Szewach Weiss: Mamy prawo żyć obok siebie mimo stereotypów

Czytaj dalej
Łukasz Winczura

Szewach Weiss: Mamy prawo żyć obok siebie mimo stereotypów

Łukasz Winczura

O pamięci, przyszłości, stereotypach i poczuciu humoru. Niepublikowany wywiad z byłym ambasadorem Izraela w Polsce. Szewach Weiss zmarł 3 lutego w Tel Awiwie

Panie ambasadorze, judaizm z XX wieku wyszedł okaleczony tragedią Shoah i holokaustu. Na ile te stygmaty, ślady tragicznych doświadczeń lat czterdziestych ubiegłego stulecia odcisnęły się na mentalności Żydów w wieku XXI i na ile będą one determinowały ich charakter czy styl zachowania co najmniej w najbliższych dekadach?

XXI wiek albo trzecie millennium - to jest bardzo ciekawa data. Ale życie idzie dalej. Identyczną odpowiedź mógłbym dać na przykład w 1987 roku i dzisiaj. Bo historia dzieli się inaczej. Dla nas wygodniej jest powiedzieć: ten czy drugi wiek, pierwsze millennium, drugie millennium. A mówiąc o tym okaleczeniu. Rzeczywiście, jesteśmy zranionym narodem, który stracił nie tylko swoją trzecią część - nie tylko sześć milionów spośród osiemnastu milionów Żydów, którzy żyli w 1939 roku - ale stracił prawie całą cywilizację żydowską w Europie. To jest otwarta rana, która nie wygoi się nigdy. Ale są czasy, że w atmosferze tragedii poranionych ci ludzie mają w sobie jakąś odnowioną potęgę i stają się mocarstwem duchowym. Bo po tym wszystkim, co się stało, mówiąc teraz z perspektywy historycznej, powstało państwo Izrael - pierwsza państwowość po dwóch tysiącach lat, powstało państwo demokratyczne. Bardzo dużo Żydów wróciło do swojej odnowionej ojczyzny. Przed II wojną światową w Syjonie było nas może czterysta tysięcy, a dzisiaj jest nas pięć i pół miliona. Ale rana jest otwarta, bolesna, nasze życie jest smutne, bo żyjemy cały czas z pamięcią. Najważniejsze uroczystości państwowe i narodowe są związane z holokaustem, z zagładą. Ale wracając do kalendarza, mniej więcej z początkiem maja mamy uroczystości związane z holokaustem, zaś tydzień później - dzień niepodległości. To jedna strona. Ale pan pytał o ten problem, używając słowa judaizm - jak wygląda religia i teologia żydowska po Oświęcimiu, Treblince, Bełżcu, Chełmie, Dachau… To jest skomplikowana sprawa. Te pytania: gdzie był Bóg i dlaczego nam nie pomógł. Wracamy do takich podstawowych spraw jak grzech i kara. Ale przecież Niemcy zabijali wszystkich, nawet takie dzieci, które jeszcze nie popełniały grzechów. Czy to jest kara kolektywna? Jeżeli tak, to za co? Kolejne pytanie: jeżeli Bóg nas opuścił, to czemu po tym wszystkim mamy wracać do Boga? I była część z tych uratowanych, pochodząca z religijnych rodzin i domów, która postanowiła więcej do Boga nie wracać. Ten Bóg nie jest nasz - mówili. Ale większość, ponieważ była bardziej religijna, postanowiła zostać nadal przy wierze. Stąd rozwijały się rozmaite nurty filozoficzne i teologiczne, próbujące odpowiadać na pytanie, czy ta kara się nam należała. Odpowiadano różnie, szukając odpowiedzi w Starym Testamencie. Na przykład, że nie wiemy, jaki rachunek prowadzi Bóg z ludźmi i ze światem. On ma jakiś swój rachunek. Jaki? A, tego już nie wiemy. Albo inaczej - zadajemy pytania, dlaczego, i czekamy na odpowiedź. Mówiono też o tym, że człowiek, Żyd powinien być religijny i związany z naszym Bogiem zawsze - nawet wtedy, kiedy nie czuje Boskiej pomocy; więcej - nawet jeśli czuje się zdradzony. Nie można oddzielić metafizyki od fizyki. I to jest bardzo ciekawe zjawisko, bo do dzisiaj mamy bardzo wielu religijnych Żydów po tym wszystkim, po Oświęcimiu. Nie wiem, ilu spośród nich żyje w Polsce, bo nie znam dokładnych szacunków. Jest ich w każdym razie bardzo mało. Między nimi są tacy, którzy są pobożni, są tacy, którzy się zasymilowali, są tacy, którzy raz na rok przychodzą do synagogi, albo tacy, którzy w ogóle nie przychodzą do synagogi. Ale pytanie o żydostwo jest nieodłącznie związane z religią, bo nasza narodowość jest związana, zintegrowana z religią. Jak to wygląda w dalszym ciągu po Oświęcimiu? Tak, że jednak cały czas wierzymy w tego samego Boga.

