Pasja kolędowania, czyli Narodzenie Pańskie według pasterzy z Koźlicy

Czytaj dalej
Fot. Archiwum grupy
Ireneusz Dańko

Pasja kolędowania, czyli Narodzenie Pańskie według pasterzy z Koźlicy

Ireneusz Dańko

Maścibrzuch, Cedzimlek, Furgoł, Sufla i Kuba co roku odwiedzają z dobrą nowiną domy w podkrakowskiej Koźlicy. Śpiewają kolędy przy dźwiękach wiekowej heligonki i odgrywają sceny z jeszcze starszej pastorałki.

- Wszystkim wobec kolędy najprzód winszujemy, zanim wielką nowinę Państwu opowiemy; naszem będzie staraniem, by niedługo bawić, raczcie tylko łaskawie ucha nam nadstawić - tak zaczyna się XIX-wieczna „Pastorałka góralska”, którą każdego roku zimą wystawiają „pasterze z Koźlicy”.

Od Bożego Narodzenia do Gromniczej

Zwykle chodzą w siedmiu. Sami mężczyźni, w różnym wieku. Szóstka nosi baranie kożuchy i maski, a jeden białą szatę z anielskimi skrzydłami i złotą gwiazdą na czole. Od domu do domu dźwigają wielką, kolorową szopkę z 25 kukiełkami w wiklinowym koszu. Dziarskim krokiem przemierzają nadwiślańską wioskę pod Krakowem. Najstarszy raz po raz przygrywa towarzyszom na swojej heligonce.

Chodzą tak rok w rok, od Bożego Narodzenia do święta Matki Boskiej Gromnicznej. Pod każdym domem jeden dzwoni dużym pasterskim zbyrcokiem, a reszta intonuje kolędę. Kiedy gospodarze zaproszą do środka, zaczyna się przedstawienie.

- Przez lat cztery tysiące od grzechu Adama, wszystkim ludziom zamknięta była niebios brama. Pod ciężarem przestępstwa jęczał naród cały, śmierć, grzech, mocy piekielne nad nim panowały. A co większa, że ludzie i wszystkie stworzenia, nie byli w stanie zgładzić tego przewinienia. Lecz się Ojciec Niebieski zlitował nad światem, zesłał Syna Swojego, by się nam stał bratem - Piotr Paluch recytuje prolog pastorałki, której scenariusz wydrukowano w XIX-wiecznych kantyczkach.

Z zawodu ślusarz, z pasji muzykant i kolędnik, zna na pamięć cały 200-letni tekst rozpisany na role. Jako mały dzieciak - pamięta - chował się po kątach przed „grupą herodów”, która kiedyś, oprócz pasterzy, kolędowała po jego wiosce. Bał się harcujących po izbach postaci Diabła, Śmierci czy Żyda. Wolał oglądać pasterzy w maskach, którzy prezentowali w szopce lalkowe jasełka. Sam kolędować zaczął już w szkole. Miał jakieś 17 lat. W Koźlicy niewiele było rozrywek. Mało kto miał telewizor w domu czy choćby radio. Odwiedzanie sąsiadów w świątecznym czasie urozmaicało długie, zimowe wieczory.

- Człowiek był zadowolony, kiedy starsi pozwolili chociaż szopkę nosić. Po ósmej wieczorem musiałem wracać do domu, bo rodzice kazali, bez żadnej dyskusji - opowiada.

Jak dorósł, mógł już nie tylko pośpiewać, ale i wychylić czasem coś rozgrzewającego podczas zimowej wędrówki. Okazji nie brakowało. Gospodarze za punkt honoru mieli strzelić kielicha z kolędnikami. Zawsze wpadło też parę groszy do kieszeni w kożuchu.

Heligonka Hlaváček od Edwarda Micudy

Piotr Paluch jakieś 30 lat wcielał się w różnych pasterzy z bożonarodzeniowego widowiska. Przestał, kiedy nauczył się grać na heligonce, z którą do dzisiaj się nie rozstaje podczas corocznej kolędy. Tradycji nie zaniechał nawet, kiedy w domu pojawiła się szóstka dzieci.

