Pracując w obozach dla uchodźców, starałem się być blisko ludzi, interesować się ich historiami, śmiać się, a czasami płakać

Czytaj dalej
Fot. Archiwum Radosława Siewniaka
Jolanta Tęcza-Ćwierz

Pracując w obozach dla uchodźców, starałem się być blisko ludzi, interesować się ich historiami, śmiać się, a czasami płakać

Jolanta Tęcza-Ćwierz

Przez niemal rok pracował w irackim Kurdystanie jako fizjoterapeuta. Leczył pacjentów w mobilnej klinice i w obozach, gdzie tysiące uchodźców żyje w biedzie. - Wojna nie zniszczyła duszy ludzi Wschodu. Doświadczeni jej dramatem, utratą całego dobytku i dotknięci skrajną biedą, niosąc bagaż traumatycznych doświadczeń, zachowali gościnność i otwartość na innych - mówi Radosław Siewniak, autor książki „Daj mi pić! Bliski Wschód z bliska”

Dotarłeś na Bliski Wchód, do miejsc, do których nie zapuściło się wielu cudzoziemców. Z jednej strony tocząca się na zachodzie i północy od Iraku wojna domowa w Syrii i konflikt turecko-kurdyjski, z drugiej - upadek reżimu Saddama Husajna i powstanie w Iraku i Syrii Państwa Islamskiego (ISIS). Sytuacja geopolityczna tamtego rejonu sprawia, że dla przeciętnego Europejczyka to obszar niebezpieczny i niestabilny. Jaki był dla ciebie?

Organizacja medyczna STEP-IN, która niosła pomoc w irackim Kurdystanie po rewolcie Państwa Islamskiego, zwróciła się do mnie z propozycją współpracy. Miałem pracować jako fizjoterapeuta w klinice mobilnej oraz w obozach dla uchodźców i szkolić lokalnych rehabilitantów. Zdecydowałem się polecieć do Iraku, mimo że kraj ten jest postrzegany jako niebezpieczny. Dzisiejszy Irak dzieli się na część kurdyjską - to region na wpół autonomiczny, który nazywany jest irackim Kurdystanem, oraz na część arabską - to część środkowa i południowa, zamieszkiwana głównie przez Arabów. Mieszkałem niedaleko Irbilu - stolicy irackiego Kurdystanu, i w Dahuku nieopodal granicy z Turcją. W tych dwóch regionach pracowałem przez rok, jeżdżąc po tamtejszych wsiach, spotykając się z najbiedniejszymi ludźmi i świadcząc im nieodpłatną pomoc medyczną. Iracki Kurdystan zamieszkuje wiele grup etnicznych: Kurdowie, Arabowie, ale też Jezydzi, Kakajowie, Szabakowie, Turkmeni czy Asyryjczycy - iraccy chrześcijanie. Każda z tych grup to ludzie niesamowitej gościnności.

Mamy w Polsce powiedzenie: gość w dom, Bóg w dom. W tamtym regionie to praktyka życia. Wielokrotnie byłem zapraszany - czasami przez bardzo biednych ludzi - do domów czy do namiotów, których mieszkańcy częstowali mnie wszystkim, co mieli. Jednak posiłek był tylko pretekstem. Najważniejsze było spotkanie z drugim człowiekiem, rozmowa, celebracja bycia razem.

Tamtejsza kultura jest kulturą kolektywną, społeczną, wspólnotową. Bardzo często odczuwamy strach przed tym, czego nie znamy. Stąd bierze się nieprawdziwy obraz mieszkańców Iraku, których wrzuca się do jednego worka w kontekście Państwa Islamskiego. Tymczasem to tylko fragment, obraz pewnej fanatycznej odsłony islamu. Większość mieszkańców Bliskiego Wschodu to ludzie życzliwi, gościnni, ciepli i serdeczni.

Jakimi pacjentami są Irakijczycy?