Wspomniał pan o państwie Izrael. Tym niemniej większość Żydów żyje w diasporach. Czy w związku z tym Żydzi są skazani na życie w rozproszeniu?

Ciekawe pytanie. Z tradycyjnego, religijnego punktu widzenia - tak. Mamy takie określenie: eved Adonai. Adonai - to Bóg, eved znaczy niewolnik. My poświęcamy całe nasze życie dla Boga i kręcimy się po całym świecie jako posłowie Boży. I nasze cierpienie jest związane z tą służbą. Cierpienie, tragedia są integralnie związane z naszym życiem i z tym niewolnictwem religijnym, bo wtedy czujemy Boga. Możemy tylko pytać, kiedy wrócimy do naszego domu, do ojczyzny, kiedy skończymy tę misję, służbę, ile lat będzie trwała ta kadencja, czy będzie ona trwała wiecznie? Czy zawsze będziemy cierpieć jedną zagładę, drugą zagładę, pogrom, likwidację, selekcję? Ortodoksi odpowiadają: Będzie to trwało dopóty, dopóki nie przyjdzie Mesjasz. My czekamy na Mesjasza. Wy, chrześcijanie, już mieliście Mesjasza, Żyda. My jeszcze nie, my czekamy na Niego. Jak przyjdzie Mesjasz, to nastaną dni wyzwolenia - jimejg ulah po hebrajsku. Wtedy wrócimy do Syjonu, do Jerozolimy. Ale nie tylko my. Bo napisane jest w Starym Testamencie wajin haru elaf kol ha goim - inne narody też przyjdą z nami. Tam będzie światło - Jerozolima będzie światłem świata. Dla nas i innych. Dlatego dla ortodoksów syjonizm jest, powiedziałbym, protestem przeciwko Bogu. Oni nie są syjonistami, ale część z nich wyjechała do Syjonu, bo tam powinni być Żydzi pobożni. Potrzebujemy w państwie Izrael modlących się Żydów, którzy prosiliby Boga o Mesjasza, na którego czekamy. Bo Ziemia Święta i Święte Miasto, czyli Jerozolima, są bliższe Bogu. Stamtąd jest bliżej do Boga niż z diaspory. Ale w diasporze żyje także bardzo dużo Żydów niepobożnych, niereligijnych. Nawet większość.

Czy da się powiedzieć, jak to wygląda statystycznie?

