Apoloniusz Rajwa

Ratownictwo śmigłowcowe w Tatrach. To już 60 lat

Ratownictwo śmigłowcowe w Tatrach. To już 60 lat Fot. Z archiwum Apoloniusza Rajwy
Apoloniusz Rajwa

16 kwietnia 1963 roku Tadeusz Augustyniak wylądował śmigłowcem SM-1 w Dolinie Pięciu Stawów Polskich w Tatrach, skąd zabrał na pokład kontuzjowanego narciarza. Ta udana akcja ratunkowa w Tatrach z wykorzystaniem śmigłowca została uznana za nową erę w historii Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego (TOPR). Śmigłowiec jako środek transportu lotniczego znalazł praktyczne zastosowanie w ratownictwie górskim, co znacznie przyspieszyło dotarcie do oczekującego pomocy i szybki transport do szpitala. Niejednemu poszkodowanemu w Tatrach akcje ratunkowe z udziałem śmigłowca uratowały życie.

Zanim w Tatrach wylądował śmigłowiec
Przed lotami w Tatry były już próby lądowania śmigłowca w terenie górskim. 14 września 1957 roku Ryszard Witkowski, pilot i instruktor, z Tadeuszem Rejczakiem wylądowali śmigłowcem SM-1 SP-SAD na szczycie góry Żar w Beskidzie Małym, co uznano za pierwsze górskie lądowanie śmigłowca w Polsce.

Ryszard Witkowski był potem biegłym do spraw lotnictwa śmigłowcowego i wziął udział m.in. w badaniu przyczyn katastrofy śmigłowca Sokół w Dolinie Olczyskiej w Tatrach, która miała miejsce 11 sierpnia 1994 roku. Zginęło wtedy dwóch pilotów: Janusz Rybicki i Bogusław Arendarczyk oraz dwóch ratowników TOPR: Stanisław Mateja i Janusz Kubicki.

W latach 1958-1960 piloci i mechanicy z Zespołu Lotnictwa Sanitarnego w Warszawie Jerzy Szymankiewicz i Kazimierz Wunsche oraz Tadeusz Więckowski i Włodzimierz Gedymin latali śmigłowcem SM-1 w Bieszczady, zabezpieczając zgrupowanie letnie Harcerskiej Akcji Obozowej. Pierwszy lot ratunkowy w naszych górach wykonał 28 lutego 1961 roku również na śmigłowcu SM-1 Jan Kozłowski z mechanikiem Franciszkiem Kostką. W Bielsku-Białej zabrali na pokład Jerzego Podgórnego i lekarza Zbigniewa Tusiewicza, ratowników Grupy Beskidzkiej GOPR. Polecieli w Beskid Żywiecki, w rejon schroniska PTTK na Rysiance, skąd zabrali dwoje zaczadzonych turystów do szpitala w Bielsku-Białej.

Droga do lotnictwa sanitarnego
Dokładnie przed 30 laty, w maju 1993 roku, przeprowadziłem wywiad z Tadeuszem Augustyniakiem, który miał wtedy na swym koncie osiem tysięcy godzin wylatanych w powietrzu, w tym trzy tysiące na śmigłowcach. Pełnił dyżur ratowniczy przy szpitalu zakopiańskim, a zastałem go przy studiowaniu grubej instrukcji użytkowania w locie śmigłowca Sokół, którym latał jeszcze wtedy jako drugi pilot.

Tadeusz tak wspominał swoje pierwsze lata za sterami szybowców, samolotów i śmigłowców: „Rozpocząłem latanie w Aeroklubie Krakowskim. W latach 1946-1947 szkoliłem się na szybowcach. Zdobywałem wiedzę nawigacyjną i poznawałem warunki wietrzno-termiczne potrzebne do latania. Potem przeszedłem przeszkolenie w Cywilnej Szkole Pilotów i Mechaników w Ligotce Dolnej, gdzie rozpocząłem latanie na samolotach. Po ukończeniu szkoły w dalszym ciągu latałem w Aeroklubie Krakowskim. W tym okresie dokonałem pierwszego lotu sanitarnego w okresie powojennym, a było to w 1950 roku. Powiadomiono Aeroklub Krakowski, który wówczas znajdował się na lotnisku na Pasterniku, że w nowosądeckim szpitalu potrzebna jest natychmiast krew dla operowanej pacjentki. Zapytano nas, czy istnieje możliwość przewiezienia jej samolotem. Poleciałem razem z Leszkiem Grubskim samolotem sportowym Piper Cup. Umówiliśmy się ze szpitalem w Nowym Sączu, że kołując w rejonie miasta, wybierzemy miejsce do lądowania i tam też podjedzie karetka. Wylądowaliśmy na łące pod Nowym Sączem, skąd już krew szybko dotarła do szpitala. Po tym locie Aeroklub Krakowski otrzymał z demobilu samolot PO-2. Na jego wyremontowanie i przerobienie na samolot sanitarny PCK uzbierał pieniądze. Przez następne pięć lat latali na nim piloci i mechanicy do akcji ratunkowych”.