Jeździliśmy głównie do wsi jezydzkich, ponieważ Jezydzi to grupa etniczna, która obecnie ma się najgorzej w irackim Kurdystanie. Fizjoterapeutów jest w Iraku niewielu. Stąd też Irakijczycy bardzo często nie wiedzą, czym w ogóle jest fizjoterapia. Kiedy starałem się zachęcać lokalnych mieszkańców do ćwiczeń czy też próbować im pomóc jako terapeuta manualny, spotykałem się z podejrzliwością, ze zdziwieniem albo z niechęcią, ponieważ dla Irakijczyków leczenie standardowo oznacza przyjęcie tabletki. Jeden z moich pacjentów miał synka z pewną chorobą neurologiczną, który poruszał się na wózku inwalidzkim. Chciałem zbadać tego chłopca i poprosiłem jego ojca, aby przywiózł dziecko. Następnego dnia mężczyzna przyjechał z... fotografią synka. Uznał, że zdjęcie wystarczy, abym przepisał lekarstwo.

Przekonanie Irakijczyków, że rehabilitacja jest dziedziną medycyny i ma sens, było zapewne dużym wyzwaniem, ale z pewnością niejedynym.

To prawda. Musiałem również zmierzyć się z wyzwaniami natury kulturowo-religijnej. W ortodoksyjnej kulturze muzułmańskiej istnieje zakaz dotykania kobiety przez obcego mężczyznę. Pewnego razu do mojej kliniki przybyła pacjentka, która była ortodoksyjną muzułmanką. Podniosła coś ciężkiego, skutkiem czego doszło u niej do wyskoczenia dysku i ucisku na korzeń nerwowy. Zmiana dyskopatyczna powodowała ogromny ból kręgosłupa wraz z promieniowaniem do prawej nogi. Kobieta zapytała, czy jest w klinice ktoś, kto mógłby jej pomóc. Uśmiechnąłem się i powiedziałem, że jestem taką osobą, ale ona kategorycznie stwierdziła, że nie może pozwolić, abym dotknął jej ciała. Kiedy usłyszała, że nie ma nikogo innego, pojawiło się u niej ogromne napięcie. Wyjaśniłem, że szanuję jej tradycję i przekonania, że jestem lekarzem, fizjoterapeutą i chcę jej pomóc. Po kilkunastu minutach rozmowy zgodziła się na rehabilitację. Wówczas zwróciłem się do niej: proszę się rozebrać. Kobieta ta miała na sobie siedem czadorów, czyli sukni. Zdjęła trzy, a cztery zostawiła. Chcąc nastawić jej kręgosłup, musiałem ją mocno objąć. Poczułem, że pacjentka jest bardzo spięta. Jednakże kiedy wzięła oddech, wówczas w naturalny sposób się rozluźniła. Wykorzystałem ten moment i wykonałem ruch tzw. nastawienia, usłyszeliśmy charakterystyczny trzask - dysk został scentralizowany, wrócił na swoje miejsce. To było dla mnie niezwykłe doświadczenie, ponieważ taki przypadek jak u tej muzułmanki wymaga zazwyczaj kilku sesji fizjoterapeutycznych. Kiedy ból zelżał, pacjentka po raz pierwszy się do mnie uśmiechnęła i powiedziała po arabsku: szukran, czyli dziękuję. To było przełomowe wydarzenie. Kiedy ta pani wróciła do domu, opowiadała wszystkim, że przyjechał biały rehabilitant, któremu pozwoliła sobie pomóc, jej ból znikł i została uzdrowiona. Wieść o białym lekarzu rozeszła się bardzo szybko. Kiedy zaczynałem pracę w klinice, miałem dziennie dwóch-trzech pacjentów. Potem przychodziło kilkudziesięciu!

Pomaganie ludziom w powrocie do sprawności, do zdrowia, musiało być bardzo poruszające.

