Sławomir Sowa: Polskie odcienie honoru czyli słowo o reprezentacji
Od meczu Polska - Kolumbia słowo „honor” robi zawrotną karierę. Okazuje się, że mecz o nic, o pietruszkę, o bezwstydne alibi po upokarzających klęskach, to mecz o honor. Jaki honor? Co takiego honorowego było w meczu z Japonią; żeby go nie przegrać, żeby wygrać, czy pokazać, że umie się grać w piłkę? Nie ma nic honorowego w tym, że nauczyciel umie dobrze uczyć, murarz prosto stawiać ściany, a policjant skutecznie ścigać przestępców, więc co honorowego miałoby być w przyzwoitej grze piłkarzy? Chyba, że na ich konta przelewa się honory, a nie pieniądze. Oni grają o honor, a my im płacimy honorami - także trenerowi Nawałce. To byłoby uczciwe rozwiązanie.
Honor... Haftowany na sztandarach między Bogiem a Ojczyzną, zawsze był w Polsce doskonałą zasłoną dymną dla klęsk doznanych lub nadchodzących szybkimi krokami. Przypomina się przemówienie ministra spraw zagranicznych Józefa Becka, wygłoszone w maju 1939 roku, wobec niemieckich żądań. „Pokój, jak prawie wszystkie sprawy tego świata ma swoją cenę, wysoką, ale wymierną. My w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę. Jest tylko jedna rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenną. Tą rzeczą jest honor.”
Artykuł dostępny wyłącznie dla prenumeratorów
- dostęp do wszystkich treści Dziennika Polskiego,
- codzienne wydanie Dziennika Polskiego,
- artykuły, reportaże, wywiady i multimedia,
- co tydzień nowy numer Ekstra Magazynu.