- Nie chodziłem po kolędzie tylko, jak wzięli mnie do wojska - wspomina z uśmiechem. - Trzeba by teraz podziękować żonie, że tę moją pasję tolerowała.

Jest nieformalnym opiekunem pasterskiej grupy. Ma 68 lat i nie myśli o końcu kolędniczej kariery. Żona przyzwyczaiła się do mężowskiej pasji, która co roku na długie godziny wyciągała go z domu w świątecznym okresie. Niektóre dzieci też z ojcem kolędowały. Syn Daniel wciąż zakłada barani kożuch i chodzi z szopką. W grupie pasterzy jest również zięć Piotra Palucha ze swoim bratem.

Heligonka należała wcześniej do jednego z założycieli kolędniczej ekipy - Edwarda Micudy. Wiekowy instrument stoi w pokoju na honorowym miejscu. Ma co najmniej 100 lat. Ile dokładnie, nikt nie potrafi powiedzieć. Przypomina mały akordeon. Zamiast klawiszy są guziki. Każdy wydobywa inny dźwięk, w zależności od tego, czy rozciąga się miech, czy dociska.

- Trudny instrument. Męczyłem się z nim długo, zanim nauczyłem się grać - opowiada obecny właściciel. - Micuda przyniósł mi go jakieś 20 lat temu. Sam już nie mógł wtedy grać, bo złamał obojczyk i tak mu kości poskładali, że ręka się trzęsła. Kazał se dać parę złotych i powiedział: „Masz i graj”. Nie wiem, dlaczego akurat mnie wybrał. Może podpatrzył wcześniej, jak raz spróbowałem sobie zagrać „Głęboką studzienkę” i mu się spodobało?

68-latek płynnie wydobywa głębokie tony basów, drugą partią guzików dokłada melodię i już słychać w domu kolędę. Wcześnie grywał na klarnecie w gminnej orkiestrze w sąsiedniej Igołomi, dmucha też w wielką trąbę - tubę. Ale czeska heligonka Hlaváček posiada najciekawsze brzmienie. Wystarcza w zupełności, by przygrywać podczas kolędowania, a także wycinać skoczne oberki czy polki na wiejskich zabawach.

Pierwsi kolędują już u Pana Boga

Piotr Paluch należy do drugiego pokolenia pasterskiej grupy z Koźlicy.

- Jan Miernik, Adolf Strzelecki, Edward Micuda, Lucjan Wojtaszek, Józef Wojtaszek... - wylicza jednym tchem jej założycieli z 1952 roku. - Teraz już wszyscy oni kolędują u Pana Boga. Najmłodszy - Jan Szczygieł, odszedł z tego świata dwa lata temu.

Pierwsza szóstka pasterzy-kolędników zostawiła po sobie nie tylko tradycję chodzenia po domach w okresie świątecznym. Jej dziełem jest także wielka szopka, którą od lat 90. XX wieku można oglądać w Muzeum Etnograficznym w Krakowie. Własnoręcznie zrobione kukiełki i maski wciąż służą następcom podczas jasełkowych przedstawień. Większość jest dziełem Micudy, złotej rączki z artystyczną duszą.

- Wszystko umiał zrobić. Pracował na lotnisku w Pobiedniku, remontował nawet szybowce - wspomina Paluch swojego poprzednika w kolędniczej grupie.

Micuda wyrzeźbił z drewna m.in. postacie Trzech Króli, Śmierć, Żyda i Czarownicę. Niektórym doczepił gotowe głowy lalek, inne są od początku do końca jego dziełem. Herodowi tak zamontował głowę, żeby łatwo spadała po ciosie kosą od Śmierci.

Pierwszą szopkę z Koźlicy oświetlały w środku trzy lampy naftowe. Obecna posiada już instalację elektryczną, żarówki zasila akumulator, można też podłączyć kablem do gniazdka.

Piotr Paluch: - Micuda potrafił robić różne cuda. Ale to Jan Miernik był najstarszy w grupie i czuwał nad wszystkim. Jak przychodziliśmy do niego do domu, to kazał nam siadać i słowo po słowie sprawdzał, czy wszystko dobrze gramy, zgodnie z dziewiętnastowiecznym zapisem. Kolędowanie miał we krwi, sam wcielał się w główną rolę pasterza Kuby.

