Marcin Kędryna

Spin doktorant. Over the Rainbow

Spin doktorant. Over the Rainbow
Marcin Kędryna

Ze dwie dekady temu oglądałem film, w którym Robert Redford grający amerykańskiego generała trafia do więzienia. Amerykański generał w więzieniu to naprawdę niezbyt częsta sprawa. Generał Redford trafia do więzienia, którego sadystycznym komendantem jest Tony Soprano. Bardzo sadystycznym. Generał Redford z automatu zostaje przywódcą więźniów, czemu się nie ma co dziwić, bo co generał, to generał

Narasta napięcie pomiędzy nim a naczelnikiem Soprano. Soprano próbuje się dowiedzieć, co Redford knuje. Tak bardzo go to zajmuje, że z emocjonalnego rozedrgania zaczyna robić głupoty. Redford widząc w jakim Soprano jest stanie, wypuszcza informację, że więźniowie będą chcieli powiesić flagę do góry nogami (flaga nóg nie ma, ale wiadomo o co chodzi). Flaga wisząca odwrotnie nad amerykańską jednostką znaczy, że jednostka potrzebuje pomocy, albo coś takiego – w dzisiejszych czasach, kiedy istnieją inne rodzaje łączności, ma to znaczenie wyłącznie symboliczne. Rozedrgany Soprano zaczyna szukać w sprawie drugiego dnia, bo przecież generałowi Redfordowi musi o coś chodzić.

Nie może tego drugiego dna znaleźć, więc tym bardziej przykręca więźniom śrubę. Wybucha bunt, zamieszki, są ofiary śmiertelne. Na koniec przyjeżdża kawaleria i pyta Soprano, co tu się stało. Soprano opowiada, że chcieli powiesić flagę do góry nogami. Kawaleria patrzy na siebie ze zdziwieniem, po czym wywozi Soprano na badania do psychiatryka. Wiem, wiem, Soprano nazywa się Gandolfini, w filmie to pułkownik Winter, zaś Redford gra generała Irwina. Film to „The Last Castle”, w Polsce nazwany „Ostatnim bastionem” (przy minimum znajomości historii fortyfikacji, wiadomo, że to nie to samo). Tak ten film zapamiętałem.

A przypomina mi się zawsze, gdy widzę jakąś idiotyczną wojnę o symbole. Idiotyczną, jak ta po „Sylwestrze marzeń”. Choć właściwie to raczej bitwa w wielkiej wojnie z tęczą. Wojna z tęczą – muszę przyznać – bawiła mnie jeszcze w czasach jej całopalenia na warszawskim placu Zbawiciela. Tęcza, która według pierwszej wersji słów autorki, miała być cytatem ze Starego Testamentu (u Ezechiela symbolizuje chwałę Boga i jego obecność w życiu jego ludu), spłonęła kilka razy podpalana przez zwolenników tezy, że jest to symbol LGBT. Po odbudowie wyposażona została w system gaśniczy i patrol straży miejskiej, który pilnował, by się nikt do niej nie zbliżał. Napięcie z Tęczą związane, w sytuacjach np. Marszu Niepodległości, wiązało spore siły policji, która miała pilnować by nikt tęczy nie podpalił znowu. Bawiło mnie to tak, że byłem gotów powołać fundację, która by zbierała na odbudowę tęczy po jej każdorazowym spaleniu. Znaczy, gdy zebrano by odpowiednią kwotę, następowałoby całopalenie, a później odbudowa. Tęcza by stała, aż kwotę zebrano by na nowo. I wtedy znowu. I tak – jak to się mówi w fundacjach – do końca świata i jeden dzień dłużej. Projektu nie udało mi się wprowadzić w życie. Czasem po prostu radość z idei jest tak duża, że brak mi sił, by tę wprowadzić w życie.

Szczerze mówiąc trudno mi uwierzyć, by nawet codzienne przechodzenie obok instalacji w kształcie tęczy mogło mieć wpływ na czyjeś życie seksualne. Podobnie, jak noszenie w tornistrze tęczowych kredek. Sam nosiłem i nic (ale to akurat dowód anegdotyczny i jako taki nie musi być brany pod uwagę). Jaki więc wpływ może mieć to, że jacyś muzycy, z zespołu – wstyd się przyznać – o którym wcześniej nie słyszałem, wystąpili na scenie w tęczowych opaskach? Czy jest to wielki sukces środowisk LGBT? Czy jest to wielka porażka polskich konserwatystów? Nie sądzę. Dla mnie jest to kolejny dowód na to, że coś by trzeba zrobić z naszą ordynacją wyborczą. Bo dziś jest miejsce na ledwo przekraczające próg wyborczy partie, których posłów głosy są z jednej strony konieczne w rządzących koalicjach, z drugiej, są to partie które reprezentują minimalną liczbę radykalnych wyborców. Dla tej garstki radykalnych wyborców snują te opowieści, a to o szczepionkach od których rosną ludziom rogi, a to o kolorach tęczy, które zmieniają dzieci w transseksualistów. I taką opowieścią dla garstki, tymi excusez le mot pierdołami, zajmujemy się wszyscy, mając za granicą wojnę. Świadczy to o tym, że jesteśmy bardzo szczęśliwi. Albo bardzo głupi. Albo i jedno i drugie.

P.S. „Over the Rainbow – tytuł nagrodzonej w 1939 roku Oscarem piosenki nie ma raczej nic wspólnego z tym tekstem. Przynajmniej póki nikt nie żąda zakazania jej prezentowania w publicznych mediach.

Marcin Kędryna

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.