Sekta w Majdanie Kozłowieckim. Niebo, które umarło śmiercią naturalną

Czytaj dalej
Fot. Ewa Pajuro
Ewa Pajuro, Aneta Galek

Sekta w Majdanie Kozłowieckim. Niebo, które umarło śmiercią naturalną

Ewa Pajuro, Aneta Galek

Kilkanaście lat temu mówiła o nich cała Polska. Że rozdali majątek, że spalili dowody osobiste, że guru nadał im dziwaczne imiona: Autobusem Przez Miasto, Ejty, I Śrubokręt Nie Pomoże. On sam namawiał: „leki wyrzuć, przychodź do mnie“.

Dom w Majdanie Kozłowieckim koło Lubartowa, w którym mieszkali członkowie sekty Niebo, znajdujemy bez trudu. Duży, biały, przez lata zaniedbany, dziś remontowany. Nowi właściciele dokładają starań, by odstraszyć intruzów. Działka jest ogrodzona, a przy wjeździe stoi wielka tablica z ostrzeżeniem „Teren prywatny. Wstęp wzbroniony”.

Sekta w Majdanie Kozłowieckim. Niebo, które umarło śmiercią naturalną
Ewa Pajuro Duży dom w którym mieszkała niegdyś sekta Niebo wciąż budzi ciekawość

Pod Lubartów po uzdrowienie

Na początku lat dziewięćdziesiątych przed domem ustawiały się kolejki samochodów.
- Przyjeżdżali ludzie z całej Polski - wspomina mieszkanka wsi. - Czasem całe autokary - dorzuca sołtys. Pielgrzymki ściągał pod Lubartów jeden człowiek: Bogdan Kacmajor. Chorzy wierzyli, że niespełniony artysta amator z Elbląga ma moc uzdrawiania.

- Na początku zachowywał się w miarę normalnie, a potem to mu zaczęło, po chłopsku mówiąc, odbijać - wspomina dziś jeden z mieszkańców wsi.

Swoją uzdrowicielską karierę Kacmajor rozpoczął w rodzinnych stronach, na Mazurach. Zdarzało się, że przyjmował po kilkuset pacjentów dziennie. Na nietypowej działalności zbił spory majątek. To pozwoliło mu kupić w Majdanie działkę i zbudować wielki dom, do którego ściągnął wybranych podopiecznych. Mieszkańcy tłumaczą, że na przeprowadzkę w te rejony namówiła go jedna z pacjentek. W wyborze Lubelszczyzny miał pomóc fakt, że to właśnie stąd pochodziło najwięcej uzdrowionych.

I tak nie uwierzysz

Na przybyszów mieszkańcy patrzyli z zainteresowaniem, ale też rezerwą. Dziś mówią, że w uzdrowicielskie moce Kacmajora nikt nie wierzył. Nie brakowało jednak takich, którzy testowali je na własnej skórze. - Wróciłam do domu ze szpitala, leżałam w łóżku dwa tygodnie, ledwo chodziłam. Mówili mi: każdy leczy się u niego, dlaczego ty nie spróbujesz? - wspomina jedna z mieszkanek wsi. Po namowach kobieta zdecydowała się na wizytę u uzdrowiciela. - Wiedział dokładnie, co mi jest. Położył rękę na mojej głowie i mówił, że ból jest w tym i tym miejscu. Nakazał: wszystkie leki wyrzuć, przychodź do mnie. Nie zrobiłam tego - zapewnia. Do uzdrowiciela udał się też zięć naszej rozmówczyni. - Ty masz już skierowanie do szpitala, do Lublina. Idź stąd, bo i tak we mnie nie uwierzysz - miał usłyszeć od Kacmajora. Z czasem chorych zaczęło ubywać. Ich miejsce zajęli dziennikarze, bo o sekcie i rzeczach, które się w niej działy, robiło się coraz głośniej.

- Był czas, że codziennie miałem na podwórku radio albo telewizję - wspomina dawny sąsiad Kacmajora.

Życie przed i po

- Przeklinam dzień, w którym spotkałem Kacmajora - mówi Sebastian Keller, który w sekcie spędził pięć lat. Dziś jest na rencie. Nie jest w stanie długo rozmawiać, narzeka na zdrowie.

