Gdy widzę tablicę zaczynającą się od CNA lub CIN, zwalniam - mówi bydgoski kierowca. Czy to dobry odruch i ocena gości z małych miast?
- Kiedy jadę przez miasto i widzę przed sobą kogoś z rejestracją CNA lub CIN, odruchowo zwalniam albo staram się zmienić pas, bo wiem, że zaraz się coś będzie działo. I zwykle się nie mylę. Nigdy nie wiadomo, co taki gość zrobi. Czy gwałtownie zahamuje, zjedzie na inny pas, zacznie skręcać? W dodatku zwykle nie sygnalizując swojego zamiaru - żali się bydgoski kierowca. - Jak to mówią, widać, że znalazł „prawko” w paczce chipsów.
- Gorzej jest ze sportowcami z CSE i CZN. Zwykle kiepskie fury, ale za to zestaw audio potężny. Przekraczają prędkość, jeżdżą jak chcą, wymuszają pierwszeństwo. Jak widzę, że ktoś jedzie w dzień albo gdy już „szarówka” bez świateł, to strzelam, że jedzie ktoś ze Żnina. Często trafiam - mówi inny kierowca.
Czy to uzasadnione żale „wielkomiejskich kierowców”, nieco z góry traktujących gości spoza miasta, którzy manewrują po bydgoskich ulicach? I tak, i nie.
Artykuł dostępny wyłącznie dla prenumeratorów
- dostęp do wszystkich treści Dziennika Polskiego,
- codzienne wydanie Dziennika Polskiego,
- artykuły, reportaże, wywiady i multimedia,
- co tydzień nowy numer Ekstra Magazynu.