Przyroda okiem Grzegorza Tabasza. Największy sybaryta wśród naszych zwierzaków mieszka w Tatrach

Czytaj dalej
Grzegorz Tabasz

Przyroda okiem Grzegorza Tabasza. Największy sybaryta wśród naszych zwierzaków mieszka w Tatrach

Grzegorz Tabasz

Ponoć dopadło je ocieplenie klimatu. Od mniej więcej tygodnia powinny spać w norach, lecz turyści widują je tu i ówdzie na tatrzańskich halach. Świstak chciałby zapaść w sen zimowy, lecz ciepło najwyraźniej mu przeszkadza. Z drugiej strony wykorzystają każdy pogodny dzień podarowany im przez naturę na uzupełnienie zapasów siana i żerowanie. Każdy dodatkowy korzonek, każda zjedzona bulwa to dodatkowe gramy sadła. I lepiej zaopatrzony magazyn energii na długą zimę. Dadzą sobie radę.

Jakie są nasze tatrzańskie świstaki? Zapobiegliwe. Zaradne. Pracowite. Wygodne. Są niewątpliwie największymi sybarytami pośród naszych zwierzaków.

Wpierw nieco historii. Świstaczy ród wywodzi się z epoki lodowcowej. Do Europy przywędrowały najprawdopodobniej z Ameryki Północnej. Niski poziom oceanu pozwolił im wówczas przekroczyć Cieśninę Beringa. Nawykłe do polarnych warunków świetnie sobie radziły do chwili, gdy skorupa lodu kryła połowę kontynentu. Powrót ciepła oznaczał koniec świstaczego raju. W naturze przetrwały jedynie w wysokich partiach Alp i Tatr, gdzie klimat przypomina minioną epokę zimna.

Nigdy nie osiedliły się na polanach czy stepach, gdzie mieszkają ich najbliżsi krewniacy - susły moregowane czy pręgowane. Nawiasem mówiąc, obydwa susły to u nas gatunki prawie wymarłe, ale to już inna historia. Proszę spojrzeć na pierwszą napotkaną w parku wiewiórkę. Jak przysiada na tylnych łapach i trzyma znalezionego orzeszka. Wypisz, wymaluj świstak. Tyle tylko, że mały, rudy, z puszystym ogonem. Biega po drzewach i nie kopie nor.

Teraz garść osiągnięć z życia tatrzańskich świstaków, które można z czystym sumieniem umieścić w Księdze rekordów Guinnessa. Dziewięćdziesiąt procent życia, które może trwać nawet piętnaście lat, spędzają w podziemnych norach. Niemożliwe? Gdzie tam. Lada chwila zapadną w sen zimowy, który będzie trwał do ostatnich dni kwietnia. Kiedy nadejdą pierwsze przymrozki, żadna siła z przytulnej, położonej nawet siedem metrów pod ziemią komory ich nie wyciągnie.

***

Choć mieszkają wysoko w górach, żaden z nich nie wie, co to prawdziwa zima i śnieg. Pozostałą część roku zajmują im prace górnicze. Muszą wykopać sypialnię, latrynę, zapasowe ukrycia połączone z labiryntem korytarzy. Do tego jeść i przedłużać istnienie gatunku. Unikać drapieżników. I, niestety, turystów, o czym wspomnę za chwilę.

A propos wyposażenia mieszkania: statystyczna sztuka znosi na zimę do sypialni blisko piętnaście kilogramów suchego siana! To niezbędna do przetrwania izolacja i ocieplenie nory w alpejskich warunkach. Także zatyczki do licznych wejść do mieszkania. Świstaki, tak jak ludzie, starannie oszczędzają na cieple w nieogrzewanych norach. I nie lubią przeciągów. Teraz aprowizacja. We wrześniu każdy zwierzak waży mniej więcej sześć, czasem nawet osiem kilogramów. Rekordowe okazy nawet jedenaście kilogramów. Połowa to sadło. Jedyny magazyn energii na zimę, dzięki któremu może zapaść w głęboki sen zwany hibernacją. Po szczęśliwym przespaniu zimy gryzoń straci co najmniej połowę wagi. Sama hibernacja to gigantyczne wyzwanie. Temperatura ciała spad do czterech kresek powyżej zera. Serce uderza parę razy na minutę, a pojedynczy oddech przytrafi się co kilkanaście minut. Raz na miesiąc zwierzak wraca do życia. Z wolna człapie do oddalonej komory, gdzie załatwia te sprawy.

***

Hibernacja hibernacją, ale spalanie tłuszczu, nawet bardzo wolne, wytwarza odpady, których trzeba się pozbyć. Potem znowu sen. W połowie kwietnia obudzi go milutkie ciepło nagrzanych łąk i zapach świeżych ziół. Po blisko siedmiu miesiącach snu zwierzaki spaliły cały tłuszcz. Wychudzone, z obwisłym futrem zaczynają żarłocznie kosić tatrzańskie hale z młodej trawy, soczystych kłączy i korzonków. I tak do końca lata. Najgorsze, co może je spotkać, to zbyt długa zima. Jeśli wiosna nie przyjdzie w terminie, śnieg nie stopnieje, a zapasy tłuszczu spadną do zera, może być nieciekawie. Dlatego też każdy dodatkowy jesienny dzień ciepła, kiedy mogą coś przekąsić, to prezent od losu.