O początkach latania w górach
„Do lotnictwa sanitarnego przeszedłem w 1959 roku” - kontynuuje swoją opowieść Tadeusz Augustyniak. „Do lotów zaczęto wprowadzać śmigłowce. Zostałem powołany do Oficerskiej Szkoły Lotniczej w Dęblinie, gdyż nie było wówczas takich szkół cywilnych. Zostałem przeszkolony na śmigłowcu i uzyskałem licencję pilota, ale po ukończeniu miałem tylko ponad 20 godzin lotów na śmigłowcu. W 1961 roku zostałem skierowany na dwa miesiące do Sanoka, by tam zorganizować śmigłowcowy zespół lotnictwa sanitarnego. Pierwsze loty w górach wykonałem na śmigłowcu SM-1 właśnie w rejonie Sanoka, lądując nieraz na stokach górskich. Jeszcze przed Narciarskimi Mistrzostwami Świata FIS w Zakopanem w 1962 roku zwrócił się do Krakowskiego Zespołu Lotnictwa Sanitarnego Adam Janik, lekarz z Rabki, a równocześnie lekarz Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego z prośbą o nawiązanie współpracy pomiędzy zespołem lotnictwa sanitarnego a GOPR. Wtedy to poznałem dra Janika, zapalonego propagatora lotów ratowniczych w górach. Żeby wybrać w Gorcach odpowiednie lądowisko dla śmigłowca, udaliśmy się z ratownikami Grupy Rabczańskiej GOPR na nartach na Turbacz, wyszukując odpowiednie miejsce, gdzie mógłby w razie potrzeby wylądować śmigłowiec. Z Jerzym Szymankiewiczem, szefem szkolenia z Warszawy, polecieliśmy śmigłowcem SM-1 na początku lutego 1962 roku do Krynicy jako zabezpieczenie sanitarne Saneczkowych Mistrzostw Świata, po czym przylecieliśmy do Zakopanego na FIS”.

Pierwsze próby lotów ratowniczych w Tatrach
W czasie zabezpieczenia sanitarnego FIS Tadeusz Augustyniak z Jerzym Szymankiewiczem wykonali pierwsze próby lotów ratunkowych w Tatry. 23 lutego 1962 roku wykonali dwa loty ratownicze do Doliny Pięciu Stawów Polskich, gdzie kontuzji narciarskiej uległa studentka z Warszawy Magdalena Szwarc. Do schroniska w Pięciu Stawach nie można było wówczas dotrzeć, gdyż po dużych opadach śniegu, które wystąpiły, zagrożenie lawinowe było bardzo duże. Kiedy poszkodowana oczekiwała już cztery dni na transport do szpitala, Tadeusz Augustyniak i Jerzy Szymankiewicz zdecydowali się polecieć do Pięciu Stawów śmigłowcem. Zabrali jeszcze na pokład z Równi Krupowej Eugeniusza Strzebońskiego, naczelnika Pogotowia Tatrzańskiego, ale do Pięciu Stawów nie dolecieli, gdyż z progu Siklawy spadał wał chmur do Roztoki. Zawrócili.

W tym samym dniu po kilku godzinach podjęli jeszcze jedną próbę z Józefem Uznańskim i Michałem Gajewskim, ratownikami tatrzańskimi - również nieudaną. Po kilku dniach kontuzjowaną Magdalenę Szwarc zwiozła na toboganie do Roztoki kilkunastoosobowa wyprawa ratowników tatrzańskich i przetransportowała do szpitala.
Po FIS-ie Tadeusz Augustyniak, Jerzy Szymankiewicz wraz z Tadeuszem Więckowskim, dyrektorem Centralnego Zespołu Lotnictwa Sanitarnego w Warszawie, wykonali lot nad Tatrami i Beskidami, by udowodnić, że latanie w górach na śmigłowcu jest możliwe, chociaż jak na razie te dwie próby nie były udane.

16 kwietnia 1963 roku
W Księdze Wypraw Ratunkowych TOPR pod tą datą zanotowano: „O godz. 10.20 telefonuje z Roztoki Wojciech Bartkowski i przekazuje informację, że w schronisku w Pięciu Stawach leży chory turysta, którego należy zwieźć do szpitala. Lekarze stwierdzili różę i bardzo silne owrzodzenie uprzednio złamanej nogi. O godz. 10.30 Eugeniusz Strzeboński, kierownik Grupy Tatrzańskiej GOPR, porozumiał się z Zespołem Lotnictwa Sanitarnego w Krakowie, które wyraża zgodę na przewiezienie chorego helikopterem”.