Pamiętam kilkunastoletniego Sabhana, który spadł z drugiego piętra. W wyniku upadku doszło do pęknięcia czaszki i obrażeń mózgu. Chłopiec miał porażoną lewą stronę ciała. Spastyczne napięcie mięśniowe lewej ręki i nogi oraz słaba kontrola mięśni tułowia nie pozwalały mu na samodzielne funkcjonowanie. Po kilkunastu dniach intensywnej rehabilitacji chłopiec odstawił kulę i zaczął chodzić. Bardzo ostrożnie, z moją asekuracją, z dużym wysiłkiem, ale samodzielnie. Moją zasadą było, żeby pacjenci czuli się w naszej klinice nie tylko zaproszeni, ale i chciani.

Poświęcałem czas, aby się z nimi zaprzyjaźnić, starałem się wsłuchiwać w ich historie, być blisko nich. To działało. Często byłem zapraszany po pracy do domów, do namiotów na obiad czy kolację. To pozwalało mi wejść w ich kulturę, w relacje z tymi ludźmi i poznać niejednokrotnie dramatyczne historie związane z Państwem Islamskim, które dla wielu moich pacjentów stały się doświadczeniem największej ciemności i dramatów.

Musieli uciekać przed terrorystami islamskimi ze swoich wsi i miast do obozów, które stały się ich przymusowymi domami. Wielu z nich nie ma pracy, ani żadnej możliwości zarabiania pieniędzy, także ich sytuacja jest naprawdę trudna. Przywilejem było dla mnie to, aby oprócz pomocy medycznej starać się nieść im pewien rodzaj wsparcia duchowego. Pomóc nie tylko w fizycznym cierpieniu, ale także w odzyskaniu godności i nadziei.

W jaki sposób można przywrócić nadzieję ludziom, którzy stracili wszystko?

Pewnego razu, kiedy jedliśmy ze znajomym obiad w restauracji, podszedł do nas chłopak, który żebrał o pieniądze. Miał na imię Abdulla i pochodził z Mosulu. Jego ojciec został zamordowany przez bojówkarzy Państwa Islamskiego. 16-letni Abdulla mieszkał w obozie nieopodal Irbilu, był najstarszy z rodzeństwa. Starał się zarabiać pieniądze jako pucybut, ale otrzymywał niewielkie kwoty, dlatego musiał żebrać. Chociaż kelnerzy go przeganiali, udało mu się do nas podejść i poprosić o pieniądze. Zaprosiliśmy go na obiad. Był bardzo wystraszony i niepewny, ale się zgodził. Kelner, który nas obsługiwał, chciał wyprosić Abdullę, jednak powiedzieliśmy mu, że nastolatek jest naszym gościem i poprosiliśmy, aby go obsłużył. Kiedy się żegnaliśmy, przytuliliśmy tego chłopaka, by pokazać mu, że ma taką samą wartość i godność, jak my, chociaż jego rodzina znalazła się w trudnej sytuacji finansowej. Ostracyzm społeczny dodatkowo potęgował u Abdulli brak nadziei i poczucie bycia kimś gorszym. Pracując w obozach, starałem się być blisko tych ludzi, interesować się ich historiami, spędzać z nimi czas, rozmawiać i śmiać się, a czasami wspólnie płakać. Tamtejsi ludzie to doceniali. Pamiętam rozmowę z pewną Jezydką. Zapytała, co jest tajemnicą mojego życia, ponieważ zauważyła, że zwracam się do ludzi inaczej, niż te osoby, z którymi miała kontakt. Odpowiedziałem jej, że tą tajemnicą jest Jezus Chrystus. To było początkiem niezwykle głębokiej rozmowy i późniejszej naszej relacji. Moja praca w Iraku często wykraczała poza fizjoterapię, a wchodziła w obszar odbudowywania ludzkiej wartości, godności, znaczenia, które są przynależne każdemu człowiekowi. W taki sposób odbudowuje się w ludziach także i nadzieję.

