Szeptuchy. Joanna Sitko: "Przy nich odczuwa się spokój, wyciszenie" (zdjęcia)

Czytaj dalej
Fot. Joanna Sitko
Diana Krasowska

Szeptuchy. Joanna Sitko: "Przy nich odczuwa się spokój, wyciszenie" (zdjęcia)

Diana Krasowska

Od wioski do wioski. Szukała znachorek. By pokazać magię świata, do którego wkraczamy, gdy szukamy pomocy, gdy szeptucha wydaje się ostatnią deską ratunku. O tym jest wystawa Joanny Sitko.

Moja prababcia była szeptuchą - zaczyna swoją opowieść Joanna Sitko. - Zmarła, kiedy byłam jeszcze małą dziewczynką, więc widziałam ją zaledwie kilka razy w życiu. Niewiele z tego pamiętam, jednak wzbudziło to we mnie wielką ciekawość tego niezwykłego świata.

Joanna Sitko ma 33 lata. Urodziła się w Augustowie, ale sporą cześć życia spędziła w Białymstoku, skąd pochodzi jej rodzina. Potem był Toruń. Studia. Na Wydziale Akademii Sztuk Pięknych. Całych jedenaście lat poza Podlasiem.

Szeptuchy. Joanna Sitko: "Przy nich odczuwa się spokój, wyciszenie" (zdjęcia)
Joanna Sitko Joanna Sitko podczas obrzędu uzdrawiania modlitwą u podlaskiej szeptuchy.

- Może dlatego postanowiłam zmierzyć się z mistycyzmem miejsca, gdzie sięgają moje korzenie, skrawkami wspomnień szeptu, rytuału zamawiania oraz ludzi, którzy do prababci przychodzili po pomoc. Chciałam poznać szeptuchę - podkreśla dobitnie artystka.

Tropem Szeptuchy

- Moja prababcia pochodziła z Sejn. Leczyła. Szeptała modlitwę, pluła na ranę, na jakieś chore miejsce. Pamiętam jeszcze, że zawsze pytała o imię osoby, której pomagała. Chowała ikonę za zasłonę - przypomina sobie pojedyncze sceny z dzieciństwa Joanna.

Nie potrafiła ich zrozumieć. Przez lata te obrazy nie dawały jej spokoju. Musiała poszukać odpowiedzi. W poszukiwaniu szeptuch wybrała się w podróż po podlaskich wioseczkach.

- Po prostu wsiedliśmy w samochód i ruszyliśmy w stronę Hajnówki. Rozmawialiśmy. Pytaliśmy o miejscowe znachorki. I tak od wioski do wioski - wspomina kobieta, która w tę sentymentalną podróż wybrała się z partnerem. - Ludzie opowiadali o cudach. O uzdrowieniach. Mówili, że ta pani im pomogła na to, ta pomogła na coś innego, inna uleczyła sąsiadkę - dodaje.

Szeptuchy. Joanna Sitko: "Przy nich odczuwa się spokój, wyciszenie" (zdjęcia)
Joanna Sitko Zdjęcie rzeźby woskowej, obrazującej chorobę - „kołtun”

Bała się, że nie odnajdzie znachorek, a na pewno nie będzie to takie proste. Okazało się jednak, że w tamtej okolicy szeptuchę można spotkać w co trzeciej czy czwartej wiosce.

- Same kobiety. Chociaż słyszeliśmy też o jednym mężczyźnie, który robi zamowy, jak mu się wodę przyniesie - opowiada artystka. - Ale nie udało się nam z nim spotkać. Żałuję...

Joannie Sitko udało się dotrzeć do pięciu podlaskich znachorek. Chociaż przyznaje, że z pewnością znalazłaby takich osób więcej. Jednak nie to było jej celem.

- Po prostu chciałam się zetknąć z tym zjawiskiem, żeby w jakiś sposób móc to odzwierciedlić w swojej twórczości. Nie chciałam też odwiedzać popularnych szeptuch - takich jak ta pani z Orli - zależało mi na tym, żeby spotkać te mniej znane, które zajmują się tym nawet od czasu do czasu - wyjaśnia.

