Marcin Kędryna

Spindoktorant. 24 godziny

Spindoktorant. 24 godziny
Marcin Kędryna

Nie jestem pewien, czy to aby wyłącznie efekt COVID-u, bo zawsze może to być wina hektolitrów wypitego przez dekady alkoholu, w każdym razie nie pamiętam treści książek, które przeczytałem i obejrzanych filmów. Ma to swoje minusy. Na przykład człowiek wychodzi na większego jeszcze ignoranta, niż jest w rzeczywistości. Takiego „Kordiana” to ni w ząb. W „Zbrodni i karze” to pamiętam, że jakąś babę siekierą, ale jak się ona nazywała? Zabijcie – pojęcia nie mam. W „Nocach i dniach” był Bogumił (w filmie Znachor). I jakaś gnębiąca go bohaterka. Gotów jestem dyskutować, że jakiegoś filmu na oczy nie widziałem, a później się okazuje, że widziałem. Dwa lata temu. I nawet bon mot jakiś z tego filmu powtarzam.

Ale ma to też swoje plusy. Można przeczytać znowu. Albo obejrzeć. No i oglądam właśnie „24 Godziny”. Na Disney-u. Z dużą – muszę przyznać – radością. Serial ma dwadzieścia lat. Nowatorski pomysł: dzieje się przez dwadzieścia cztery godziny w czasie mniej więcej rzeczywistym. Bohaterem jest nieudany syn Donalda Sutherlanda. Znaczy może synem to on jest udanym, ale aktorem nie. Co nie jest jego jednak winą, tylko winą ojca, który aktorem był zdecydowanie lepszym. A przynajmniej bardziej charyzmatycznym. Kiefer (czyli syn) gra agenta służb specjalnych. Wybitnego fachowca, choć ze szczęściem jak nieprzymierzając Hiob. Dotykają go wszystkiem możliwe plagi. Jakoś sobie z nimi daje radę, choć nie obywa się bez ofiar. Muszę przyznać, że autorom udało się (poza rozmiarami spisków, bo te jednak nadto są odleciane) bardzo dobrze oddać rzeczywistość. Choć niż rzeczywistość może bardziej ludzkie zachowania. Zachowania w momencie próby.

Córka Kiefera (który w filmie nazywa się Jack Bauer), jest typową nastoletnią idiotką. I zachowuje się w typowy dla nastoletnich idiotek idiotyczny sposób, co oczywiście dodatkowo komplikuje i tak skomplikowane życie ojca. Funkcjonariusze wyżej niż służbę w służbach stawiają swoje osobiste ambicje. Albo animozje. Romanse w pracy wychodzą romansującym bokiem. Biurokracja rzuca kłody w najmniej odpowiednim momencie. Jak u Gałczyńskiego – trzęsą się portki. Ale paru bohaterom rosną skrzydła. Oglądając, co chwilę przypominam sobie – z zachowaniem oczywiście proporcji – doświadczenia z pracy w jednostce administracji centralnej.
Jestem w połowie drugiej serii. Na tym etapie, mimo wszystkich popełnianych błędów, świetną postacią jawi się prezydent Palmer. Autorzy serialu, na siedem lat przed Obamą, wybrali czarnoskórego prezydenta. I gość jest naprawdę niezły. Potrafi podejmować decyzje.

Jedną rzecz udało się w serialu naprawdę dobrze pokazać. Że kiedy przychodzi moment próby prezydent zawsze jest sam. Podejmuje decyzje w swoim sumieniu. Otoczenie próbuje cisnąć, próbuje nim manipulować. A on się temu nie może poddać.
Przypomniało mi się, że oglądając „24 godziny” dwadzieścia lat temu postanowiłem, że nigdy nie będę prezydentem, bo to nie jest fajna robota. I jak na razie udaje mi się to postanowienie realizować.
Parę odcinków temu, jeden z bliskich współpracowników Palmera podjął za jego plecami decyzję, brzemienną w skutkach. Tłumaczył mu późnej, że nie informując go o sprawie, uchronił go przed polityczną odpowiedzialnością. Na co Palmer odpowiedział, że po to jest prezydentem, po to go ludzie wybrali, by takie decyzje sam podejmował. Jego – Palmera – wybrali. Jego, a nie kogoś innego.

W Stanach prezydent decyduje o bardzo wielu sprawach. Osobiście decyduje. W polskim systemie konstytucyjnym tych spraw jest mniej. Ale też takie są. Prezydent wybierany jest po to, żeby pewne decyzje osobiście podejmować. Osobiście.

Prezydent nie podpisał noweli Ustawy o Sądzie Najwyższym, bardziej znanej jako ta o pieniądzach z KPO. Zaskoczył tym co poniektórych, co jest o tyle dziwne, że zapowiedział, iż to zrobi. Andrzej Duda najwyraźniej jest jak zima, a ci, co poniektórzy, jak drogowcy. Zaskoczeń podobnych pewnie będzie jeszcze trochę. Decyzja spowodowała komentarze. Że utrudnił wyborcze zwycięstwo Zjednoczonej Prawicy. Że uniemożliwił wypłatę pieniędzy z KPO. Cóż, Głowa Państwa nie od tego jest. Jest od tego, żeby dbać o system prawny w Polsce. A w ustawie, wbrew pozorom, nie chodziło o wypłatę pięniędzy z KPO, tylko o reformę Sądu Najwyższego, przyszłość systemu prawnego w Polsce. I – poniekąd – o granicę kompetencji Komisji Europejskiej. Prezydent podjął decyzję i natychmiast wrócił do tego, czym się ostatnio, z sukcesami, zajmuje – do polityki zagranicznej.

A ja wracam do agenta Bauera. Bomba atomowa znaleziona w awionetce okazała się atrapą, była żona prezydenta Palmera – zdrajczynią, a córkę idiotkę zamknął w swoim schronie preppers. Jeszcze dziesięć odcinków tej serii przede mną.

Marcin Kędryna

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.