Naród żydowski liczy około 10-13 milionów Żydów, ale ile dokładnie, nie wiadomo, bo nie wszędzie prowadzi się dokładne statystyki. W Polsce nieoficjalnie mamy 1001 Żydów, ale wiemy, że może być ich nawet 8 tysięcy. Oni są religijni. Ale to już jest związane z inną teorią. Że Żyd, jako człowiek należący do swojej religii, ma prawo żyć na całym świecie. I on może być dobrym Żydem, związanym z żydowskim narodem religijnie albo syjonistycznie. Jednak syjonista nie musi wyjeżdżać do Izraela. On ma swoje państwo, a co za tym idzie, lojalność i obywatelstwo. Ta sprawa jest bardzo wygodna w Stanach Zjednoczonych. Bo to jest nowa państwowość, nowy, integralny naród. Kim jest Amerykanin? Oto prezydent Kennedy pochodzi z Irlandii, Eisenhower miał rodzinne korzenie niemieckie, Kim Novak, aktorka, pochodzi z Polski, Frank Sinatra z Włoch, Henry Kissinger - to Żyd. I tak dalej. A w takim narodzie nie ma sprawy lojalności. My należymy do nowego kraju, do nowego narodu, ale każdy z nas ma prawo nie tylko należeć do innej religii, ale także do innej narodowości, mówiąc o historycznej biografii narodu. Przyszłość żydowska, codzienne życie żydowskie, mówienie o takiej czy innej synagodze. Naród amerykański to nowy naród. W Europie wygląda to inaczej, bo tu nie mamy takiego nowego narodu. To jest, powiedziałbym, globalizacja i prywatyzacja retrospektywna. Ale jednak prawdopodobnie połowa narodu żydowskiego żyje już dzisiaj w Izraelu.

A propos państwowości, czy są pokusy, by budować Nową Jerozolimę, na przykład w Stanach Zjednoczonych, gdzie ta diaspora jest najliczniejsza? Czy nie okaże się za kilkadziesiąt lat, że właśnie w Stanach będzie żyło najwięcej Żydów, nie zaś w Izraelu, nie w Jerozolimie?

W Stanach mamy już kilka miasteczek, które nazywają się Jerozolima czy Karmel. Ale ta Jerozolima, o której wszyscy myślimy, jest jedna na świecie. To Święte Miasto znajduje się na Bliskim Wschodzie, w Górach Judei. Ono jest jedyne i tak będzie dalej. Ale to także temat znanej dyskusji i dialogu prowadzonego między Żydami. Ten dialog można określić dychotomią: Jerozolima i Babilonia. Pierwsza nasza diaspora była w Babilonii. Część Żydów została tam, część wróciła do Jerozolimy. Ci, którzy zostali w Babilonii, napisali swój Talmud, tak zwany Talmud Babiloński - Talmud Babilu. Także ci, którzy pozostali w Jerozolimie, napisali swój Talmud - to jest poststarotestamentalny Talmud Jerozolimski - Talmud Jeruszalaim.

Który jest najczęściej studiowany?

Używamy i tego, i tego Talmudu. Zarówno w Izraelu, jak i w diasporze.

Bardzo pragmatycznie.

