilku miejsc wprost od klatek nie dawały się namówić na wejście. Nie pomogły też najsłodsze jabłuszka i śliwki. Doszło do zabawnych sytuacji, kiedy na wpół oswojone zwierzaki przybiegały do samych rąk, obwąchiwały trzymane w palcach smakołyki i … bez pośpiechu odchodziły. Poskutkowała dopiero gotowa mieszanka bakalii. Banany, rodzynki, migdały i figi. Cztery dorosłe zwierzaki wróciły do bukowego lasu. Pewnie myślicie, że właściciele domu odetchnęli z ulgą. Gdzie tam. Przywykli do widoku sympatycznych zwierzaków spacerujących po dachu i okiennych parapetach. I przyklejonych do szyb sympatycznych pyszczków. Już za nimi tęsknią i gdy budowa wreszcie się zakończy, przyjmą popielice z otwartymi rękoma.

Do najdziwniejszych i bynajmniej nie postnych przysmaków, jakie trafiały na stół Rzymian, należały popielice. Dzisiejszych przyrodników pomysł zjadania rzadkiego i chronionego prawem zwierzątka na pewno oburzy, zaś zwyczajnego człowieka zadziwi. Jak można pozbawić życia tak sympatycznego stwora? Utuczona popielica waży dwieście gramów. Z ogonkiem i futrem. Ile mogło zostać po wypatroszeniu? Zanim zwierzątko trafiło na wystawną ucztę, trzymano je w glinianym naczyniu silnie ograniczającym ruch. I starannie tuczono. Po nadzianiu licznymi przyprawami i uduszeniu w miodzie, serwowano jako główne danie biesiady. Niestety, by poczuć smak, trzeba było pozbawić życia całe krocie.

Nic więc dziwnego, że w rozległym imperium stały się gatunkiem szalenie rzadkim. Rzymianie zeszli ze sceny w najbardziej odpowiednim dla popielic momencie zostawiając po sobie łacinę, prawodawstwo i wiele zabytków. Popielice odetchnęły z ulgą, choć nadal mają kłopoty. I to bardzo poważne. Wpierw zaszkodziła im trzebież pradawnych lasów. W XX wieku stosowana bez umiaru rolnicza chemia dodatkowo zdziesiątkowała pilchowate. Od lat nikt nie widział u nas żołędnicy. Prawdopodobnie wymarła. Żołędnice i orzesznice stały się zoologicznym rarytasem. Koszatki częściej można kupić w zoologicznych sklepach, niż zobaczyć w naturze. Programy czynnej ochrony są kosztowne i zawodne. Jedynie popielice dzięki tolerancji właścicieli leśnych domów mają się znakomicie.

Grzegorz Tabasz

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.