Tadeusz Augustyniak tak ten lot przed laty wspominał: „Było to w okresie Wielkanocy 1963 roku. Eugeniusz Strzeboński zwrócił się do nas o przewiezienie rannego śmigłowcem z Doliny Pięciu Stawów. Wystartowałem z Krakowa z Eugeniuszem Żychowiczem jako opieką medyczną i wylądowaliśmy w Zakopanem na Równi Krupowej. Stamtąd zabrałem Zygmunta Wójcika, zastępcę naczelnika GT GOPR, i polecieliśmy do Doliny Pięciu Stawów. Leciałem nad Doliną Białki, a potem nad Roztoką, po czym wzniosłem się nad Siklawę i wylądowałem w pobliżu starego schroniska w głębokim śniegu, tak że śmigłowiec osiadł na kadłubie”.

To miejsce do lądowania wybrali dyżurujący tam dwaj ratownicy tatrzańscy - Franciszek Spytek oraz Wojciech Bartkowski, który w rozmowie ze mną przed kilku laty tak wspominał: „Kontuzjom narciarskim w Pięciu Stawach uległy dwie osoby. Jedną zwieźliśmy z Frankiem na toboganie poprzedniego dnia do Roztoki, a drugi pozostał w schronisku w Pięciu Stawach. Przenocowaliśmy w Roztoce, skąd następnego dnia zatelefonowałem do dyżurnego ratownika w centrali Pogotowia Górskiego w Zakopanem, zgłaszając, że trzeba jeszcze przetransportować drugiego. Kiedy dowiedzieliśmy się, że ma przylecieć śmigłowiec, a my mamy go przyjmować, musieliśmy biegiem dotrzeć do Pięciu Stawów. Ledwo zdążyliśmy, bo śmigłowiec już nadlatywał. Wybraliśmy w miarę równe miejsce w pobliżu starego schroniska na skraju zamarzniętego Małego Stawu. Po chwili śmigłowiec nadleciał znad Siklawy i osiadł w śniegu na kadłubie, tak, że zatkany został wlot do gaźnika”.

Na roboczym toboganie, którego Krzeptowscy używali do transportu zaopatrzenia do schroniska, Spytek i Bartkowski przywieźli ze schroniska Tadeusza Zieleniewskiego, poszkodowanego narciarza, który oczekiwał na transport do szpitala. Ratowniczy tobogan został w schronisku w Roztoce, po zwiezieniu na nim w dniu poprzednim pierwszego poszkodowanego. By śmigłowiec mógł wystartować, trzeba było odkopać ze śniegu koła, a przede wszystkim wlot do gaźnika. Bartkowski tak wspominał: „Tadek uruchomił śmigło i próbował wznieść się nad śnieg, ale koła zassało w śniegu. Powtarzał to na obrotach kilka razy, potem kolebał śmigłowcem tak długo aż wyszedł ze śniegu. Kiedy był nad nim w zawisie, wtedy z Frankiem umieściliśmy Tadeusza Zieleniewskiego w śmigłowcu, tuż za pilotem. Zygmunt Wójcik przypiął go pasem i usiadł za nim. Śmigłowiec wzniósł się w górę i zataczając łuk nad Siklawą poleciał w dół Doliną Roztoki. Lot powrotny do Zakopanego na Równię Krupową trwał 8 minut. Stamtąd chorego narciarza przewieziono samochodem GOPR do szpitala”.

Przeszli do historii
Ta pierwsza udana akcja ratunkowa w Tatrach z udziałem śmigłowca byłaby znacznie krótsza, gdyby ten posiadał płozy. Wówczas wylądowałby na śniegu, a następnie bez problemu wystartował. Start z Równi Krupowej był o godz. 12.05, lądowanie w Pięciu Stawach o 12.17. Powrót z Pięciu Stawów do Zakopanego o 13.20, a zakończenie akcji ratunkowej o 13.40. Warto jeszcze zwrócić uwagę, w jak krótkim czasie musieli Franek Spytek i Wojtek Bartkowski dobiec ze schroniska w Roztoce do Pięciu Stawów. O godz. 10.35 dowiedzieli się, że przyleci śmigłowiec, a o godz. 12.15 już go przyjmowali w Pięciu Stawach. Tak zaczęło się śmigłowcowe ratownictwo w Tatrach Polskich.

Z uczestników tej akcji ratunkowej nikt już nie żyje. Zygmunt Wójcik zmarł 18 kwietnia 1972 r. w Zakopanem w wieku 57 lat. Tadeusz Augustyniak odszedł w Krakowie w wieku 80 lat 6 stycznia 2011 r. Franciszek Spytek zmarł w wieku 77 lat 10 października 2014 r. i spoczął w swej rodzinnej miejscowości, w Kościelisku, a ostatni z nich, Wojciech Bartkowski odszedł na wieczną ratowniczą wartę 10 stycznia br., w wieku 83 lat.

Apoloniusz Rajwa

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.