O swojej niecodziennej drodze - od ulicznego grania na bębnach do solisty baletu Teatru Rozrywki - i o tym, kto stoi za „Bajką o małym złomiarzu”, opowiada Maciej Cierzniak.
Z wykształcenia jest pan tancerzem, z praktyki - choreografem i reżyserem. Gra pan na afrykańskich bębnach, praktykuje jogę, prowadzi zajęcia z tańca współczesnego, ale także pisze teksty do swoich autorskich przedstawień. Nie wystarcza panu jedna dziedzina sztuki? Skąd ten ciągły bieg po nowe doświadczenia?
Tak mi się życie układało. Chciałem, a czasem wręcz musiałem, konfrontować się z różnymi wyzwaniami. A to wciąga. Rzeczywiście, skończyłem bytomską szkołę baletową, wcale nie zamierzałem jednak zostać zawodowym tancerzem. Jeszcze nie było we mnie pasji, jakoś nikt jej we mnie nie obudził. Na popisach tańczyłem zresztą zwykle w drugim rzędzie… W końcu, jak człowiek ma 9 lat, a wtedy zaczyna się edukacja tancerza, nie bardzo wie, czy na pewno jest na swoim miejscu. Wtedy myślałem, że jednak nie jestem tam, gdzie chcę. Po dyplomie spaliłem nawet baletki i szpongi, czyli męskie stringi, w jakich występują mężczyźni w klasycznym balecie. Tak na znak buntu. I pożegnania.
Artykuł dostępny wyłącznie dla prenumeratorów
- dostęp do wszystkich treści Dziennika Polskiego,
- codzienne wydanie Dziennika Polskiego,
- artykuły, reportaże, wywiady i multimedia,
- co tydzień nowy numer Ekstra Magazynu.