Paluch urodził się dwa lata po założeniu grupy. Nie pamięta występów jej założycieli. Musieli jednak być dobrymi aktorami, bo ludzie we wsi chętnie gościli ich w swoich domach. I tak zresztą zostało do teraz. Obecna ekipa „pasterzy z Koźlicy” nie narzeka na brak zaproszeń. Czasem z powodu licznych obowiązków zawodowych członków musi odmawiać występów, rzadziej kolęduje. Dwóch kolędników to kucharze, którzy akurat na przełomie roku mają najwięcej roboty. Kiedy jednak tylko są wolni, a pogoda sprzyja, to ruszają po domach we wsi i na kolędnicze przeglądy.

Jeden drugiego pilnuje wierszem

Od zeszłego roku pasterze-kolędnicy noszą nowiutkie kożuchy i czapki - baranice. Pieniądze na zakup dostali z projektu EtnoPolska Narodowego Centrum Kultury, wspierającego lokalne dziedzictwo. Odnowili również mocno sfatygowane kukiełki i maski z doklejonymi brodami, z wyjątkiem tej, którą zakłada najstarszy pastuch Kuba.

- Stare kożuchy już się rozlatywały. Nowe mają podszewki. Dawniej nosiło się je runem do spodu, a na kolędę się odwracało. Kudłate i wyzwiajne do przodu przynosić miały szczęście - wyjaśnia Daniel Kübler, najmłodszy heligonista w „pasterskiej grupie” z Koźlicy.

Z wykształcenia biolog, pracuje w ośrodku kultury w Mogilanach. Razem z Piotrem Paluchem grają w orkiestrze w Igołomi i kapeli ludowej. 32-latek, zakochany w lokalnym folklorze, dobrze radzi sobie także na skrzypcach, fujarce i trąbce.

- Pan Piotr zaproponował kiedyś, żebym występował z nimi podczas kolędowania. Na początku nie chciało mi się tym zawracać głowy, ale później sam się zgłosiłem - dodaje z uśmiechem młody etnograf-amator.

Podczas kolędy w ostatnie święta Bożego Narodzenia zastępował Piotra Palucha, któremu niedawno zmarła bratowa. Wcześniej wcielał się między innymi w rolę dziarskiego pasterza Furgoła, który prowadzi dialog z Aniołem, kiedy ten obwieszcza pasterzom narodziny Jezusa w stajence.

O miejscowych zwyczajach Daniel Kübler potrafi długo opowiadać. Na obchody 70-lecia „pasterzy z Koźlicy”, które urządzono w Trzech Króli, przygotował książkę. Spisał w niej wszystko od A do Z.

- Role pasterskie rymują się idealnie, trudno pomylić, jeden drugiego wierszem pilnuje. Gdyby nawet który zapomniał sobie tekstu, to inny podpowie - mówi 32-latek. Jak podkreśla, kolędowanie to męska sprawa. - Kobiety nie mogą tego robić, bo wedle starej tradycji przynosiłyby nieszczęście - wyjaśnia.

Piotr Paluch wszystko potwierdza. Wspomina, jak w latach osiemdziesiątych minionego wieku występowali na kolędniczym przeglądzie w Proszowicach.

- Jury konkursowe dopominało się o anioła, który zwiastuje narodzenie Pana Jezusa, a my nie mieliśmy kogo wziąć do tej roli - opowiada. - Przebraliśmy więc dziewczynę. Kiedy to się wydało, dostaliśmy ujemne punkty. Powiedziano nam, że absolutnie kobiety nie mogą występować w tradycyjnej grupie kolędniczej.

Kantyczki - skarbnica kolędniczych treści

Scenariusz pasterskiego przedstawienia spisano w pożółkłej ze starości książce, którą Paluch przechowuje w domu. Dzieło pod nazwą „Kantyczki. Kolędy i pastorałki w czasie świąt Bożego Narodzenia po domach śpiewane. Z dodatkiem pieśni przygodnych w ciągu roku używanych” pochodzi z 1903 r. To prawdziwa skarbnica kolędniczych treści, które skrzętnie zebrał Karol Miarka. Imprimatur (zgodę na druk) dał ówczesny biskup przemyski Józef Sebastian Pelczar, założyciel Zgromadzenia Służebnic Najświętszego Serca Jezusowego, obecnie święty Kościoła katolickiego. W środku zachowała się odręczna dedykacja „Kochanemu Jędrusiowi” z 1925 roku.