Bo to taki znany kompromis żydowski, związany z realizmem życia. Bo religia żydowska jest religią życia. To jest paradoksalne i surrealistyczne, że my, naród życia, naród kuchni, naród modlitwy, naród mający duże rodziny, dużo dzieci, wnuków i tyle praw związanych z życiem… A jednak nas mordują. Ale trzeba żyć. Dlatego kompromis jest potrzebny. Ale czy możliwe jest, że kiedyś zostanie stworzone inne państwo Izrael? Powiem coś może ciekawego. Zaczął pan rozmowę od sprawy holokaustu. Instytucja pamięci holokaustu - najważniejsze, pierwsze miejsce - istnieje w Jerozolimie. To Yad Vashem. Piętnaście lat temu diaspora żydowska w Stanach Zjednoczonych, która liczyła sześć milionów, a nas wtedy było w Izraelu dwa i pół miliona, postanowiła stworzyć Muzeum Pamięci Holocaustu w Waszyngtonie. I odżyła znowu ta dyskusja: Jerozolima - Babilon. Babilon jako przykład. Stany Zjednoczone to Babilon, każda diaspora to Babilon. I wtedy mówiono u nas w Izraelu, że to nie w porządku, chociaż istnieje związek z holokaustem i uratowano bardzo wielu Żydów, którzy przechodzili przez holokaust w Polsce, Niemczech, w Czechach, na Węgrzech, Litwie, Łotwie, w Estonii czy w innych krajach świata. Wszędzie, gdzie był holokaust, dziś żyją Żydzi. Czy to znaczy, że oni tworzą nową państwowość żydowską, na przykład w Stanach Zjednoczonych i zaczynają od solidarności wokół holokaustu, czy nie. To była ciekawa dyskusja. Takie pytanie istniało. Odpowiedziano na nie przecząco. My żyjemy tutaj, mamy własną pamięć, własną przeszłość, chcemy taką instytucję nie tylko dla nas, ale dla całego świata. Żeby nigdy się to nie powtórzyło, żeby nikt nie zapomniał. Bardzo prawdopodobne, że Izrael zostanie jedynym państwem i jedyną państwowością żydowską na świecie. Bo ci Żydzi, którzy żyją w diasporze, nie mają interesu tak grać swoją nową państwowością, bo wtedy tworzą się delikatne sprawy tak zwanej podwójnej lojalności - double loyality. A to już jest nieprzyjemne. Kiedy sądzili Polarda, naszego szpiega w Stanach Zjednoczonych, który już siedzi dwadzieścia lat po tym, jak został złapany na wynoszeniu z Pentagonu, gdzie pracował, jakichś dokumentów. Byli tacy w Stanach Zjednoczonych, którzy wówczas pisali właśnie o double loyality. Przecież - argumentowali - jego ojczyzną są Stany Zjednoczone, więc wydali na niego surowy wyrok i siedzi w więzieniu do dziś. Tak więc żaden Żyd żyjący w diasporze nie będzie miał interesu w tworzeniu nowej państwowości oprócz Izraela.

Czy wśród chasydów są takie poglądy, że Mesjasz przyjdzie w XXI wieku?

Są tacy Żydzi, którzy mieli swego rabina Lubawitscha. Ba, mówili o nim, że jest Mesjaszem. I wywiązała się dyskusja między ortodoksami, chasydami a tymi, którzy są przeciwko nim. Oni mówią, że ci drudzy to w ogóle nie są Żydzi. Jaki Mesjasz? - pytają. Nie ma takiego człowieka, który mógłby być Mesjaszem. Takie myślenie jest przeciw żydostwu - dodawali. Tak więc dyskusje istnieją. Kiedy przyjdzie? Mówią i piszą u nas, że Mesjasz przyjdzie po jakimś okrutnym nieszczęściu, wojnie. I ta wojna nazywa się Gog. Gog i Magog - są takie dwie siły walczące z nienawiścią, złem. Albo jakiś potop. I mieliśmy to. Także po holokauście byli ci, którzy czekali na Mesjasza, który już powinien przyjść, skoro tyle przeszliśmy. Ile ta tragedia ma jeszcze trwać, co jeszcze musimy przejść? Już koniec, to niewolnictwo powinno się skończyć. Ta kara powinna się skończyć - tak mówili. Powiedziałbym, że właściwie nie kara, ale służba, męczeństwo, ta męcząca służba. Ale, niestety, Mesjasz jeszcze nie przyszedł.

Czy religia dla dzisiejszych Żydów ma charakter nade wszystko kulturowy, łączący naród? Czy ten aspekt nie odziera religii z jej wymiaru sakralnego?

