Operacja "Frantic". Z Połtawy nad walczącą w powstaniu Warszawę

Czytaj dalej
Fot. Fot. Wydawnictwo Znak
Paweł Stachnik

Operacja "Frantic". Z Połtawy nad walczącą w powstaniu Warszawę

Paweł Stachnik

Od 1944 do 1945 r. w Związku Sowieckim działały trzy amerykańskie bazy lotnicze. Dokonywano z nich nalotów na niemieckie zakłady m.in. w okupowanej Polsce.

Od 1942 r. alianci zachodni prowadzili bombardowania niemieckich miast i zakładów przemysłowych. Wyprawy te były logistycznie trudne i zwykle wiązały się z dużymi stratami. Poziom trudności znacznie rósł, gdy cele znajdowały się na wschodzie Niemiec, w okupowanej Polsce, na Węgrzech lub w Rumunii. Nawet gdy bombowce startowały nie z Wielkiej Brytanii, lecz z Włoch i odległość do celu była mniejsza, ryzyko i straty i tak były ogromne.

Jesienią 1943 r., gdy po sukcesach Armii Czerwonej linia frontu przechodziła przez Białoruś i Ukrainę, w kręgu dowódców amerykańskiego lotnictwa pojawiła się pewna idea. Otóż, gdyby Sowieci udostępnili swoje przyfrontowe lotniska, to alianckie samoloty nie musiałyby po bombardowaniach wracać na Wyspy Brytyjskie lub do Włoch. Na miejscu mogłyby uzupełnić paliwo i amunicję, a lecąc z powrotem mogłyby dokonać kolejnego nalotu. Pomysł lotów wahadłowych był rozsądny i ewidentnie korzystny dla wysiłku wojennego. Teraz należało tylko przekonać do niego sowieckiego sojusznika.

Sowieci nie ufają

Jak pisze ukraiński historyk pracujący w Stanach Zjednoczonych Serhii Plokhy (czyli Serhij Płochij) w książce „Most nad piekłem. Amerykańskie bombowce nad polskim niebem”, w październiku 1943 r. szef amerykańskiej misji wojskowej w Moskwie gen. John Deane oficjalnie wystąpił do Sowietów z taką propozycją. Amerykanie byli przekonani, że uzyskanie zgody będzie formalnością. Tymczasem Sowieci odnieśli się do prośby z właściwą sobie nieufnością i zwlekali z odpowiedzią. Potrzeba było kilku interwencji, a także poruszenia tematu przez prezydenta Roosevelta na konferencji w Teheranie, by wreszcie zapadła zgoda. Udzielono jej 2 lutego 1944 r., prawie cztery miesiące od początkowej prośby.

Zgoda nie oznaczała jednak spełnienia wszystkich sugestii strony amerykańskiej. Amerykanie prosili o dziesięć baz rozmieszczonych równomiernie wzdłuż frontu z północy na południe. Dostali… trzy, skupione blisko siebie na środkowej Ukrainie. Były to lotniska w Połtawie, Myrhorodzie i Pyriatynie. Każde z nich zostało zniszczone podczas walk z Niemcami i każde wymagało poważnych napraw.

Niezrażeni Amerykanie przystąpili do pracy. Samolotami ściągali z Teheranu sprzęt i ludzi, a następnie rozpoczęli odbudowę. Ze swojej strony Sowieci przydzielili do prac dwa bataliony inżynieryjne, ku zaskoczeniu Jankesów złożone w większości z kobiet. „Dziewczyny pracują na każdym odcinku” - cytuje Plokhy obserwację jednego ze zdziwionych Amerykanów.

Po długich negocjacjach Rosjanie ustalili liczebność amerykańskiego kontyngentu na 1200 osób: lotników,, mechaników, inżynierów, łącznościowców i personelu medycznego. Cudzoziemcy na rosyjskiej ziemi stanowili oczywiście zagrożenie, więc do osłony kontrwywiadowczej baz skierowano odpowiednią liczbę funkcjonariuszy Smiersza i NKWD. Rozpoczęli oni inwigilację amerykańskich żołnierzy i stykających się z nimi Rosjan, zwerbowali też w bazach tajnych współpracowników.