Tłumaczy, że swoje życie dzieli na dwa etapy: 20 lat względnej normalności i beztroski, po nich przyszedł czas Nieba i wraz nim, jak mówi, same przykrości. Sebastian i jego bliscy leczyli się u Kacmajora jeszcze w Morągu (woj. warmińsko-mazurskie). Przywódca sekty robił na niespełna dwudziestoletnim chłopaku duże wrażenie.

„Opowiadał, że ma dary Ducha Świętego, że leczy ludzi w imię Chrystusa przez nakładanie rąk. Był to człowiek z ogromną charyzmą, tłumy waliły do niego drzwiami i oknami” - wspomina w swojej książce „Pięć lat w sekcie Niebo”.

W 1991 r. Sebastian porzucił szkołę, rodzinę i przeprowadził się do Majdanu Kozłowieckiego. Zdecydowało wiele czynników: miał nadzieję, że ustaną różne bóle, które utrudniały mu życie, nie bez znaczenia była też dobra relacja łącząca go wtedy z guru, którego, przynajmniej na początku, traktował jak ojca.

Sekta w Majdanie Kozłowieckim. Niebo, które umarło śmiercią naturalną
Ewa Pajuro

Szaleństwa Kacmajora

W pierwszych latach członkowie sekty uprawiali ziemię i zajmowali się swoim wielkim domem. Dzień rozpoczynali wspólnym posiłkiem, a przy kolacji rozmawiali o widzeniach, których ponoć doświadczali. Sebastian wspomina radosne chwile: nauczył się jeździć samochodem, od czasu do czasu guru zabierał go w Polskę na leczenie swoich pacjentów. Potem przyszedł czas „szaleństw Kacmajora”, o których głośno zrobiło się w całej Polsce: guru nakazał członkom sekty wyprzedać wszystkie cenne rzeczy, wpadł też na pomysł, że przyjmą nowe imiona. On sam zaczął mówić o sobie Nie. Swoją żonę nazwał Bo. W ten sposób powstało „Niebo” - nazwa wspólnoty. Inne imiona używane w sekcie to: Trójkątyzacja Kota, Papaja Mamaja, I Śróbokręt Nie Pomoże, Wulkanizacja Przestrzeni Kosmicznej czy Płonący Olejek. Guru udzielał swoim poddanym ślubów, edukował też dzieci, bo nie chodziły do szkoły. Głosił, że jest bogiem i głównym sędzią tego świata. W pewnym momencie członkowie sekty zaczęli kraść, bo brakowało im środków do życia. - Przychodziła jesień i wszystko ginęło z ogrodów: ziemniaki i tym podobne - wylicza jeden z mieszkańców Majdanu. Sebastian wspomina, że członkowie sekty jeździli też do sklepów m.in. w Warszawie i innych miastach. Kradli co popadło. Guru tłumaczył, że po prostu „biorą to, co jest ich”. Efektem tych wypraw były pobyty w areszcie. Najgłośniejsza sprawa dotyczyła kradzieży drewna z lasu. Zgłosili ją miejscowi gospodarze. Jak wspomina Sebastian, za kratki trafili wówczas wszyscy mężczyźni ze wspólnoty.

Jesteś zły człowiek, umrzesz

Niebianie narażali się swoim sąsiadom także na inne sposoby. - Potrafili kogoś zatrzymać i powiedzieć: „O! ty jesteś zły człowiek, umrzesz” - przypomina sobie sołtys Majdanu. Innym razem podczas poświęcenia pól zaprezentowali mieszkańcom osobliwe przedstawienie. - Szliśmy przez wieś w procesji, a oni urządzili sobie teatrzyk. Zrobili z worków barykady, pooblewali się farbą, która wyglądała jak krew, przebiegali z jednej strony drogi na drugą i udawali, że rzucają w nas granaty i strzelają, jak dzieci - wspomina mieszkaniec wsi. Doszło do tego, że ówczesny sołtys organizował zebrania, na których zastanawiano się, co zrobić z kłopotliwymi sąsiadami.

