Proszę wstać. Sąd idzie! Stał sobie rower i nagle znikł
Dzisiaj białostoczanie bardzo chętnie jeżdżą na rowerach. Własnych albo wypożyczonych z licznych w mieście stanowisk. W przedwojennym Białymstoku ten jednoślad także był widoczny na ulicach. Jeździli nim nie tylko zwykli obywatele, ale też policjanci, inkasenci elektrowni, urzędnicy magistraccy, a nawet w latach 30. sam prezes Sądu Okręgowego, pan Ostruszko. Rowerów wówczas nie można było jeszcze zostawić bez nadzoru. Takimi dwoma kółkami szybko mogli się zainteresować miejscowi złodzieje. W ówczesnych gazetach , co i rusz, pojawiły się takie oto notatki, jak ta z „Dziennika Białostockiego” zamieszczona 11 maja 1925 roku: „ W dn. 11 maja o godz. 8.30 z korytarza Banku Polskiego w Białymstoku skradziono rower (wartość 200 zł) na szkodę Frydmana Chaima -Różańska. Sprawca nieznany”
Policja wiedziała dobrze, że sprawcy kradzieży stanowią osobną kategorię wśród ulicznych złodziejaszków. Swój proceder uprawiali oni najchętniej w wiosenne i letnie dni targowe, kiedy wokół było wielu przyjezdnych i panował wzmożony ruch. Skradzione rowery były później przemalowywane, a niekiedy i przerabiane. Po takiej kosmetyce wędrowały do pobliskich miasteczek, takich jak np. Knyszyn, Krynki czy Michałowo. Tam za niewygórowaną cenę szybko znajdowały nabywców.
Artykuł dostępny wyłącznie dla prenumeratorów
- dostęp do wszystkich treści Dziennika Polskiego,
- codzienne wydanie Dziennika Polskiego,
- artykuły, reportaże, wywiady i multimedia,
- co tydzień nowy numer Ekstra Magazynu.