Pan Kleks nie opuści Piotra Fronczewskiego aż do śmierci

Czytaj dalej
Fot. Sylwia Dąbrowa
Paweł Gzyl

Pan Kleks nie opuści Piotra Fronczewskiego aż do śmierci

Paweł Gzyl

Mógł przypłacić romans w pracy rozpadem rodziny. Ale sumienie mu na to nie pozwoliło. Dzięki temu są z żoną ze sobą już prawie pół wieku i dochowali się dwóch córek.

Jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych aktorów w Polsce. Młode pokolenie kojarzy go z serialu „Rojst” i gier komputerowych, do których użycza swego charakterystycznego głosu. Starsze – wychowało się na „Akademii pana Kleksa” sprzed czterech dekad, w której zagrał główną rolę. Dziś oglądamy na dużych ekranach najnowszą ekranizację powieści Jana Brzechwy. Mimo, że aktor ma już swoje lata i właściwie nie występuję, zgodził się zagrać w niej niewielką rolę.

- Cóż, Pan Kleks mnie nie opuści aż do śmierci! Zostanie ze mną po wsze czasy, tym bardziej, że polska kinematografia nie zajmuje się produkcjami dla dzieci. To było coś zupełnie przedziwnego, że ten film w ogóle powstał, bo kręciliśmy go w stanie wojennym, kiedy niczego nie było – ani farby, ani deski, ani gwoździa. A trzeba było wyczarować tę bajkę i to się jakimś cudem udało – mówi w „Wysokich Obcasach”.

Atrakcyjny łobuz

Jego ojciec doświadczył koszmaru wojny w dotkliwy sposób: zaliczył trzy obozy, miał poważny uraz głowy i lekarze musieli dokonać mu trepanacji czaszki. Przeżył jednak i po Powstaniu Warszawskim wyjechał do Łodzi. Tam poznał swą przyszłą żonę. Owocem tego związku był mały Piotruś. Kiedy chłopiec miał pięć lat, wraz z rodzicami przeniósł się do Warszawy, gdzie rodzina Fronczewskich zamieszkała w kamienicy na Wilczej. Piotruś bawił się z kolegami na ruinach powojennej Warszawy i z podziwem patrzył jak rośnie na nich potężny Pałac Kultury i Nauki.

- Zaliczałem się do najatrakcyjniejszych łobuzów na podwórku. Całymi dniami grałem w piłkę nożną i rozrabiałem. Moje zainteresowania trochę się skanalizowały, gdy dostałem pierwszy motorower. To był Simpson o pojemności 50 centymetrów sześciennych, który mój dzielny tata wniósł na czwarte pięto przedwojennej kamienicy, gdzie mieszkaliśmy. Gdy nie było rodziców w domu, udało mi się go uruchomić, ale potem nie wiedziałem, jak mam zgasić silnik! - śmieje się w serwisie Nowiny24.

Senior rodu Fronczewskich był pracownikiem administracyjnym w stołecznym Teatrze Syrena. Co roku przed Bożym Narodzeniem zabierał syna na zakładowe Mikołajki. Tam każde dziecko musiało powiedzieć wierszyk lub zaśpiewać piosenkę. Małemu Piotrusiowi poszło tak dobrze, że obecna na spotkaniu redaktorka rodzącej się dopiero Telewizji Polskiej zaprosiła go na nagrania do jednego z dziecięcych programów.

To był strzał w dziesiątkę: maluch szybko rozsmakował się w aktorstwie i występował w telewizji, w kinie, a nawet w teatrze. Nic więc dziwnego, że kiedy dorósł, postanowił zostać aktorem.

- Wtedy byłem wstydliwy. Im bardziej stawałem się dorosły, wstyd narastał i z czasem zamienił się w samokrytykę. To musi mieć ze sobą coś wspólnego. Wstydliwość jest uwerturą do fazy wątpliwości. Być może moja wstydliwość, której nigdy do końca się nie pozbyłem, skostniała w rodzaj gorsetu, z którego do dziś nie wyszedłem – zdradza w „Gali”.