***

Liczne świstacze rodziny stanowiły niegdyś charakterystyczny element polskich Tatr. Teraz ich liczba utrzymuje się na niewielkim poziomie. Nie więcej niż dwieście sztuk po naszej stronie gór i cztery razy tyle po słowackiej. W sumie tysiąc osobników. Jeśli spojrzeć na mapę, łatwo zrozumieć przyczynę. Południowa część gór jest bardziej rozległa, więcej pustych przestrzeni i co za tym idzie, mniejsza presja turystów. W naszych najwyższych, mikroskopijnych górach, zadeptywanych przez miliony gości nie znajdują spokoju. Szkoda.

Najbliżsi krewni przetrwali w Alpach. Tamtejsze świstaki są zdecydowanie liczniejsze, ale co tu kryć, decyduje powierzchnia i wysokość gór. Nasze Tatry można zmieścić w jednym z niższych pasm Alp. Bardzo często przy uczęszczanych szlakach można napotkać oswojone gryzonie jedzące turystom dosłownie z ręki.

Świstaki obdarzają wędrowców przyjaźnią, co świadczy o dużym kapitale zaufania. Alpejska populacja jest szacowana na kilkadziesiąt tysięcy sztuk. Cóż, podejście ludzi do ochrony robi swoje. Wracając do przebudzenia, to słynny amerykański świstak Phil, który ma wróżyć pogodę, nie wyłazi z nory w połowie lutego z własnej woli. Wręcz przeciwnie.
Oczekujące licznie na wiosenną przepowiednię media muszą nakręcić efektowny materiał. Nora biednego zwierzaka ma zamontowane podgrzewanie elektryczne i wyjść musi. Zresztą ostatnio media odnotowały wpadkę. Phil miał zemrzeć przed czasem i trzeba było szukać następcę. To Ameryka. Show must go on. U nas taki numer by nie przeszedł. I dobrze.

***

Co przeszkadza świstakom? W XXI wieku głównie drapieżne ptaki. Na podniebnych napastników mają sprawdzoną strategię. Jeden z członków rodzinnego klanu stoi na czatach i bacznie kontroluje okolicę wzrokiem i słuchem. Jeśli zobaczy najmniejsze niebezpieczeństwo, wyda donośny gwizd i wszyscy znikają pod ziemią. Alarmowe, świszczące głosy zostały trafnie uwiecznione w nazwie. A propos, w podobny sposób zwierzaki reagują na ludzi. Schodzenie ze szlaków w celu sfotografowania rzadkiego stwora oznacza niepotrzebne płoszenie. I jeśli ktoś tak uczyni, to proszę potem nie narzekać, że było się w Dolinie Pięciu Stawów i ani pół świstaka nie widziało.

Turystyka to drugi problem. Dziewięćdziesiąt procent Tatrzańskiego Parku Narodowego leży w zasięgu jednego z licznych szlaków turystycznych. Zaś na szlaku w ciągu roku przebywa kilka milionów turystów. Tłok to narastający z każdym rokiem problem naszych Tatr. Nawiasem mówiąc, problem bez jakichkolwiek perspektyw na rozwiązanie.

Półtora wieku temu wielkim przekleństwem świstaków były zapasy tłuszczu. Przez wieki utarł się pogląd, iż mieszkający pod ziemią zwierzak jest zdrowy i nie cierpi na artretyzm dzięki owym tłustościom. Kto je zje, będzie zdrów jak niegdysiejszy właściciel sadła. Wyspecjalizowanych łowców świstaków nazywano nawet świszczarzami.

Na usprawiedliwienie można dodać tylko tyle, że niegdyś mieszkańcy Tatr polowali nań dla zaspokojenia głodu. Zaś klęski głodu nawiedzały Podhale regularnie. Zastawiano sidła zwane żelazem. Na początku zimy śpiące zwierzaki wykopywano z nor i zabijano bez litości.

***

Słynny Sabała, którego nazwisko dało nazwę festiwalowi gawędziarzy, był wedle dzisiejszych kryteriów wielkim kłusownikiem; ma na sumieniu liczne kozice, świstaki, orły i niedźwiedzie. Czyli gatunki będące obecnie największą chlubą Tatrzańskiego Parku Narodowego. Najgorszy czas dla świstaka nastał, gdy Zakopane uzyskało status uzdrowiska. Tłumy dziewiętnastowiecznych gruźlików ciągnęły pod Tatry, gdzie prócz klimatu poszukiwali uznanego leku na płuca, czyli świstaczego sadła.

Klimat mieli za darmo, za świstaka płacili krocie. W 1869 roku Sejm Krajowy Galicji we Lwowie uchwalił ustawę chroniącą zarówno świstaka, jak i kozice. W ostatnie chwili, gdyż w 1881 roku w polskich Tatrach żyło zaledwie trzydzieści okazów. Później w miarę ukrócenia kłusownictwa liczebność świszczących gryzoni powoli rosła. Utworzenie parku narodowego zdecydowanie wyszło alpejskiej faunie na dobre. Dzisiaj po naszej stronie Tatr żyje tylko dwieście sztuk. Po słowackiej około ośmiuset. Więcej, z braku miejsca, nie przybędzie. I jeśli turyści oraz klimat pozwolą, to tatrzańskie świstaki mają szanse przetrwać.

Grzegorz Tabasz

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.