- Przepisaliśmy potrzebne teksty na kartki A4, żeby się książka nie niszczyła. Gra się wszystko ze słuchu - zaznacza właściciel wiekowego dzieła.

- Większość kantyczek pisali mniejsi lub więksi poeci, albo organiści. Bywały też kolędy ludowe, których w takich zbiorach nie umieszczano, bo nie były do końca zgodne z doktryną Kościoła katolickiego - dopowiada najmłodszy stażem kolędnik grupy z Koźlic.
Najstarszy zauważa z kolei: - Taka na przykład kolęda „Z tamtej strony dwora” to przeróbka dawnego erotyku szlacheckiego, opowiada o pannie, która chodzi po łące, wije wianki i rozdaje chłopcom… W wersji kolędowej Najświętsza Panienka przechadza się po łące, wije wianki i prowadzi małego Jezusa za rączkę.

Po chwili już intonuje melodię i zaczyna śpiewać.

- Z tamtej strony dwora zielenią się zioła, przechadza się śliczna pani z niebieskiego dwora, na łące usiadłwszy, kwiateczków narwawszy, wije wianki swego Jezusa maleńkiego. Trzy wianki uwiła, które poślubiła, a najpierwszy Jezusowi na główkę włożyła, w drugim sama chodzi, co Jezusa wodzi, a trzeciego nie straciła, bo jej się nie godzi…

Swoje widowisko „pasterze z Koźlicy” prezentują z wielką pieczołowitością. Dbają, by nie zmieniać ani na jotę oryginalnego tekstu. Całe trwa ponad pół godziny, składa się z dwóch części. Najpierw występuje Anioł z pięcioma pasterzami. Chłopy przygadują sobie ciętymi językami, wydaje się, że już, już może dojść do bitki, aż w końcu zmęczeni kładą się spać. Nie na długo, bo jednego budzi anielskie wołanie: „Gloria, gloria in excelsis Deo”.

Przestraszony pastuch stawia kamratów na nogi. To znowu wywołuje swary. Inni myślą z początku, że kompan coś zmyśla, nie dając im pospać. W końcu jednak dają wiarę, słysząc głos Anioła. I ruszają do szopki - stajenki.

- O witajze nas Panie! A cóz się to stało, iz Cię górne dziś niebo, tu do nas zesłało? - woła klękając przed szopką pasterz Kuba. - Lezys na gołem sianie, chocieś Król bogaty, będąc Panem nad pany, nie mas własnej chaty. Drzys na tak ciężkim mrozie, miłe Dzieciątecko. O jakże nom zal Ciebie, z nieba Paniątecko

Po oddaniu hołdu i złożeniu skromnych darów, wszyscy pasterze odchodzą i stają za szopką.

Wtedy zaczyna się druga, jasełkowa część widowiska. Jeden z kolędników rusza kukiełkami w szopce, odgrywając różne sceny i modulując głosem w zależności od postaci. Oprócz króla Heroda, Śmierci czy Diabła, pojawia się m.in. wirująca w objęciach Para Nierozerwalna, którą uruchamia kołowrotek, Sekretarz Gminy, a nawet Kelner.

Po kukiełkowym spektaklu, wszyscy kolędnicy przystępują do życzeń i „obśpiewek” domowników. Maski szybko ściągają, żeby nie tłumić nimi głosów.

- Na podolu biały kamień, nadobna Marysia siedzi na nim, siedzi, siedzi, przyśpiewuje, bo się jej ten Stasiu przypatruje... - nuci jedną z „obśpiewek” Paluch. - Lalki są dla dzieci, żeby je rozbawić, a teksty czasem bardziej dla dorosłych.

Nie wyobraża sobie, żeby w rodzinnej wiosce zanikła kolędnicza tradycja. Tak samo jak inni mieszkańcy Koźlicy.

- Musimy chodzić po domach, bo ludzie, by nam nie darowali, gdybyśmy zaniechali - śmieje się.

Ireneusz Dańko

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.