Niezwykłe spotkania

- To są bardzo ciepłe kobiety, to od razu się wyczuwa. Bije od nich pozytywna energia - opowiada o spotkaniach ze znachorkami Joanna. - Są to osoby starsze. Wszystkie były po 60-tce, niektóre myślę, że nawet po 80-tce. Często żyją samotnie. Tylko jedna z nich mieszka z mężem. Każda ma inny zbiór modlitw. Takie modlitwy przekazywane są z pokolenia na pokolenie albo przez jakieś inne osoby z wioski. Mają też różne metody leczenia - dodaje.

Jedna z napotkanych przez nią kobiet leczyła za pomocą popiołu.

- Z pieca wyjmuje się popiół i nasypuje do szklanki, na to nakłada się lnianą szmatkę, odmawia modlitwę i taką szklanką „krąży się” po ciele. Po modlitwie stawia się ją i jeżeli w popiele są jakieś duże „wyrwy”, to oznacza, że choroba jest ciężka i wtedy trzeba przyjść jeszcze raz. Każde ułożenie popiołu coś innego oznacza - wyjaśnia Joanna Sitko.

Innym sposobem leczenia, z którym się spotkała, jest palenie nad głową lnianej pakuły.

- Nakłada się chustę lnianą, robi się kulkę z lnu i tę pakułę się podpala. Wszystko zależy od tego, jak się ona spali - czy ta pakuła odleci, czy się nie spali albo spali się i zostanie sam popiół - to właśnie świadczy o chorobie - opisuje swoje spotkania z szeptuchami artystka.

Szeptuchy. Joanna Sitko: "Przy nich odczuwa się spokój, wyciszenie" (zdjęcia)
Joanna Sitko

Każdy taki obrzęd trwał około kilkunastu minut, a u jednej - nawet blisko godzinę. Czasami zdarzało się, że trzeba było go jednak kontynuować przez jakiś czas po wizycie.

- U jednej dostałam wodę, którą miałam pić przez kilka dni. Czasem też dają inne produkty, na przykład chleb czy herbatniki. To polega na tym, że ten szept, tę modlitwę kieruje się właśnie w ten produkt spożywczy. Później je się go przez kilka dni, ale to nie jest tak, że wychodzisz i od razu cały zjadasz. Na to jest wyznaczony czas - wyjaśnia Sitko.

Co ciekawe, znachorki chętniej dzieliły się tym, co mają, niż same oczekiwały od gości wynagrodzenia za poświęcony czas i udzieloną pomoc. Żadna z nich nie pobierała za swoje usługi pieniędzy.

Wyjaśnia jednak, że dla tych kobiet, które samotnie mieszkają w małych wioseczkach, już sama rozmowa i to, że ktoś je odwiedził, były bardzo cenne i sprawiały im ogromną radość.

- Dla nich to jakiś swego rodzaju dar i w zamian dają coś od siebie - podkreśla. - Nie spotkałam się z szeptuchami, które były negatywnie nastawione czy złośliwe. Przy nich odczuwa się spokój, wyciszenie.

Artystka przyznaje, że te spotkania były niezwykłym przeżyciem. A refleksje z odwiedzin w tym magicznym świecie zawarła w przygotowanej przez siebie ekspozycji.

Magia w sztuce

Właśnie zdjęcia zrobione podczas spotkań artystki z uzdrowicielkami stanowią pierwszą z czterech części wystawy „Zły duchu, nie budź człowieka”. Ich wykonanie wcale nie było takie łatwe, jak się wydaje.

- Znachorki niechętnie podchodziły do tego, bo one nie chcą być znane, nie chcą, by o nich mówić - wyjaśnia bohaterka naszego tekstu. - Mówiły „Ja taka nieuczesana, brzydko wyjdę”, gdy pytałam, czy mogę zrobić zdjęcia. Ale gdy chciałam udokumentować na fotografii na przykład pakułę, to wtedy problemu nie było.

