Strajk nauczycieli. Lekcja oświaty polskiej

Czytaj dalej
Fot. Polska Press
Marta Laszewicz-Iwaniuk

Strajk nauczycieli. Lekcja oświaty polskiej

Marta Laszewicz-Iwaniuk

Podcina się nam skrzydła i demotywuje. Traktuje się nas jak towar w sklepie na półkach, który można przełożyć. Tak o reformie oświaty mówią nauczyciele. W Białymstoku do strajku przystąpiło 46 placówek.

W naszej szkole trzech z siedmiu biologów jest do zwolnienia. Problem jest też z nauczycielami języka polskiego, matematyki czy nauczania początkowego, bo zmienia się rejonizacja - mówi nauczycielka biologii z białostockiego gimnazjum.

- Tak robią wszyscy, którzy mogą gdzieś odejść. Niektórzy rezygnują już teraz - opowiada nauczycielka biologii.

Krótko mówiąc: ratuj się kto może, bo statek tonie. Ale nauczyciele używają innego porównania.

- Budujemy teraz nowy dom. Nie dlatego, że poprzedni spłonął, ale dlatego, że według kogoś był brzydki. Bez podania konkretnych przyczyn. Plany robimy szybko, bez konsultacji z domownikami. Jeśli dom będzie zły, a prawdopodobnie będzie, to można go jeszcze przerobić. Albo dysfunkcyjnie w nim mieszkać - mówi nauczycielka.

W ten sposób sytuację szkolnictwa widzą strajkujący w piątek nauczyciele. W wielu szkołach w całej Polsce nie było lekcji, ale uczniowie mieli zapewnioną opiekę.

- Będziemy monitorować czy dyrekcja wywiązała się ze swoich obowiązków - mówi Jadwiga Mariola Szczypiń, podlaski kurator oświaty.

W Białymstoku do akcji przyłączyło się 46 placówek. Strajkowały wszystkie publiczne gimnazja oprócz PG nr 16 i PG nr 4. To ostatnie jako jedyne w Białymstoku będzie wygaszone, czyli nie zostanie przekształcone ani w podstawówkę , ani w liceum.

- Ale do protestu przyłączyły się też szkoły podstawowe, ponadgimnazjalne i specjalne, np. SP nr 2, SP nr 46, ZS nr 1, ZS nr 5, ZS nr 11 itd. - wymienia Maria Goroszkiewicz-Mieszalska, prezes białostockiego Związku Nauczycielstwa Polskiego.

Związkowcy nie chcą szybkich zmian. Boją się o przyszłość oświaty. Nie chcą zwolnień. - Strajk to ostatni etap naszego sporu zbiorowego. Pani minister obiecywała, że do 2020 roku, bo tyle czasu obejmie reforma, nie będzie zwolnień nauczycieli. Tego się domagamy - mówi Andrzej Uścinowicz, wiceprezes białostockiego ZNP.

Bo nauczyciele przewidują, że takie obietnice są nierealne.

A jeśli wszyscy będą pracować, to nie w pełnym wymiarze godzin.

- Nie chodzi o to, żeby nauczyciel spędzał tylko 2-3 godziny przy tablicy i zarabiał 300 zł brutto. To nasz kolejny postulat - mówi Mariusz Uścinowicz.

Nauczyciele żądają też podwyżek. Nie satysfakcjonują ich te obiecane przez panią minister. - Są śmieszne - komentuje Mariusz Uścinowicz. - Wychodzi, że dostaniemy 20-40 zł na rękę więcej w zależności od awansu zawodowego. Minimalne wynagrodzenie w kraju wynosi 2000 zł brutto, a nauczyciel, mimo że wykonuje zawód zaufania publicznego, zarabia na początku swojej ścieżki zawodowej 1500-1600 zł brutto - oburza się Mariusz Uścinowicz.

- W porównaniu do trudu, jaki wkładamy w swoją pracę to stanowczo za mało - ocenia nauczycielka ze świetlicy w jednej z białostockich podstawówek.

Pieniądze to jedno. Ale najważniejszym, i zarazem ostatnim postulatem nauczycieli, są tzw. nowe ramówki. Czyli dokumenty, które mówią czego mają od września uczyć nauczyciele.

- Nic się nie zmieniło od 1999 roku, kiedy gimnazja wchodziły. No, może okładki podręczników będą inne - mówi biolożka.

- Mamy doświadczenia z przeszłości, które pokazują, że zwolnienia były. Mimo wcześniejszych obietnic - mówi nauczycielka edukacji wczesnoszkolnej.

Według protestujących nie da się zmienić całego szkolnictwa w tak krótkim czasie.

- Mamy nadzieję, że otworzymy oczy rządzącym i może uda się chociaż trochę z reformą przystopować. Na przykład zacząć od pierwszych klas szkół podstawowych - zastanawia się biolożka.

Bo reforma wprowadza w życie nauczycieli wiele zmian.

- I podcina skrzydła, i demotywuje - mówi Mariusz Sokołowski.

- Traktuje się nas jak towar w sklepie na półkach - żali się biolożka.

Ale dodaje, że nauczyciele sobie z tym wszystkim poradzą. Przekwalifikują się, dostosują do nowej podstawy programowej i będą jeździć ze szkoły do szkoły, żeby pracować na pełen etat.

- Mogą sobie nie poradzić tylko z tym, co reforma funduje, czyli z niepewnością - czy będę miała pracę, czy koleżanka będzie miała, kto jest lepszy, kto gorszy. To nie jest zdrowa sytuacja, jeśli skłóca się środowisko. Komuś się zabiera, komuś się nie zabiera - mówi biolożka.

Ale kuratorium zapewnia, że pracy nie zabraknie. A pieniądze też się znajdą. - Należy zaczekać do kwietnia, kiedy pani minister przedstawi harmonogram wprowadzania podwyżek - mówi Jadwiga Mariola Szczypiń.

I dodaje, że w całym zamieszaniu nie chodzi o reformę edukacji. Bo na jej cofnięcie jest już za późno. - Chodzi o polityczny spór pana Sławomira Broniarza, szefa ZNP - mówi kuratorka.

Do jej zdania przychyla się Solidarność Oświatowa. - ZNP chce strajkiem zaistnieć na rynku oświatowym, bo nie dostał się do Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych - mówi Agnieszka Rzeszewska, przewodnicząca białostockich struktur związku.

Ale nie wszyscy nauczyciele strajkowali. Ci, którzy się wyłamali zapewniają jednak, że strajk nie dzieli środowiska. Dzieli to, co stanie się przed zakończeniem roku szkolnego. Wtedy będzie wiadomo, kto zostanie zwolniony.

Marta Laszewicz-Iwaniuk

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.