W obozach dla uchodźców ludzie żyją w warunkach, w jakich nie powinien żyć żaden człowiek. Mieszkają w namiotach, w których latem panują wysokie temperatury, a w porze deszczowo-zimowej jest chłodno i wilgotno. Warunki życia oraz traumatyczna przeszłość związana z historią ISIS sprawiają, że wiele osób żyje tam nie tylko bez prawdziwego domu, ale również bez nadziei. Zauważenie tych ludzi i rozmowa z nimi wystarczą?

Ci ludzie otwierali się na coś więcej niż tylko rehabilitacja. Odbyłem wiele rozmów, usłyszałem mnóstwo dramatycznych historii związanych z bólem, mordem, ze śmiercią. Wielu pacjentów te przeżycia trzymało w sobie. Możliwość opowiedzenia o swoich doświadczeniach przyniosła im jakiś rodzaj ulgi. Problemy wielu moich pacjentów były związane nie tylko z fizycznymi zmianami w ich kręgosłupach, ale również z traumatyczną przeszłością, jaką zgotowało im Państwo Islamskie. Pamiętam rozmowę z pewną kobietą, Jezydką o imieniu Jaklin. Z powodu działań ISIS musiała uciekać z rodzinnego miasta. Widziała, jak w jednym z autobusów wybuchła bomba podłożona przez zamachowców. Zginęło wówczas wiele osób. Jedną z nich był jej brat. Jaklin widziała szczątki jego ciała rozrzucone po okolicy razem ze szczątkami innych ofiar. Ośmiu członków jej rodziny zostało porwanych przez ISIS. Nigdy nie zostali odnalezieni, prawdopodobnie nie żyją. Jaklin zmagała się nie tylko z bólem kręgosłupa.

Kiedy zamykała oczy, widziała twarze swoich prześladowców i poszarpane przez wybuch bomby ciało brata. Przechodziła tortury, nie mogąc jeść ani spać. Ból, którego doświadczała, nie był związany ze zmianą dyskopatyczną, ale z traumą psychiczną. Opowiadając mi swoją historię, Jaklin płakała.

Zapytałem, czy mógłbym się za nią pomodlić, ponieważ - chociaż pomagałem jako fizjoterapeuta - wierzę, że największą pomoc i uzdrowienie naszych zranień może dać nam Bóg. Zgodziła się. Pomodliłem się, aby Jezus Chrystus uwolnił ją od traumatycznej przeszłości. Kiedy następnego dnia przyjechałem do obozu, zobaczyłem, że Jaklin się uśmiecha. Powiedziała, że po raz pierwszy od dawna przespała noc. Od tamtej pory była inną kobietą. Kiedy widzieliśmy się po raz ostatni na ziemi irackiej, Jaklin podarowała mi własnoręcznie zrobiony naszyjnik. Ja obdarowałem ją Nowym Testamentem. Powiedziała: „Nie umiem czytać, ale moja córka potrafi. Poproszę, żeby codziennie mi czytała. Jeżeli ta księga i ta osoba, o której ona mówi, są dla ciebie ważne, chcę, żeby były ważne również dla mnie”.

Książka „Daj mi pić! Bliski Wschód z bliska” to zapis twoich przeżyć i spotkań w irackim Kurdystanie. Zapraszasz czytelnika na prawdziwą ucztę przy stole zastawionym barwną mozaiką spotkań, miejsc, obrazów i refleksji...

Książka ta w większości została napisana w Iraku. Historie, które się tam wydarzały, spisywałem początkowo dla samego siebie, aby przetrwała we mnie pamięć o ludziach, których tam poznałem. Z czasem zobaczyłem, że warto się tymi zapiskami podzielić.

Zapragnąłem dać głos uchodźcom, mieszkańcom Iraku, abyśmy mogli usłyszeć ich opowieści, poznać ich życie, a dzięki temu zbliżyć się do nich. Chciałem, aby Bliski Wschód stał się dla nas rzeczywiście bliski.