Kończę jak żebrak z reklamówką

Sekta powoli rozpadła się sama. - Wszystko umarło śmiercią naturalną - wspominają mieszkańcy Majdanu. Sebastian opuścił Niebo w 1995 r. W swojej książce wyjaśnia, że nie mógł znieść ciągłego poniżania, kolejnych kar i stresu związanego z lustrowaniem jego myśli. „Niebianie podchodzili do mnie z zarzutami: Miałeś taką a taką myśl, sprawdziłeś, skąd ona pochodzi? Czy jest twoja, czy może przejąłeś ją od kogoś innego? Wiesz, od kogo?” - wspomina. Majdan opuścił razem z „żoną” i maleńkim dzieckiem. Dziś przyznaje, że każdy powrót do tamtego tematu jest dla niego bolesny. „To dla Niebo porzuciłem szkołę teatralną, opuściłem dom rodzinny, poświęciłem własne plany i marzenia. Chciałem się w tej grupie realizować, być apostołem Jezusa Chrystusa, a kończę jak żebrak z reklamówką w ręku, wygnany i poniżony” - pisał o sobie. Sekta istniała do 2002 r. Punktem kulminacyjnym było odebranie Kacmajorowi jego własnych dzieci. Niektóre z nich trafiły do Domu Dziecka w Kraśniku. Wtedy po raz pierwszy poszły do szkoły. - Nie było z tym problemu. Dzieciaki chętnie nadrabiały zaległości - wspomina Elżbieta Kowalczyk, dyrektor placówki. - Pokazały, że są fajne, że współpracują, że znają normy społeczne. Nie było tak, jak plotkowano. Dzieciom naprawdę nic nie można było zarzucić, były dobrze wychowane, umiały się zachować, były świetnie rozwinięte intelektualnie - mówi. Przyznaje, że ani ojciec, ani inni członkowie sekty nie kontaktowali się z placówką.

Powoli dom w Majdanie zaczęli opuszczać kolejni niebianie. - Wszyscy poczuliśmy ulgę - wspominają mieszkańcy wsi. Jak dziś tłumaczą to, co działo się w ich miejscowości? - Kacmajor umiał sobie podporządkować ludzi. Korzystał z tego - ocenia jeden z mieszkańców. - Dopóki sam uzdrawiał, to jeszcze można było to zrozumieć. Później jednak robili to wszyscy z sekty. Trzeba mieć wielką wiarę, by oczekiwać, że człowiek ozdrowieje od tego, że go ktoś dotknie po głowie - dodaje.

Nowe życie dawnego guru?

- Niebo było swego rodzaju fenomenem - przyznaje dr hab. Andrzej Kapusta z Zakładu Antropologii Kulturowej UMCS w Lublinie. I dodaje, że wcześniej w Polsce nie mówiło się o sektach.

- Wiadomo było, że funkcjonują gdzieś w Stanach Zjednoczonych, ale nie w naszym kraju. Pierwszy raz media informowały o tym szczegółowo. Pamiętam, że moje otoczenie śledziło te doniesienia, żyło nimi - wspomina. Do dziś wiele osób zadaje sobie pytanie, jak dorośli ludzie mogli porzucić dotychczasowe życie i plany, by zamieszkać pod Lubartowem ze swoim guru? - Sekta daje prostą i jednoznaczną receptę na życie, na szczęście - tłumaczy dr hab. Kapusta. Takie wspólnoty rządzą się jednak swoimi prawami. - Cechą sekt jest m.in. to, że ich członkowie nie komunikują się ze sobą nawzajem, nie wyrażają swoich emocji, nie jest to wskazane. Albo jesteś z nami i głosisz naszą nowinę, albo zostajesz sam, jesteś wykluczony - tłumaczy naukowiec.

Co dziś robi dawny guru sekty? - Około sześć lat temu wyjechałem z Polski - mówi. - Ostatnio mam mało czasu. Przygotowuję pracę na wystawę w jednej z galerii - dodaje. Co tworzy? - Obrazy, kolaże, asamblaże (kompozycja z gotowych przedmiotów - red.) - wymienia. Na dłuższą rozmowę nie znajduje czasu. Wyjaśnia, że jest w trakcie przeprowadzki do nowego mieszkania. Potem zupełnie zrywa kontakt.

Ewa Pajuro, Aneta Galek

Dodaj pierwszy komentarz

Komentowanie artykułu dostępne jest tylko dla zalogowanych użytkowników, którzy mają do niego dostęp.
Zaloguj się

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2023 Polska Press Sp. z o.o.