Kiedy w połowie lat 80. wydawało się, że Hollywood dało już z siebie wszystko, na ekrany kin z impetem wjechał pewien samochód, który tylko z pozoru był zwykłem DeLoreane’em DMC-12. Ów pojazd miał w swoim standardzie jeszcze jedną funkcję: przenosił w czasie swoich pasażerów. Spełnił też inną rolę: nadał kinu science-fiction zupełnie nową barwę. W tym roku mija 40 lat od premiery pierwszej części „Powrotu do przyszłości”
Chyba każdy z nas zastanawiał się, jak wyglądała młodość naszych rodziców. Myśl ta dręczyła także scenarzystę i producenta Boba Gale’a. Filmowiec odwiedził pewnego razu swój rodzinny dom w St. Louis i, przeglądając szkolne zdjęcia swoich rodziców, wyobraził sobie, że zaprzyjaźnia się ze swoim ojcem, będącym kumplem z klasy. Kiedy Gale wrócił do Kalifornii, opowiedział o tym Robertowi Zemeckisowi. Ten z kolei zaczął rozmyślać o swojej matce - chciał za wszelką cenę dowiedzieć się, czy rzeczywiście w czasach szkolnych nigdy się nie całowała, jak to twardo utrzymywała.
Cóż, to było już raczej nie do sprawdzenia, ale można przecież zrobić coś innego: film o nastolatku, który cofając się w czasie poznaje swoich rodziców, a nieświadomie zmieniając przeszłość, doprowadza do wielu zawiłych sytuacji, które mogą skutkować nawet tak katastrofalnym faktem, że… w przyszłości nigdy się nie narodzi.
Panowie zasiedli do pisania, i tak na początku 1981 roku powstała pierwsza wersja scenariusza.
Artykuł dostępny wyłącznie dla prenumeratorów
- dostęp do wszystkich treści Dziennika Polskiego,
- codzienne wydanie Dziennika Polskiego,
- artykuły, reportaże, wywiady i multimedia,
- co tydzień nowy numer Ekstra Magazynu.