Chciałem przybliżyć nie tylko ludzi, ale też region, który odwiedziłem, dlatego w mojej książce znajdziemy szczyptę historii, geografii, demografii i religii. To również opowieść o pracy medyków i fizjoterapeutów, z jej wyzwaniami, trudami, sukcesami i niepowodzeniami. Przytaczam także osobiste historie mieszkańców Bliskiego Wschodu, których nienawiść samozwańczego państwa islamskiego ISIS pozbawiła dachów nad głową i zmusiła do ucieczki. „Daj mi pić! Bliski Wschód z bliska” to książka różnorodna. Idea jest taka, aby wszechstronnie pokazać piękno Iraku przysłonięte tragedią wojny.

W związku z wybuchem wojny w Ukrainie odsunęliśmy uchodźców z innych krajów poza nasz krąg zainteresowania. Coraz mniej organizacji pozarządowych działa w Iraku, wielu ludzi zrezygnowało z obecności w tym regionie. Co możemy zrobić dla osób, które w obozach uchodźców spędziły ostatnie lata, żyjąc w niewyobrażalnie trudnych warunkach?

Co jakiś czas słyszymy o uchodźcach, również o uchodźcach kurdyjskich, którzy próbują przedostać się do Polski. Kilka miesięcy temu było głośno o ich próbach przekroczenia polsko-białoruskiej granicy. Wielu z nas reagowało na tę sytuację złością, strachem, niechęcią, w najlepszym razie z obojętnością. W jednym z obozów w Iraku poznałem nastoletnią dziewczynkę o imieniu Amira. Zapytałem ją o jej największe marzenie. Powiedziała, że chciałaby wraz z rodzicami móc opuścić Irak. Zapytałem dlaczego, a ona odpowiedziała: Z powodu ludobójstwa. Ze zdziwieniem stwierdziłem, że przecież ludobójstwo już się skończyło, na co Amira odparła, że jedno faktycznie należy już do przeszłości, ale nadejdą kolejne. Nie jest łatwo pozbyć się wspomnień okrucieństwa wyrządzanego przez drugiego człowieka: widoku brutalnej śmierci, wydłubywania oczu, zakopywania żywcem, podpaleń, rozstrzeliwań na ulicach. Okrutna śmierć dosięgała w Iraku wszystkich bez wyjątku: dorosłych i dzieci. Irakijczycy uciekają ze swojej ojczyzny z różnych powodów. Zdarzają się też takie sytuacje, jak historia tej dziewczynki. Wiele rodzin chce po prostu normalnie, bezpiecznie żyć. I mają do tego prawo. Im lepiej poznajemy rzeczywistość Bliskiego Wschodu, tym bardziej zauważamy, jak jest skomplikowana. Czasem jesteśmy unieruchomieni przed komputerem czy telewizorem i trudno nam zrozumieć, jak rozległym, głębokim i niejednoznacznym tematem jest niesienie realnego wsparcia ludziom doświadczającym dramatycznej codzienności. Bycie bezrefleksyjnym obserwatorem może prowadzić do oceniania, krytykowania i odrzucania czegoś, co w rzeczywistości jest zupełnie inne. Dopiero, kiedy włączymy się w niesienie pomocy, kiedy staramy się docierać do tych ludzi, stykamy się z ich przeszłością, która nierzadko przypomina piekło. Każdy z nas ma środki, by wyjść do wykluczonych, wesprzeć ich, pomyśleć o tych, o których wolimy na co dzień zapominać. Przede wszystkim - zmienić swoje myślenie tak, by na pierwszym miejscu stawiać interes wykluczonych bardziej niż nasz własny.
* * *
Książkę „Daj mi pić! Bliski Wschód z bliska” można nabyć poprzez stronę: www.dajmipic.pl

Jolanta Tęcza-Ćwierz

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.