Przyjechała do Szczecina w lipcu 1945. To było piękne i bogate miasto
Ludomira Wojt miała 19 lat, gdy przyjechała z Poznania do Szczecina. Jej ojciec, Jerzy, był jednym z tych, których ze stolicy Wielkopolski ściągnął do Szczecina Piotr Zaremba, aby odbudować miasto.
Jej rodzice zostali przez Niemców usunięci z Poznania i zesłani do Częstochowy. Tam na tyfus zmarł jej brat, czternastoletni Czesław. Ojciec ściągnął ją do Szczecina w lipcu 1945 r., gdy zaczął pracować w dyrekcji kolei.
- Na początku mieszkałam u jego znajomych na ulicy Jacka z Soplicy, bo on sam zajmował małe mieszkanko z jakimś Niemcem i kolegą - opowiada. - Pierwszy spacer, jaki sama odbyłam po pustym mieście, prowadził do zburzonego wiaduktu na ulicy Mickiewicza. Za nim zobaczyłam świat dla mnie nieprawdopodobny, jak z filmu; czyste ulice, spokój, żaden z budynków nie zburzony, tylko brak życia. Żeby choć jakiś spalony samochód, to byłoby coś bardziej „ludzkiego” na tamte czasy, a tu cisza i spokój. Przestraszyłam się.
Artykuł dostępny wyłącznie dla prenumeratorów
- dostęp do wszystkich treści Dziennika Polskiego,
- codzienne wydanie Dziennika Polskiego,
- artykuły, reportaże, wywiady i multimedia,
- co tydzień nowy numer Ekstra Magazynu.