Zależy, co to znaczy być religijnym. Wracając do społeczeństwa izraelskiego albo każdego innego. Religijny może być ortodoks, który się modli dzień i noc, wysyła swoje dzieci do hejdel. Ortodoks nie używa nawet języka hebrajskiego na co dzień, bo to święty język, ale mówi w jidisz. Po hebrajsku tylko się modli. Taki ortodoks niby żyje w Izraelu, ale tak jakby w nim nie żył, bo nie chodzi na wybory, nie uczestniczy w życiu społecznym. Tylko czeka na Mesjasza. Ale religijny może być również syjonista - ci już nawet stworzyli swoją partię, budują kibuce, moszawy. Mówią: Czekamy na Mesjasza, ale pomożemy mu, żeby przyszedł. Religijnym może być i taki Żyd, który codziennie się nie modli, ale idzie do synagogi raz na tydzień. Są tacy, którzy idą do świątyni raz lub dwa razy do roku. Są tacy, którzy do synagogi idą tylko w Jom Kippur. Dalej są tacy, którzy nawet w Jom Kippur nie pokazują się w synagodze, ale ich synowie przechodzą obrzezanie. Ci rodzą się jako Żydzi i są chowani na cmentarzu żydowskim. Ich żydostwo ma tylko początek i koniec, ale bez środka. Są tacy z kolei, którzy jedzą koszerne dania. Jedzą glad koszer, czyli superkoszernie. Inni z kolei nie tkną się tylko wieprzowiny. Czy to jest sprawa duchowa, czy kulturowa, czy folklor - nie wiem. Każdy człowiek jest wolny, żyje w wolnym świecie i robi, co chce. Są tacy, którzy w piątek palą świece, ale są rodziny, w których żona jest gojką a mąż Żydem - każde idzie do swojej świątyni albo w sobotę idą do synagogi, zaś w niedzielę do kościoła. Tak więc, jak tu odpowiedzieć na pytanie, co to znaczy być religijnym Żydem? Szczerze mówiąc, wielu Żydów jest cały czas mocno związanych z religią. To jest bardzo po żydowsku. Zobrazuję to dowcipem Dżigala i Schumachera z Łodzi. Spotyka się dwóch Żydów i jeden mówi do drugiego: - Oj, mam straszne kłopoty. - Co się dzieje? - pyta przyjaciel. - Oj, mój syn, mój syn... - biadoli. - Co twój syn? - Oj, mój syn taki ateista, pisze książki przeciwko Bogu. - To módlmy się, żeby mu Bóg pomógł.

Jak będzie wyglądał dialog między religiami w XXI wieku. Weźmy pierwszy z brzegu przykład. Jerozolima - Miasto Pokoju, miasto trzech religii i kultur: chrześcijańskiej, żydowskiej i muzułmańskiej. Jak pan sobie wyobraża ten dialog w najbliższych latach?

Nie chcę być bezczelny, ale patrząc się perspektywicznie na rolę, którą miała religia w naszym codziennym życiu, w naszej i waszej historii, najwięcej wojen było związanych właśnie z religią. Niestety. I tak też, przykro to mówić, wygląda Jerozolima.

Tak też będzie wyglądała?

Mam nadzieję, że nie, trzeba to zmienić.

Spróbujmy zawęzić w takim razie rozmowę do sprawy dialogu chrześcijaństwa i judaizmu. Wielką wagę przykładał do tej sprawy zmarły niedawno Jan Paweł II. To nie tylko ta bezprecedensowa wizyta w synagodze rzymskiej, ale wielokrotne przypomnienia o przyjaźni między innymi z Jerzym Klugerem, to nazwanie Żydów „starszymi braćmi w wierze”. Gdyby pan miał scharakteryzować ten przełom, na jakie aspekty należałoby zwrócić uwagę i co jest na tyle ponadczasowego w tym dialogu, czego już nie da się odwrócić?