Artystce udało się zgromadzić dosyć obszerną dokumentację obrządków uzdrawiania. Wszystkie zdjęcia są czarno-białe. Uzupełnieniem fotografii jest fragment nagrania wypowiadanych podczas „szeptu” modlitw.

Ważnym elementem wykorzystywanym w medycynie ludowej są rośliny i to właśnie one zostały zaprezentowane w drugiej części ekspozycji - na fotografii kirlianowskiej, dzięki której można badać aurę.

- Do obiektu (np. rośliny - przyp. aut.) podłącza się napięcie elektryczne i wtedy obiekt emituje aurę. Każdy z obiektów ma zupełnie inną aurę. Jeśli chodzi o obraz, na którym mamy liść, to aura promieniuje z niego wzdłuż krawędzi. Emanuje wieloma kolorami. To też zależy od jego kształtu, od tego, kiedy został zerwany, czy jest świeży, czy trochę podsuszony - wyjaśnia Sitko.

Była to jej pierwsza próba stworzenia fotografii kirlianowskiej. W swojej pracy użyła siedmiu najczęściej wykorzystywanych przez szeptuchy roślin. Są to m.in. mech, który zdjęty z krzyża leczy przestrach; babka, którą stosuje się miejscowo na opuchliznę czy sosna, której pyłek kwiatowy leczy różę (wysypka, zaczerwienienie i opuchlizną na skórze), ale też jaskółcze ziele czy mięta. No i chleb.

Co ciekawe, przedstawia też - za pomocą sztuki - wyobrażenie samych chorób, których leczeniem zajmują się znachorki.

- To jest charakterystyczne w medycynie ludowej, że wszystkie choroby są istotami - wyjaśnia 33-latka. - Nie jest to przedmiot, jakaś narośl, czy też część człowieka. Przybierają one postać ludzką i ludzkie cechy. To jest istota, istota wredna, chytra, przebiegła, która jakby tkwi w człowieku. Wystarczy ją w jakiś sposób naruszyć i zaczyna wychodzić na wierzch, a wtedy przybiera różne kształty - dodaje.

Także ten „zły duch” występujący w słowach modlitw szeptuch jest rozumiany jako choroba. Aby go zobrazować, posłużyła się rzeźbą z wosku. Wykorzystany do tego materiał, czyli wosk, także nie jest bez znaczenia - używany jest w medycynie ludowej. Służy do rozpoznawania tego, jaka choroba atakuje człowieka. Często leje się wosk nad głową i po kształcie wylanego wosku można ocenić, co danej osobie dolega.

Joanna Sitko przygotowała dwie rzeźby obrazujące choroby. Pierwsza z nich to hryź, który odnosi się do przepuklin oraz guzów nieowrzodzonych.

- Ta choroba wyłazi poprzez gryzienie od środka. Na zewnątrz pokazuje się w kształcie guza -wyjaśnia kobieta.

Natomiast druga z zaprezentowanych chorób to kołtun, czyli pęk sklejony włosów. Ta dolegliwość może dopaść człowieka znienacka i pod byle pretekstem.

Ostatnim elementem, który pokazała artystka w ramach tej wystawy, jest hologram.

- Przedstawia on palącą się pakułę - wyjaśnia. - Wykorzystałam tutaj ten element z medycyny ludowej, którym jest lniana zbita kulka, którą się pali i ona odlatuje. Pokazana jest w formie hologramu, bo dzięki temu mamy wrażenie przestrzenności.

Projekt powstawał przez cały ubiegły rok w ramach stypendium Urzędu Marszałkowskiego Województwa Podlaskiego.

- Najwięcej czasu zawsze zajmuje myślenie twórcze, podejmowanie próby - wyjaśnia artystka.

Efekty pracy można podziwiać do 3 lutego w Pracowni R5 przy ul. Raginisa 5 w Białymstoku. Ciekawi magicznej strony Podlasia mogą dzwonić pod numer 600 280 078 i umawiać się na zwiedzanie tej wystawy.

Diana Krasowska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.