On - język. Ona - tradycja, czyli wojna polsko-polska w mowie

Czytaj dalej
Fot. Dariusz Bloch
Joanna Pluta

On - język. Ona - tradycja, czyli wojna polsko-polska w mowie

Joanna Pluta

Rozmowa z dr hab. Rafałem Zimnym, profesorem Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy, językoznawcą, członkiem Rady Języka Polskiego działającej przy Polskiej Akademii Nauk.

„Psycholożka”, „chirurżka”, „ministerka” - dla wielu osób to brzmi śmiesznie, niektórym nie jest w stanie przejść przez gardło. Skąd w nas te opory przed stosowaniem żeńskich form?
Gdyby spojrzeć na konstrukcję gramatyczną języka polskiego skrajnie i mocno stronniczo - to musielibyśmy powiedzieć, że nasz język jest patriarchalny. A jest taki dlatego, że przez stulecia patriarchalny był świat. Zawsze jednak warto pamiętać, że dys -kryminują ludzie, a nie język. W związku z tym, jeśli ktoś uważa, że język dyskryminuje dlatego, że mężczyźni i chłopcy mają swój rodzaj gramatyczny (mówimy np. „żołnierze/uczniowie stali”), a kobiety i „wszystko inne”, czyli zwierzęta, przedmioty, zjawiska itd. mają swój („dziewczęta/słonie/krzesła stały”) - to ja odbieram takie stanowisko jako nieuzasadnione i przesadzone, bo to, że korzystam z konwencjonalnych środków językowych, nie oznacza, że moją intencją jest dyskryminowanie. Pamiętajmy też, że język odzwierciedla pewnego rodzaju mentalność czy sposób postrzegania świata dawnych ludzi, żyjących wtedy, gdy ten język się kształtował.

Czyli po prostu kiedyś to był męski świat. Już nie jest?
Na wielu polach struktury języka rzeczywiście obserwuje się tzw. asymetrię rodzajowo-płciową, czyli inaczej mówiąc brak równowagi określeń dotyczących mężczyzn i kobiet. To jest fakt. Zmieniła się jednak i wciąż zmienia obyczajowość, świat się rozwija - sto lat temu kobiety się wyemancypowały, wywalczyły sobie prawo do głosowania, do studiowania, a zatem także do wykonywania zawodów kiedyś zarezerwowanych dla mężczyzn. Pojawił się więc naturalny problem związany z tym, jak takie osoby nazywać. I tu mamy bardzo ciekawe dane. Otóż w Drugiej Rzeczpospolitej już w pierwszym Sejmie Ustawodawczym, wybranym w 1919 roku, zasiadło 8 kobiet. Przez całe 20-lecie w parlamencie było ich w obu izbach w sumie 48. Co się okazuje - w stenogramach ze wszystkich międzywojennych kadencji Sejmu i Senatu wyrażenie „pani posłanka” występuje 26 razy, „pani senatorka” - 68, a „pani poseł” tylko raz.

Który model jest lepszy z punktu widzenia językoznawcy? Czy słuszność mają działaczki lewicy, które chcą być nazywane posłankami, czy te kobiety, które wolą być „paniami profesor” czy „paniami mecenas”?

Odpowiedź w dalszej części rozmowy.

Artykuł dostępny wyłącznie dla prenumeratorów

  • dostęp do wszystkich treści Dziennika Polskiego,
  • codzienne wydanie Dziennika Polskiego,
  • artykuły, reportaże, wywiady i multimedia,
  • co tydzień nowy numer Ekstra Magazynu.
Kup dostęp
Masz już konto? Zaloguj się
Joanna Pluta

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.