Nalot w rocznicę

Prace nad obudową lotnisk dobiegły końca w maju 1944 r. Operacji lotów wahadłowych nadano kryptonim „Frantic” (czyli „Szaleństwo”). 2 czerwca 1944 r. w ZSRR wylądowała pierwsza wyprawa bombowa z zachodu. Rano tego dnia 200 Latających Fortec B-17 i 70 eskortujących je myśliwców dalekiego zasięgu P-51 Mustang wystartowało z lotnisk we Włoszech i skierowało się w stronę Węgier. Tam Amerykanie zbombardowali stacje rozrządowe w okolicach Debreczyna, a następnie polecieli do Połtawy.

Po południu nad lotniskiem ukazała się armada błyszczących B-17, które podchodziły do lądowania. Amerykanie chcieli, żeby pierwszy lot operacji był sukcesem, dlatego wybrali stosunkowo łatwy cel na Węgrzech i w miarę bezpieczną trasę, omijającą stanowiska niemieckiej broni przeciwlotniczej. Zamiar się udał: utracono jedną Latającą Fortecę. Przelot uznano za sukces i dobry prognostyk na przyszłość.

Po czterech dniach, 6 czerwca, samoloty po uzupełnieniu paliwa i amunicji wystartowały do drugiej misji. Pierwotnie Amerykanie chcieli zbombardować fabrykę lotniczą w Mielcu, ale zła pogoda sprawiła, że skierowali się do rumuńskiego Gałacza i tam zrzucili 200 ton bomb na obiekty należące do Luftwaffe. Następnie wrócili do Połtawy. Był to pierwszy amerykański nalot przeprowadzony z terytorium Związku Sowieckiego. Do Włoch Amerykanie odlecieli 11 czerwca bombardując po drodze lotnisko koło miasta Fokszany w Rumunii. Utracono jedną Latającą Fortecę i jednego Mustanga. Operacja „Frantic” rozkręcała się, a alianci uznali ją za wielki sukces.

Misja „Frantic II” odbyła się 21 czerwca. Składała się ze 163 Latających Fortec i 70 Mustangów. Nadleciała nad Niemcy i zbombardowała rafinerię w Ruhland, a następnie wylądowała w Połtawie. Utracono cztery maszyny. Jeszcze tego samego dnia okazało się jednak, że przeciwnika nie należy lekceważyć. Niemcy wykryli, gdzie wylądowały samoloty i w nocy z 22 na 23 czerwca wysłali nad Połtawę kilkadziesiąt Heinkli He 111, które zbombardowały lotnisko i zaparkowane na nim ciasno Latające Fortece. Zniszczeniu uległy pasy startowe, budynki, składy paliwa i amunicji oraz 54 amerykańskie samoloty. Jak pisze Plokhy, 8. Armia Powietrzna straciła w tym nalocie najwięcej Latających Fortec w swojej historii. Jak na ironię, atak odbył się w rocznicę agresji Niemiec na ZSRR…

Nad Warszawę

Incydent popsuł nieco relacje między sojusznikami, a doszły do tego jeszcze scysje na tle obyczajowym. Amerykańscy żołnierze umawiali się bowiem z pracownicami baz i mieszkankami Połtawy, co nie podobało się Sowietom, którzy uznawali to za prostytucję i zachowanie niegodne sowieckiej kobiety. Dochodziły do tego zadrażnienia na innym tle: narzuconego przez Sowietów niskiego kursu wymiany dolarów na ruble, kiepskiego stanu higieny w bazach oraz częstego złodziejstwa wśród sowieckich żołnierzy.