Mówiąc o dialogach, przypominam sobie kilka obrazów, a przede wszystkim jeden - Rembrandta van Rijna - o takiej dyskusji, niby dialogu, między rabinem i księdzem. Jest tyle mitów o tych dialogach. Na tym obrazie odmalowana była kłótnia. Rabin potrzebował wiele więcej fragmentów do przekonania księdza, że żydowska religia jest prawdziwą, a chrześcijaństwo jest neomesjanizem. I nie miał odwagi tego zrobić. To nie był dialog, to był taki bardzo obrażający trybunał na rynku… Tak to kiedyś wyglądało. Mówiąc szczerze, pierwszy prawdziwy nie tyle dialog, ile otwarcie serca między chrześcijaństwem, katolikami i Żydami to było podczas krótkiego pontyfikatu Jana XXIII, ale nade wszystko związane z Janem Pawłem II. To jest prawda, że nastąpiła dramatyczna zmiana. Co będzie dalej, nie wiem. Ale na pewno będzie ciąg dalszy, choćby z tego powodu, że cała sprawa należy już do political correctness. Benedykt XVI jako papież, ponieważ jest bardzo mocno związany z testamentem Jana Pawła II, jest Niemcem, jako dziecko związanym jednak z Hitlerjugend…

Ale on tam nie wstąpił dobrowolnie.

Oczywiście, może tak było. Nie można mieć pretensji do dziecka, które ma 10 czy 12 lat. Ale dokładnie wiedział, co to jest, wiedział, skąd wziął się faszyzm. Bez względu na to nowy papież nie może zmienić tej atmosfery dialogu chrześcijańsko-żydowskiego w negatywnym kierunku.

Czy niektórym Żydom może przeszkadzać fakt, że Benedykt XVI pochodzi z Niemiec?

A czy Polakom to będzie przeszkadzało? Jest pan pewny, że wszystkim Polakom nie będzie przeszkadzało, że następca Jana Pawła II jest z Niemiec?

Nie wiem.

Coś panu powiem. Pierwsza wizyta Helmuta Kohla w Izraelu. I pytanie, czy będzie mógł on złożyć wizytę w Knesecie - identyczne pytania zadawali także inni przywódcy niemieccy. Nasza odpowiedź była taka, że po niemiecku mówili Freud, Kafka, Heine. A oni byli Żydami. Język jest językiem, a to, co się stało i co było, to już inna sprawa. Ale każdy człowiek musi zrozumieć, że my jesteśmy bardzo mocno związani z tamtą tragedią, która się jednak zaczęła w Niemczech. Hitler został wybrany w Niemczech, rząd Hitlera w 1933 roku został wybrany przez większość Niemców. Zgoda, nie przez wszystkich. Jednak wielu Niemców było związanych z Hitlerem. Owszem, oni także ponieśli swoje ofiary - wielu niemieckich intelektualistów, socjalistów, komunistów zginęło na przykład w Dachau. Czy nam to będzie przeszkadzało? Benedykt XVI nie jest naszym papieżem. To papież katolików. Ale Jan Paweł II był naszym papieżem, bo był dobrym człowiekiem i był z Polski.

A może Benedykt XVI właśnie dlatego, że pochodzi z Niemiec, będzie czuł wewnętrzny imperatyw do tego, by ten dialog podtrzymywać, choćby w imię pojednania?

Prawdopodobnie tak to będzie wyglądało, chociaż ja nie posiadam rentgena duchowego do prześwietlania cudzego serca. Może to wyjdzie z serca. Chcemy mu dać szansę.

Czy nowy papież będzie mógł przyjechać do Izraela po to, by nawiedzić najświętsze dla chrześcijaństwa miejsca?