Twardy charakter

Studiował na jednym roku z Danielem Olbrychskim, Andrzejem Sewerynem, Jerzym Zelnikiem i Maciejem Englertem. Mimo dużej konkurencji, kiedy skończył szkołę, trafił od razu do Teatru Narodowego, którym kierował wtedy Kazimierz Dejmek. Prawdziwym spełnieniem marzeń okazał się jednak dla niego dopiero etat w Teatrze Dramatycznym, którym w latach 70. kierował jego aktorski mistrz – Gustaw Holoubek. W tym samym czasie zagrał też swe najbardziej znaczące role filmowe w klasycznych dziełach „kina moralnego niepokoju”.

- Myślę, że najbliżej znalezienia właściwego dla mnie klucza, który być może pozwoliłby dotrzeć do mojej ukrytej światłoczułości, był Janusz Zaorski. Zrobiliśmy razem trzy filmy: „Partitę na instrument drewniany”, „Pokój z widokiem na morze” oraz „Barytona”. Każdy z nich uważam za udany i ważny. Mam też duży sentyment do „Kung-fu” Janusza Kijowskiego, gdzie grałem z Andrzejem Sewerynem, Danielem Olbrychskim, świetną teatralną aktorką z Wrocławia Teresą Sawicką i Jurkiem Kamasem – twierdzi w „Gazecie Wyborczej”.

Kiedy generał Jaruzelski wprowadził stan wojenny, na znak protestu aktor zrezygnował z występów w telewizji. Esbecja od razu wzięła go na oko i próbowała namówić na współpracę. Konsekwentnie odmawiał, nawet wtedy, kiedy milicja przyłapała go na jeździe pod wpływem alkoholu. Wolał stracić prawo jazdy niż donosić na kolegów.

Piotr starał się rozjaśnić mroczny czas komunistycznej dyktatury występami w „Akademii pana Kleksa”. Kiedy nagrywał piosenki na potrzeby filmu, kompozytor Andrzej Korzyński podsunął mu dwa pastiszowe utwory, zrobione na modłę modnego wówczas disco. Aktor wcielił się w nich w groteskową postać Franka Kimono – i okazało się, że był to świetny pomysł.

- Po nagraniu piosenek „King Bruce Lee karate mistrz” oraz „Dysk dżokej” właściwie zapomnieliśmy o sprawie i dopiero jakiś czas później moje małe córki uświadomiły mi, że Franek podbija listy przebojów, wszędzie to grają i cała Polska śpiewa: „Twoje łzy lecą mi na koszulkę z napisem: „King Bruce Lee karate mistrz” – wspomina w „Gazecie Wyborczej”.

Rodzinna idylla

Kiedy Piotr przeprowadzał się po studiach do własnego mieszkania, poznał w windzie piękną blondynkę. Tak mu się spodobała, że zapukał potem do jej drzwi i zaprosił na randkę. Ewie przystojny i energiczny aktor też przypadł do gustu. Nic więc dziwnego, że jakiś czas potem para wzięła ślub. Jego owocem okazały się dwie córki – Kasia i Magda. Aktor kupił malucha i cała czwórka jeździła latem za miasto.

- Codzienną krzątaniną wokół córek zajmowała się moja żona Ewa. To ona chodziła na wywiadówki i odrabiała z nimi lekcje: ja byłem w domu tym, który wyprawia się na polowania i przynosi łupy. Nasz dom był dobry. Nawet, jeśli odbiegający od wzorców z podręcznika do pedagogiki. Dawaliśmy dzieciom swobodę, a one były na tyle inteligentne i poukładane, że nie zawodziły naszego zaufania – wspomina w „Gali”.

Rodzinną idyllę przerwał romans aktora. Choć nigdy nie zdradził on oficjalnie dla kogo złamał przysięgę małżeńską, mówi się, że była to Joanna Pacuła. Piotr nie potrafił jednak oszukiwać żony i w końcu przyznał się jej do wszystkiego. Ta zdecydowała się dać mu drugą szansę. W efekcie para jest ze sobą do dzisiaj. Co ciekawe: choć oboje są wierzący, nie wzięli kościelnego ślubu.

Córki aktora są już dorosłe. Obie próbowały swych sił w śpiewie i aktorstwie, ale w końcu zdecydowały się na „poważniejsze” zawody – Magda jest psychoterapeutką, a Katarzyna - lekarzem medycyny nuklearnej. Starsza uczyniła swego tatę dziadkiem i rezolutna Hania jest jego oczkiem w głowie.

Paweł Gzyl

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.