Jednak mimo tych nieporozumień operację kontynuowano. W ramach „Frantic V” 6 sierpnia kolejna wyprawa wystartowała z Wielkiej Brytanii i zbombardowała cele koło Gdyni. Następnego dnia już z Połtawy zaatakowała okolice Krakowa, a 8 sierpnia odleciała do Włoch po drodze bombardując obiekty w Rumunii. W międzyczasie Armia Czerwona przeprowadziła operację „Bagration” i doszła do Wisły. Amerykanie wnioskowali w związku z tym o przesunięcie baz bliżej frontu, ale Moskwa odmówiła. Mało tego, Sowieci zażądali opuszczenia lotnisk. Amerykanie zgodzili się na likwidację Myrhorodu i Pyriatyna, ale chcieli pozostawić Połtawę (choć ze zredukowanym personelem).

Największy kryzys nadszedł wraz z wybuchem powstania warszawskiego. Churchill i Roosevelt zwrócili się do Stalina z prośbą o zgodę na wykorzystanie bazy w Połtawie do lotniczego wsparcia powstańców. Ten odmówił, twierdząc że „warszawska awantura” nie została z nim uzgodniona.

Dyktator zmienił zdanie dopiero, gdy na początku września zdesperowane dowództwo powstania rozpoczęło rozmowy kapitulacyjne.

By podtrzymać opór nakazał swojemu lotnictwu rozpoczęcie zrzutów zaopatrzenia, zgodził się też na akcję amerykańskich samolotów. 18 września 110 Latających Fortec i 73 Mustangi wyruszyło z brytyjskich lotnisk i skierowało się w stronę Polski (operacja „Frantic VII”). Nad Warszawą zrzucono 1300 zasobników, z których tylko 228 dostało się w ręce powstańców. Utracono 3 samoloty, 19 Fortec zostało poważnie uszkodzonych, 30 lżej. Zrzuty postanowiono kontynuować. Zaplanowany na 2 października nie doszedł do skutku z powodu kapitulacji powstania.

Moskwa się wścieka

Od października 1944 r. działa tylko baza w Połtawie, ze zredukowanym do 200 ludzi personelem. Jej zadaniem było teraz udzielanie pomocy amerykańskim załogom, które awaryjnie lądowały po sowieckiej stronie frontu. Ekipa z Połtawy udawała się na miejsce i albo pomagała naprawić uszkodzony samolot, albo ewakuowała jego załogę. Po styczniu 1945 r. doszła do tego opieka nad amerykańskimi jeńcami uwolnionymi przez Sowietów z obozów na wyzwalanych terenach. Sowieci traktowali jeńców z pogardą, co nie mieściło się Amerykanom w głowach. Wysyłali więc ludzi m.in. do Lwowa, Lublina, Krakowa i Warszawy, gdzie ci odszukiwali jeńców, karmili, zaopatrywali w ubrania i przez Połtawę wysyłali na Bliski Wschód.

Jak pisze Plokhy, amerykańscy oficerowie z Połtawy mieli jeszcze jedno zadanie: zbierali informacje o sytuacji na zajętych przez Armię Czerwoną ziemiach polskich, m.in. nastrojach Polaków we Lwowie oraz o zagładzie ludności żydowskiej. W dwóch przypadkach wracające na zachód załogi próbowały przemycić na pokładzie uciekinierów (członka polskiego podziemia i sowieckiego oficera, który chciał opuścić ZSRR). Sprawy się wydały i wywołały wściekłość Moskwy, która na miesiąc zablokowała wszelkie loty z Połtawy. To ostatecznie skłoniło Amerykanów do zakończenia projektu. Decyzja o zlikwidowaniu bazy zapadła 29 kwietnia. Personel ewakuowano, sprzęt pozostawiono Rosjanom. Tak zakończyła się mało znana historia amerykańskich baz lotniczych w ZSRR. Sowieckich wojskowych i cywilów, którzy podczas wojny stykali się w nich z Amerykanami NKWD kontrolowało do połowy lat 50. XX w.

Paweł Stachnik

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.