W tym przypadku to nie rządy zapraszają. Takie pielgrzymki są inicjatywą papieża. A taka inicjatywa, wydaje mi się, ze strony Benedykta XVI będzie. Może nie od razu, ale za jakiś czas, owszem. Wtedy, oczywiście, ugościmy Benedykta jako przywódcę katolików na świecie, jako papieża. Bo siedząc na tronie świętego Piotra, Joseph Ratzinger jest ponadnarodowy. A jeśli już mówimy o nowym papieżu. To co prawda jest sprawa przede wszystkim katolików, ale jednak to także sprawa światowa. Bo cały świat się tym interesuje. Podkreślam jeszcze raz. Na całym świecie, ale przede wszystkim w Europie, nie ma przyszłości bez przeszłości. My to dzielimy kalendarzowo i chronologicznie: ten wiek, ta epoka, ta dekada. Jednak zawsze żyjemy z pamięcią. Pamięć to jest nasza siła i nasze mocarstwo. Ale pamięcią jest także nasze sumienie. A propos nowego papieża, to jest może paradoks historii, że młody człowiek, pochodzący z Bawarii, jako dziecko należał o Hitlerjugend, bo został tam siłą wcielony. Szczególnie istotne jest to, że miało to miejsce w Bawarii, gdzie Hitler był uwielbiany, bo jego pierwsze powstanie było w Monachium. Joseph Ratzinger wyrósł i miał ciekawą karierę religijną, bo przez tyle lat pracował obok i z Janem Pawłem II. Kierunek dialogu zawsze będzie ten sam i jeżeli tak się stanie, to bardzo dobrze. A dodając do tego plecak - czy mówiąc z niemiecka i po galicyjsku rugzak - osobistej biografii i wiedzy Benedykta XVI… Proszę sobie przypomnieć biografię Jana Pawła II, który pamiętał, co działo się w Polsce podczas wojny, gdy stracił swoich przyjaciół Żydów ze swojej klasy i nigdy o tym nie zapomniał. Dlatego, że ich nie ma, to my powinniśmy zmieniać świat. „Nigdy nie!” - powtarzać. A może papież Niemiec doda swoją interpretację tego „Nigdy nie!”. Mamy takich Niemców, na przykład Joschka Fischer. On, jako minister spraw zagranicznych, z otwartym sercem cały czas czuje, że na jego sumieniu ciąży odpowiedzialność jego rodaków. Nie jego, bo on urodził się po wojnie. Naród niemiecki ma specjalną odpowiedzialność, mówiąc o realizowaniu tego hasła: „Nigdy nie!”.

Na koniec o relacjach Polacy - Żydzi. Z jednej strony mamy stereotyp antysemityzmu polskiego, ale jednocześnie pamięć o wspólnym życiu, przez setki lat żyliśmy obok siebie. Czy w XXI wieku będziemy się karmili stereotypami?

Nie jestem naiwny. Zawsze będą stereotypy. Sprawa jest związana z kulturą i cywilizacją demokratyczną. Konflikt istnieje, ale powinniśmy żyć obok siebie z konfliktami, mieć prawo być innym i stworzyć łagodny, pokojowy, niewojenny mechanizm, żeby ten dialog istniał. Nawet obok stereotypów, ale żeby istniał, i żeby żyć tak, aby jeden nie zabijał drugiego i nie przeszkadzał innemu. Nie wierzę wcale, że można zmienić naturę ludzką, gdy mówimy o stereotypach. To nie tylko między Polakami. Ten z miasta, ten ze wsi. Ten Polak, ten też Polak, ale „nie mój Polak”. Tak często mówimy „sami swoi”, ale nigdy nie ma „samych swoich”. Niemiec to fryc, Żyd ma długi nos. A jak Yves Montand popatrzy się w lustro, też ma długi nos - francuski, choć jego żona jest Żydówką. Stereotypów nie zmienimy. W tym wszystkim też potrzebny jest humor. Humor, ale jednocześnie także wychowywanie przeciw stereotypom. Kiedy pierwszy raz przyjechałem do Polski, zapamiętałem takie graffiti: „Kwaśniewski to Żyd”. A potem ktoś niżej dopisał „No to co. Rasista”. I to jest odpowiedź.

Wywiad przeprowadzony w 2005 roku

Łukasz Winczura

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.