Straż Miejska z łatwością udowodni, że w piecu spalany był nie tylko węgiel i drewno, ale i śmieci. Pierwsze wyroki sądów już są.
Zimne noce spowodowały, że spółdzielnie mieszkaniowe odkręciły kaloryfery i zaczęły grzać. Ich śladem poszli właściciele prywatnych posesji, którzy rozpalili swoje piece. Rezultaty są już odczuwalne w powietrzu - w Śródmieściu zaczęło śmierdzieć i oddycha się znacznie gorzej. A to dopiero początek sezonu grzewczego, do którego niektórzy przygotowywali się od wiosny.
Każda „wystawka” to okazja do polowania na rzeczy, które można spalić w piecu - mówi Mieczysław, Czytelnik ze Śródmieścia. - Najpierw do rozmaitych odpadów dobierają się złomiarze, którzy wyprują ze wszystkiego metalowe części. Zaraz za nimi pojawiają się goście z wózkami, którzy zwiną wszystko co da się spalić zimą. Nie jest ważne, że to lakierowane drewno, sklejka czy inne paskudztwo.
Strażnicy po otrzymaniu zgłoszenia muszą zweryfikować, co jest przyczyną silnego dymienia. W tym celu Straż już w tej chwili rozpoczęła kontrole z wykorzystaniem sprzętu do pobierania próbek z paleniska.
500 złotych i sąd za śmieci
Ale w tym roku walka z tymi, którzy prowadzą prywatne „spalarnie śmieci” we własnym domu ma być łatwiejsza. Jako środek dyscyplinujący posłużyć ma mandat w wysokości nawet 500 złotych. Dla porównania - tona węgla kosztuje 100-200 złotych więcej. Ramieniem broniącym mieszkańców przed trującymi ich sąsiadami mają być miejscy strażnicy, którzy sprawdzą co było spalane w piecu (oczywiście - nie sami).
Przeczytaj dalszą częśćartykułu: Jak wyglądają interwencje straży miejskiej? Co mogą zrobić strażnicy
Artykuł dostępny wyłącznie dla prenumeratorów
- dostęp do wszystkich treści Dziennika Polskiego,
- codzienne wydanie Dziennika Polskiego,
- artykuły, reportaże, wywiady i multimedia,
- co tydzień nowy numer Ekstra Magazynu.