Piekielnie dobra premiera "Historyji barzo cudnej"
Gdy Josif Brodski w „Znaku wodnym” malował słowami zimową Wenecję, doznał objawienia i doszedł do wniosku, że w piekle musi być zimno jak na Antarktydzie. Nie ma tam żadnych kotłów, smażących się w nich grzeszników rodem z obrazów Boscha, kłutych widłami przez złośliwe diabły, ale przenikający do każdego zakamarka skóry mróz i nie dający oddychać ziąb.
Do niedawna, ponieważ nie znoszę zimna, byłam w stanie zgodzić się z Brodskim. Jednak zmieniłam zdanie, gdy ostatniej soboty szłam przez krakowski Rynek w niemal 40-stopniowym upale, przedzierając się przez tłumy turystów, dobrowolnie, a nie za jakieś tam grzechy, spędzających lato w mieście.
Dotarło do mnie, że podobnie piekło pojmuje Wiesław Hołdys, który tego wieczoru ze swoim Teatrem Mumerus wystawiał najnowszą premierę - spektakl „Historyja barzo cudna. Bunt upadłych aniołów”. Zlitował się wprawdzie nad aktorami i widzami, nie każąc nikomu w tej temperaturze schodzić do piwnic przy ul. Kanoniczej, ale i tak zrobił w przejściu do ogrodów Muzeum Archeologicznego piekielne przedstawienie, podczas którego pot lał się strumieniami z ubranych w czarne, warstwowe kostiumy aktorów.
Artykuł dostępny wyłącznie dla prenumeratorów
- dostęp do wszystkich treści Dziennika Polskiego,
- codzienne wydanie Dziennika Polskiego,
- artykuły, reportaże, wywiady i multimedia,
- co tydzień nowy numer Ekstra Magazynu.